Początki pracy nowej minister kultury, dotychczas wiceminister w tym resorcie, zbiegły się ze sporem wokół przedstawienia „Golgota Picnic”. Małgorzata Omilanowska stanęła po stronie twórców tego przedstawienia. Przypomnijmy: kilka dni temu nowa minister podczas rozdania nagród w 20. Ogólnopolskim Konkursie na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej w Warszawie zwróciła się do środowiska teatralnego: „W ministrze kultury macie żelazne oparcie. Nie ma miejsca w Polsce dla cenzury”. Dodała również, że wolność wypowiedzi artystycznej to podstawa demokracji i to są zapisy konstytucyjne. „Ja na tę Konstytucję przysięgłam. I to nie były puste słowa” – podkreśliła minister.
– To mnie nawet trochę zdziwiło – przyznała Janina Paradowska w Poranku Radia TOK FM. – Przeczytałam ten tekst i nie wydał mi się on specjalnie intelektualnie ciekawy. Może jestem za głupia, by rozumieć, o co w nim chodzi?
– Ta sytuacja ma niewiele wspólnego z zawartością tego tekstu. Moje wypowiedzi wspierające wolność artystów i prawa do ich suwerennej wypowiedzi artystycznej to przede wszystkim wsparcie wolności słowa i przestrzegania w Polsce prawa i konstytucji. To nie oznacza, że odbieram drugiej stronie prawo do demonstrowania i okazywania swojego oburzenia. To nie jest opowiedzenie się po jednej stronie. To opowiedzenie się po stronie prawa polskiego.
Prowadząca audycję Janina Paradowska zgodziła się, że stosowanie cenzury, zwłaszcza prewencyjnej, jest sytuacją skandaliczną: – Zastanawiam się jednak, czy bez wywoływania skandali taka twórczość by przeżyła – zapytała publicystka, przypominając, że w przypadku „Golgota Picnic” skandal wywołał metropolita poznański, który jako pierwszy zaczął protestować.
Minister Omilanowska uważa, że tak, choć nie jest to spektakl obliczony na duży skandal i przewidziany na dużą publiczność: – To spektakl niszowy. Przypomnę, że miało go obejrzeć 400 widzów.
Publicystka POLITYKI miała wrażenie, że w tym sporze doszło do zderzenia „dwóch fanatyzmów”: – Trudno mi się było w tym odnaleźć – przyznała. – Czy ma pani do kogokolwiek pretensje, że do tego doszło? Na przykład do policji? – zapytała Janina Paradowska.
Minister kultury poprzedniego dnia odbyła „dobrą rozmowę” z komendantem głównym policji Markiem Działoszyńskim, który poinformował ją o działaniach policji w Poznaniu i innych miastach w kontekście tej sprawy: – Przekonał mnie, że policja działała w tej sprawie zgodnie z prawem i ze zdrowym rozsądkiem. Co więcej, komendant zapewnił mnie, że w przyszłości policja jest gotowa zarówno do zabezpieczania pokojowych demonstracji, jak i dostępu widzów do wydarzeń artystycznych realizowanych legalnie w polskich teatrach. Wystarczy ją tylko o to poprosić – stwierdziła minister Omilanowska.
Konserwatorzy zabytków: komu mają podlegać?
Janina Paradowska poruszyła też sprawę Zofii Cybulko, zastępcy podlaskiego konserwatora zabytków, która „demaskuje żydostwo”: uznaje, że „Golgota Picnic” to „manifestacja agresywnego żydostwa”, awangarda „finansowana z Fundacji Batorego, czyli żydostwo”. – Z tego, co wiem, ta pani straciła już pracę. Jako urzędnik państwowy nie powinna była zabierać publicznie głosu w ten sposób – odparła minister Omilanowska. – Od urzędników państwowych wysokiego, jak i niższego szczebla oczekujemy wstrzemięźliwości w słowach. Przypominam jednak, że służby konserwatorskie podlegają ministrowi administracji i cyfryzacji.
– Czy nie powinny jednak podlegać ministrowi kultury? – zapytała Janina Paradowska. – O to będziemy się starać – odparła minister Omilanowska. Jak przyznała minister, to dla jej resortu duża sprawa, ponieważ teraz czeka na narodowy program rewitalizacji polskich miast, zwłaszcza poprzemysłowych. Program wymaga „zdecydowanych i trudnych decyzji”, a to oznacza porozumienie środowisk konserwatorskich, eksperckich i urzędników. – Aby to się stało, musi zmienić się system przyporządkowania konserwatorów wojewódzkich. Nie mogą być częścią administracji, powinny być częścią kultury.
