Afera podsłuchowa toczy się w dwóch wymiarach. Oficjalnie – od strony rządu – sprawa wygląda tak: doszło do nielegalnych działań, śledztwo się toczy, nastąpiły zatrzymania. Nagrane rozmowy były niezręczne, ale premier Tusk nie będzie ulegał przestępczemu szantażowi, być może inspirowanemu z zagranicy. Teraz premier uzyskał wotum zaufania, więc sprawa politycznie zmierza do końca. Emocjonalnie jawi się to jednak nieco inaczej. Wielu obywateli wciąż nie radzi sobie z treścią nagranych rozmów ministrów Tuska. Nawet jeśli rozumie, że co innego prywatne, co innego publiczne, że ktoś chciał zdestabilizować państwo, a już na pewno obecną władzę, że używanie słów niecenzuralnych jest powszechne, więc nie powinno aż tak szokować itd. Biorąc na rozum, afera – jak dotąd – wydaje się skromna, ale w wymiarze symbolicznym, psychospołecznym, siła rażenia nagranych rozmów jest duża. Zresztą – jak się wydaje – sama Platforma nie potrafi dokładnie oszacować strat i słychać, że jeżeli notowania PO znacznie spadną, to podsłuchani ministrowie jednak polecą.
Ten poznawczy chaos widać w sondażach. Przy okazji tzw. afery podsłuchowej przeprowadzono liczne badania opinii publicznej. Zwłaszcza wyniki dwóch z nich, niesłusznie słabo zauważone, mówią wiele o politycznym stanie umysłów Polaków po zapoznaniu się z taśmami. Na pytanie, czy Tusk po wiadomych wydarzeniach i ujawnieniu rozmów powinien podać się wraz z rządem do dymisji, z dużą przewagą (48 do 30 proc.) padła odpowiedź, że TAK. Na pytanie zaś, czy premierem następnie powinien zostać Jarosław Kaczyński, z jeszcze większą przewagą (66 do 25 proc.) padła odpowiedź NIE.
Sytuacja wygląda więc literalnie tak, że obywatele – wyborcy nie zgadzają się na rozkład sił politycznych, który sami usankcjonowali w ostatnich wyborach parlamentarnych i wciąż potwierdzają w kolejnych sondażach poparcia dla ugrupowań.