Redaktorzy zadali Nisztorowi kilka pytań i dokonali w ten sposób, trzeba przyznać najprostszy z możliwych, weryfikacji źródła. „Chodziło o upewnienie się, że dziennikarz sam nie inspirował akcji podsłuchowej ani w niej nie uczestniczył. Zapewnił, że nie. Nie mamy najmniejszych podstaw, by mu nie wierzyć” – napisano w tygodniku. Wcześniej prawdopodobnie z tymi samymi nagraniami pojawił się w redakcji „Pulsu Biznesu”, z którym luźno współpracuje od 2012 r., gazeta jednak nie zdecydowała się na publikację.
Po analizie wewnętrznej oraz przeprowadzonej przez prawników na zlecenie redaktora naczelnego Tomasza Siemieńca, gazeta nie zdecydowała się jednak na publikację nagrań. – Uznaliśmy, że w tym przypadku nie ma mowy o przewadze interesu publicznego nad prawami rozmówców do ich prywatności oraz faktem, że nagrania pochodziło z nielegalnego podsłuchu. Ocena była jednoznaczna – tłumaczy Siemieniec.
Zanim jednak redakcja zrezygnowała z publikacji nagrań, pojawiły się naciski. – Byłem mobilizowany do podjęcia szybkiej decyzji informacją, że inna gazeta, konkretnie tygodnik „wSieci”, też ma tę taśmę – mówi naczelny „Pulsu”. Na pytanie, czy naciskał Nisztor, Siemieniec odpowiada: – Nie potwierdzam, nie zaprzeczam. Znajomy Nisztora z Płocka, gdzie kiedyś mieszkał, mówi, że Piotrek zawsze chciał zostać dziennikarzem. I to nie byle jakim, ale śledczym. Tropić afery. Znany dziennikarz Dariusz Wilczak wspomina, że kiedy w 2005 r. napisał wraz z Grzegorzem Indulskim książkę o Aleksandrze Kwaśniewskim, zadzwonił z Płocka młody człowiek, chyba student, aby zaprosić ich na spotkanie autorskie, które chciał zorganizować w swoim mieście. Nazywał się Piotr Nisztor. – Sprawnie to urządził, było sporo ludzi – mówi Wilczak. Po spotkaniu Nisztor dopytywał swoich gości o kulisy pracy dziennikarskiej. Potem pojawił się w „Newsweeku”, gdzie Wilczak był szefem działu, i spróbował swoich sił w zawodzie dziennikarskim, ale do tygodnika się nie załapał. – Miał spore kłopoty ze sprawnym pisaniem – zapamiętał Dariusz Wilczak.
Potem już szło mu lepiej. Pisywał w kilku redakcjach (m.in. „Dzienniku”, „Rzeczpospolitej”, „Gazecie Polskiej”, „Pulsie Biznesu”), ale nigdzie dłużej nie zagrzał miejsca. Zajmował się przemysłem obronnym, wojskowością, rynkiem paliwowym, chemicznym, a nawet farmaceutycznym. Koleżanka Nisztora z „Rzeczpospolitej” zapamiętała, że Piotrek miał zawsze świetne informacje z pierwszej ręki, ale jej wątpliwości budziły jego intencje. – Miałam wrażenie, że ktoś na jego tekstach odnosi korzyść prywatną – mówi. Dlatego nie chciała pisać materiałów razem z nim. Inny autor „Rzeczpospolitej” uczestniczył w grupowym pisaniu serii tekstów o więzieniach CIA w Polsce. – Nisztor przyniósł newsa, że to Jerzy Buzek podpisał z Amerykanami umowę, która umożliwiła stworzenie w Kiejkutach tajnego więzienia – opowiada. – Twierdził, że wiadomość jest pewna i potwierdzona. W tym czasie Buzek kandydował na szefa PE. Po publikacji zwołał konferencję prasową, gdzie oskarżył gazetę, że pisząc o nim kłamstwo, próbowała utrącić jego kandydaturę.
W „Dzienniku” Nisztor napisał kiedyś tekst o leku pod nazwą Iwabradyna, zarzucając ówczesnemu wiceministrowi zdrowia Bolesławowi Piesze, że ten na życzenie francuskiego koncernu w ostatniej chwili przepchnął ten specyfik na listę leków refundowanych. Wybuchła afera, Piecha stanął pod pręgierzem, a potem okazało się, że tego leku nie wprowadził poza kolejką, lecz przywrócił, bo ktoś inny bezprawnie usunął go z listy, na której był już wcześniej. Na wykreśleniu Iwabradyny ze spisu leków do refundacji korzyść odnosił polski producent innego specyfiku o podobnych właściwościach. Podejrzewano, że dziennikarz wykonał robotę na zlecenie, ale on sam rzecz jasna zaprzeczył.
