O kamiennych tablicach, na których wyryto lekarskie wyznanie wiary, było głośno, ale najpierw w konwencji na pół żartobliwej. Że poważni ludzie z profesorskimi tytułami podpisali się pod hasłami o bezprawnym używaniu „organów, które stanowią sacrum w ciele ludzkim”, o teologii ciała, wyższości prawa Bożego nad ludzkim. I tak dalej.
W końcu jednak uwaga z deklaracji przesunęła się na praktykę – na symbolicznym wręcz przykładzie szpitala o symbolicznej nazwie – im. Świętej Rodziny. Warszawskiej publicznej placówki, prowadzonej przez sygnatariusza deklaracji prof. Bogdana Chazana. Opinię publiczną najpierw poruszyła historia kobiety opisanej w tygodniku „Wprost”, która urodzi dziecko bez mózgu i bez części głowy – skazane na śmierć. Lekarskie sumienie nakazało dyrektorowi szpitala podpisać się pod zdaniem, że ciąży nie przerwie, gdy jeszcze było to możliwe. Procedury trwały, nie wiadomo było, kto ma wskazać kobiecie szpital, który wykona aborcję – możliwą do wykonania tylko do 25 tygodnia ciąży. W końcu było za późno.
Z komentarzy samego prof. Chazana (także w rozmowie z POLITYKĄ w poprzednim numerze) oraz wypowiedzi innych sygnatariuszy „Deklaracji wiary” publiczność dowiedziała się też więcej o tym, jak w detalach działa klauzula sumienia. A więc, że lekarze klauzulowi nie przepisują antykoncepcji nawet w przypadku par, które mają już dzieci z wadami genetycznymi, wymagające całodobowej opieki. Bo antykoncepcja nie jest zgodna z planem Bożym i szkodzi płodności. Że nie ma w Polsce czegoś takiego jak prawo do aborcji – jest jedynie prawo do nieukarania lekarza, który ją w określonej sytuacji wykona, jeśli taki się znajdzie – ale oni takiego nie znają.
Publiczność mogła też dostrzec już nieraz opisywane specyficzne metody „ochrony życia”: uniemożliwia się w Polsce pacjentkom wykonanie badań prenatalnych i odkłada dostarczenie wyników, tak żeby było za późno na legalną aborcję; lekarze odmawiają wypisania recepty na środki antykoncepcyjne; w niektórych miastach są kłopoty ze znalezieniem apteki, która by nie opóźniała realizacji recept na środki stosowane do 72 godzin po stosunku, bo aptekarze też mają klauzulę sumienia. Itd.
Co więcej, okazało się, że oklauzulowane są liczne szpitale w Polsce, choć w zasadzie prawo to przysługuje tylko jednostkom. Argumentują zwykle, że imię św. Zofii lub św. Rodziny zobowiązuje, pomijając fakt, że w dużych miastach większość szpitali położniczych, z racji na historyczne tło, ma świętych patronów. Lekarze w tych szpitalach mówią pacjentkom: nie przepiszą, nie mogą, bo wylecą z pracy. To unowocześniona wersja klauzuli sumienia.
Po internetowych komentarzach, żartach, memach widać, że bliższe przyjrzenie się realizacji prawa do spokoju sumienia wywołało u publiczności, a zwłaszcza u kobiet, lekką panikę.
Przy okazji uwidocznił się też cały bezwład organizacyjny. Nikomu nawet do głowy nie przyszło, by policzyć, spisać oklauzulowane szpitale, nikt nie nadzoruje klauzulujących się aptek – ani izby lekarskie, ani NFZ, ani minister zdrowia, ani samorządy czy instytucje prowadzące szpitale (np. uniwersytety). I nie wiadomo, kto miałby wyznaczyć placówkę, która np. wykona legalną aborcję. Dyrektorzy szpitali łamiący prawo w praktyce zawsze okazywali się nieusuwalni. Po aferze Chazanowej minister zdrowia po raz kolejny powtórzył, że każdy ma w Polsce prawo do sumienia, ale wszelkie naruszenia prawa będą karane. Ale kto ma to nadzorować? Nie wiadomo.
Medycy
Wśród lekarzy, którzy podpisali „Deklarację wiary w przedmiocie płciowości i płodności ludzkiej” (tak brzmi jej pełny tytuł), jest tylko 69 ginekologów. Pozostali reprezentują zupełnie inne dziedziny medycyny, dalekie od zajmowania się (grzeszną) płciowością. Lista wciąż wisi na prywatnej stronie internetowej (deklaracja-wiary.pl). Podpisów ani nie przybywa, ani nie ubywa. Procedur pozwalających się wypisać brak. W tej chwili widnieje na niej trochę ponad 2800 nazwisk, ale część się powtarza, część to nazwiska studentów i przedstawicieli zupełnie innych zawodów medycznych. W grupie ponad 170 tys. lekarzy owe niespełna 3 tys. to trochę ponad 1,5 proc.
