Nie jestem bezstronny. W wielu miejscach mówiłem, że odwołanie spektaklu „Golgota Picnic” nie powinno się zdarzyć. Wściekałem się na organizatorów, że dali się przestraszyć, na władze Poznania, że dopuściły do odwołania spektaklu (o sprawie obszernie pisała Aneta Kyzioł – POLITYKA 26), na policję, że zamiast zapewnić bezpieczeństwo straszyła kibolami, na ministra spraw wewnętrznych, że nie zareagował, gdy podległe mu służby zawiodły. Współtworzyłem podpisany już przez kilkanaście tysięcy osób, a pozostający wciąż bez odpowiedzi, list Obywateli Kultury do prezydenta Bronisława Komorowskiego.
Na prośbę Michała Merczyńskiego, szefa festiwalu Malta, prowadziłem picnicową debatę na poznańskim placu Wolności. Poznałem autora spektaklu Rodrigo Garcíę i mam zaufanie do jego intencji. Widziałem nagranie spektaklu, czytałem tekst i jestem pod ich silnym wrażeniem. Obserwowałem ze środka czwartkową antypicnicową demonstrację przed warszawskim Nowym Teatrem (zarzucającą autorom spektaklu bluźnierstwo, obrazę uczuć religijnych i kpiny z ukrzyżowania). Usłyszałem też sporo obraźliwych słów od modlących się uczestników demonstracji. Obserwowałem z bliska setki osób czytających „Golgota Picnic” w Poznaniu i kilkadziesiąt osób z trąbkami oraz głośnikami, które im próbowały przeszkodzić, robiąc kocią muzykę oraz śpiewając pieśni religijne. To, co zobaczyłem i czego doświadczyłem przez kilka ostatnich dni, daje mi silne poczucie, że na dłuższą metę spór o „Golgota Picnic” będzie ważniejszy niż afera podsłuchowa.