Dość wulgarnego języka i specyficznego poczucia humoru nie da się wytłumaczyć ani tym, że rozmowa miała charakter prywatny, ani że odbywała się przy obiedzie, w restauracji. Nawet tym, że znany z dość marnych dowcipów Marek Belka mógł czuć się w towarzystwie szefa wszystkich polskich służb specjalnych absolutnie swobodnie. Kto jak kto, ale szef MSW powinien raczej potrafić zapewnić rozmowie warunki poufności. Zwłaszcza że – i to nie ulega raczej wątpliwości – Sienkiewicz nie prowadził jej wyłącznie we własnym imieniu, musiał być wysłannikiem premiera.
Tę rozmowę, upublicznioną przez „Wprost”, opowiada się dzisiaj tak: Sienkiewicz namawiał (w lipcu 2013 r.) Belkę do tego, aby bank centralny sfinansował rządowi deficyt budżetowy, czego nasze prawo robić nie pozwala. NBP nie może drukować pustych pieniędzy. Więc chociaż nasza gospodarka dźwiga się z kryzysu, ludzie ciągle nie odczuwają poprawy. Gdyby jednak państwo zaczęło wydawać więcej (powiększając ten nieszczęsny deficyt budżetowy), to ludzie odetchną i uwierzą, że sprawy idą w lepszym kierunku.
Żeby tak się stało, ta poprawa musi nastąpić najpóźniej osiem miesięcy przed wyborami. Taką machiną, dzięki której bezrobocie miało spadać, a miejsc pracy przybywać, miały się stać Polskie Inwestycje Rozwojowe, ale pomysł nie bardzo wypalił. Sienkiewicz wręcz uważa, że to... i tu pada kilka wulgarnych określeń. Ostatnim sojusznikiem w tej sprawie może być tylko NBP.
Prezes Belka wyraził zgodę, jako warunek stawiając jednak usunięcie ze stanowiska Jacka Rostowskiego. Ówczesny minister finansów mógłby się bowiem na taką umowę nie zgodzić. Przy okazji padło kilka lekceważących słów o Radzie Polityki Pieniężnej. Jak to przy alkoholu.
Nie da się zaprzeczyć kilku faktom. Obaj panowie jedzą, piją i przeklinają w rozmowie, której celem nie jest załatwienie prywatnych spraw któregoś z nich (jak w taśmach, których bohaterami są Sławomir Nowak, były minister infrastruktury, i Andrzej Parafianowicz, były wiceminister finansów, wtedy nadzorujący skarbówkę). To jest rozmowa o sprawach najważniejszych. Nawet nie o samej gospodarce (każdy rząd, ten także, próbował skłaniać NBP, żeby stopami pomagał pobudzać wzrost gospodarczy), ale o Polsce. O przyszłości kraju. To jest rozmowa polityczna.
Obaj rozmówcy (choć Marek Belka, były premier w rządzie SLD, nie ma związków z PO) mają podobną diagnozę polityczną. Brzmi ona mniej więcej tak: jeśli wybory wygra PiS, to dla Polski będzie to niebezpieczne. Uciekną inwestorzy zagraniczni, zwiększy się bezrobocie, ludziom będzie jeszcze gorzej niż teraz. Dlatego (godzą się obaj panowie) trzeba ten nieszczęsny deficyt budżetowy powiększać, żeby PiS do władzy nie dopuścić. Więc dlatego polski bank centralny godzi się pomóc rządowi zrobić w Polsce to, co po światowym kryzysie finansowym robi zarówno Europejski Bank Centralny, jak i amerykański FED. Sfinansować zwiększone wydatki. Powiększenia wydatków domaga się przecież także opozycja. O tym, jak to zrobić, panowie nie mówią.
Gdyby nie ten nieszczęsny język, byłaby to rozmowa na tematy zasadnicze. Czy lepiej jest wydatki ciąć, czy je powiększać. Sienkiewicz i Belka uznają, że to drugie. Największe państwa w UE też nie od razu miały w tej sprawie takie zdanie jak obecnie – że trzeba dosypywać do gospodarki pieniędzy. Europejski Bank Centralny stawał okoniem, a jeden z jego szefów podał się nawet do dymisji. A obecny puszcza do gospodarki miliardy pustych euro, to wysoka cena. Za to, żeby się strefa euro nie rozpadła, bo to byłoby jeszcze gorsze. Wybierają mniejsze zło.
I pewnie się na najwyższych szczeblach bardzo o to kłócili, zanim wypracowali rozwiązanie. Podobne poufne i prywatne rozmowy, np. pani Angeli Merkel z szefem EBC, jak i innych przywódców, z pewnością były prowadzone. Musiały być, bo zanim temat stanie się publiczny, trzeba go prywatnie, w wąskim gronie, przedyskutować. W politycznej kuchni, gdzie coś może się przypalić, a co innego nawet brzydko pachnieć, trzeba uzgodnić rozwiązania. Publika widzi tylko efekt ostateczny i estetyczny. Już Bismarck mówił, że nie wolno pokazywać, jak robi się kiełbasę. Bo w przeciwnym razie żadnego problemu się nie rozwiąże.
Więc co do faktu, że takie prywatne rozmowy odbywają się wszędzie, wątpliwości nie ma. Z tą różnicą, że u nas wyciekają. U nas wycieka wszystko. Taki mamy klimat. Dlaczego te wyciekły właśnie teraz? Może podwładni ministra Sienkiewicza ze służb postanowili mu pokazać, kto tam rządzi? Postanowił przecież zrobić porządki w ABW i, ostatnio, w BOR. Może są to rozgrywki w Platformie na o wiele wyższym szczeblu? Odpowiedzi może być dużo. W każdej celem może być chęć wywołania chaosu. To się udało. Cokolwiek zrobi teraz premier, może być elementem tego, nie jego, scenariusza.
*
WIĘCEJ O SPRAWIE PODSŁUCHÓW:
Daniel Passent: Mleko się rozlało
Jacek Kowalczyk: W pustyni i w puszczy, czyli Bartek już nie zwycięzca