Minister przyznała, że rozpoczęła już na ten temat rozmowy z ministrem Rafałem Trzaskowskim, choć zdaje sobie sprawę, że „nie będzie to proste” ze względu na dość wyraźnie artykułowane oczekiwania wojewodów wobec zadań konserwatorów zabytków: – Czekają nas dyskusje i negocjacje oraz poszukiwanie kompromisu – stwierdziła minister, która przyznaje, że chce, by konserwatorzy byli „ściśle powiązani ze środowiskiem eksperckim”.
Teatry narodowe: czy są potrzebne?
– Czy jest sens utrzymywania scen narodowych? – zapytała Janina Paradowska. – Może wszystkie powinny być samorządowe?
Minister Omilanowska uważa, że należy podjąć dyskusję na ten temat. – Dziś, po 2,5 roku sprawowania pieczy nad dwoma teatrami narodowymi znajdującymi się w gestii ministra kultury, mam wrażenie, że są w takiej postaci potrzebne. Minister wyjaśniła, że ponieważ kondycja finansowa teatrów narodowych jest lepsza niż teatrów samorządowych, mają one większą łatwość w podejmowaniu kontrowersyjnych decyzji repertuarowych i większe pole do eksperymentu.
– Czy jednak teatry narodowe powinny być wyłącznie eksperymentalne? – zapytała Janina Paradowska. – Teatr Narodowy w Warszawie nie jest eksperymentalny, ale w Krakowie jest, co budzi opór. Ja też czuję się nieco upokorzona, gdy słyszę pogardę płynącą ze słów dyrektora tego teatru płynącą pod adresem mieszczańskiego Krakowa, ja akurat jestem krakowianką.
Minister Omilanowska tłumaczyła, że mówiąc o eksperymencie, nie miała na myśli „skrajnego teatru awangardowego”. „Dobrym przykładem eksperymentu” w teatrze narodowym była jej zdaniem „Balladyna” w reżyserii Adama Hanuszkiewicza: – To sięgnięcie po klasyczny repertuar i pokazanie go w sposób zrozumiały dla młodego pokolenia – mówiła minister, która na tym przedstawieniu była dwa razy i pamięta młodą Bożenę Dykiel pomykającą po scenie na Hondzie. Minister stwierdziła również, że miała dobre odczucia po obejrzeniu przedstawienia „Zbójcy” w reżyserii Michała Zadary. Z opinią pani minister zgodziła się Janina Paradowska.
Pałac Saski: odbudowywać czy nie?
Janina Paradowska nawiązała także do dyskusji, jaka wywiązała się po wypowiedzi minister ws. odbudowy Pałacu Saskiego, która takiej odbudowie jest przeciwna. Minister Omilanowska przyznała, że zdaje sobie sprawę z ludzkich emocji i oczekiwań społecznych, ale też wie, że w dużym stopniu bazują one na niedostatecznej wiedzy na temat tego, co znaczy grób nieznanego żołnierza w warszawskim pejzażu, w takiej postaci, w jakiej istnieje, i co oznacza to miejsce. – Ta łatwość uwierzenia, że jak wróci tam coś, czego nie ma od 70 lat, i będzie piękniej, jest wiarą w możliwość przywrócenia utraconego świata. Przy tej okazji stracimy ważną kulturową wartość ważną nie tylko dla warszawiaków i Polaków, ale też dla całego świata. Myślę o wszystkich politykach, królach, głowach państw, którzy przez lata przychodzili w to miejsce, które było nie tylko symbolem upamiętnienia polskich żołnierzy pierwszej i drugiej wojny światowej, ale także pamięcią o zniszczeniach tego miasta.
Minister przypomniała, że zarzuca się jej, że heroizuje ruiny: – Warszawę odbudowano po wojnie, jest pięknym miejscem. Ma wiele wspaniałych zakątków, jest gdzie chodzić na spacer. Pałac Saski jest blizną, ale nie wiem, czy potrzeba ją usuwać, bo za chwilę zaczniemy zachowywać się jak kobieta, która nie potrafi przestać korzystać z usług chirurga plastycznego.