Pułapki na polityków
Zaprzeczanie weszło mu w krew. Kiedy w zeszłym tygodniu Władysław Serafin, szef Krajowego Związku Kółek i Organizacji Rolniczych, rozesłał po mediach oświadczenie, w którym zarzucił Nisztorowi, że to on bezprawnie przejął nagraną w gabinecie Serafina rozmowę z działaczem PSL Władysławem Łukasikiem, dziennikarz zaprzeczył. Stwierdził, że Serafina nie znał, widział się z nim raz w życiu. Nie ujawnił jednak, jak wszedł w posiadanie nagrania, którego stenogram opublikował w 2012 r. w „Pulsie Biznesu”. Wybuchła wtedy afera nazwana „Taśmami Serafina”, chodziło o nepotyzm w szeregach PSL. W efekcie do dymisji podał się minister rolnictwa Marek Sawicki. Serafin twierdzi, że z Nisztorem rozmawiał wielokrotnie. Ten miał mu się chwalić, że ma świetne wejścia w ABW i przy pomocy zaprzyjaźnionych funkcjonariuszy prowadzi szeroko zakrojoną akcję zastawiania pułapek na polityków i biznesmenów – podsłuchuje ich. Dlatego ma bezpośredni dostęp do kompromitującej dla nich wiedzy. – Opowiadał, gdzie umieszczane są mikrofony i jak to się odbywa – mówi Władysław Serafin.
Nagranie w gabinecie Serafina miało być użyte do reportażu telewizyjnego o sprawie Elewarru, spółki, w której posady obsiadły osoby powiązane z decydentami PSL, ale reportaż nigdy nie powstał.
Także w aktach sprawy przeciwko senatorowi Krzysztofowi Piesiewiczowi o posiadanie narkotyków pojawia się nazwisko Piotra Nisztora. Prokuratorem jest Józef Gacek, ten sam, który dowodził akcją przeszukania w redakcji tygodnika „Wprost”. Jeden ze świadków, Krzysztof W., ogrodnik z Żywca powołujący się na znajomości w najwyższych kręgach, zeznał, że wiedział od Nisztora, że ten ma film z nagraniem kompromitującym Piesiewicza, który chce opublikować w Polsacie i „Rzeczpospolitej”. Krzysztof W. zgłosił się do senatora i stwierdził, że może zablokować publikację. Piesiewicz nie skorzystał, zawiadomił policję. Niebawem dostał SMS: „Płytę można odebrać w Lemongrass” – to miała być próbka filmiku (o ulubionych lokalach polityków i biznesmenów piszemy obok).
Polsat i „Rzepa” nie wzięły udziału w tej grze, kadry z filmiku ukazały się w „Super Expressie”. Nie udało się potwierdzić, czy dostarczył je tam właśnie Piotr Nisztor, specjalista od podsłuchów. Krzysztof Piesiewicz mówi, że zna tajną część akt, ale nie może ujawniać ich treści. Zaznacza jedynie, że gdyby wtedy organy ścigania zajęły się osobami występującymi w tej sprawie, być może nie byłoby dzisiaj wielkiej afery podsłuchowej.
Na przełomie 2013/14 r. Nisztor był redaktorem naczelnym nieistniejącego już tygodnika „7 Dni. Puls Tygodnia”. Trafił tam dzięki znajomości z Andrzejem Kleszczewskim, za rządów SLD prezesem państwowego Polskiego Holdingu Farmaceutycznego, a ostatnio członka rady nadzorczej SKOK w Wołominie. – Prawdopodobnie poznałem go dzięki Kleszczewskiemu – mówi Rafał Dzikowiecki, prezes spółki Press Media Enterprise, wydawcy tygodnika. – Znałem jego osiągnięcia na polu dziennikarstwa śledczego i liczyłem, że jego artykuły nadadzą gazecie nutę sensacji.
Rozczarowanie przyszło jednak szybko. – Szukaliśmy młodego, dynamicznego dziennikarza, który pokieruje pismem absolutnie apolitycznym. Ale tygodnik pod Nisztorem zaczął skręcać w stronę PiS – mówi jeden z biznesmenów zaangażowanych w projekt. Nisztor został zwolniony.
Przy okazji ostatniej afery podsłuchowej Piotr Nisztor znów wypłynął na szerokie wody. „Rzeczpospolita” ujawniła, że podejrzany o nagrywanie polityków w restauracji Sowa & Przyjaciele menedżer vip roomu Łukasz N. zeznał, że sprzęt do nagrywania dał mu właśnie Nisztor. Ten zaprzeczył. Oświadczył, że nie zna Łukasza N., nie wie nawet, jakie nazwisko kryje się pod inicjałem N.