A jednak reakcja opinii publicznej na tę deklarację potrząsnęła całym środowiskiem lekarskim. Naruszyła i tak mocno już nadwerężony monolit. Prof. Maria M. Sąsiadek, która na Dolnym Śląsku jest wojewódzkim konsultantem w dziedzinie genetyki klinicznej, deklaruje, że każdy ma prawo do własnych poglądów, ale to, co obecnie się dzieje w środowisku lekarskim, to podburzanie do wojny religijnej. – Być może lekarz, który wywiesi w swoim gabinecie „Deklarację wiary”, straci część pacjentów – mówi. – Ale jeśli ja zadeklaruję wykonywanie badań prenatalnych, mogę mieć gabinet podpalony.
Są tacy, którzy o podobne kwestie pytają w biurze rzecznik praw obywatelskich. Czy na pewno nie będzie trzeba się znakować? A dopytują dlatego, że boją się nie zadeklarować wiary. – Zapisana w ustawie o zawodzie lekarza z 1996 r. klauzula sumienia stanowiła do tej pory kompromis, który właśnie został wypowiedziany – podsumowuje prof. Irena Lipowicz, rzecznik praw obywatelskich. – Widzę w wywołanym konflikcie naturalną potrzebę przedefiniowania pojęć, które w 25 roku naszej wolności najwyraźniej się zużyły. Trzeba je na nowo zdefiniować.
Z kolei część tych, którzy podpisali, tłumaczy teraz znajomym, że choć czują się katolikami, to użyte tam sformułowania uważają za nadmierne. Inni nie ukrywają, że nie wczytywali się w treść, którą im podsunięto. – Zadzwoniła do mnie jakaś kobieta reprezentująca panią Półtawską i zapytała, czy się identyfikuję – wyznaje prof. Jacek Białkowski, kierownik Oddziału Kardiologii Dziecięcej i Wrodzonych Wad Serca w Zabrzu (na liście w dwóch miejscach: nr 11 i 49). – Jestem katolikiem, więc się zgodziłem, choć nie przypuszczałem, że wydźwięk jest tak ortodoksyjny.
Jest też lekarz z profesorskim tytułem, który potraktował podpis jako dobrą inwestycję, gdyż liczy na okrągłą sumę euro z Watykanu na realizację pewnego medycznego projektu. Aktualnie trochę skonsternowany. Teraz pewności brak, czy to była naprawdę dobra inwestycja.
Lecz może być tak, że doskonała. Zdeklarowanie sumienni mają bowiem poczucie rosnącej wspólnotowości oraz życia w zagrożeniu. Już pod koniec ubiegłego roku, gdy Komitet Bioetyki PAN uznał, że klauzula sumienia jest w Polsce nadużywana i służy narzucaniu pacjentom przekonań moralnych, stanowisko to spotkało się z ostrą krytyką prezesa Naczelnej Izby Lekarskiej, że prawo do sumień jest zagrożone. Problem wyostrzają czysto ludzkie, prywatne i polityczne podziały po katastrofie smoleńskiej. Prof. Andrzej Radzikowski (nr 14 na liście), znany warszawski pediatra i orędownik profilaktycznych szczepień dzieci, nie raz krytykowany przez lobby antyszczepionkowe, wyznaje, że podpisał się pod deklaracją właśnie dlatego, że jego zdaniem katolicyzm jest w Polsce prześladowany. – Tak jak chodziłem wspierać kobiety broniące krzyża pod Pałacem Prezydenckim, tak teraz musiałem stanąć w obronie słabszych – katolików i naszego gnębionego Kościoła – mówi.
Teraz, po awanturze o tablice, lekarze klauzulowi poczuli się zaszczuci jeszcze bardziej. Prof. Chazan, którego festiwal trwa we wszystkich mediach, dorobił się wręcz grupy wyznawców. Środowiska kościelno-prawicowe, dla których katoliccy lekarze publicznie manifestujący swoje przekonania stali się męczennikami, już złożyły polityczne deklaracje, że będą bronić przed szykanami nie tylko prof. Bogdana Chazana, ale wzywają też innych do nieposłuszeństwa wobec państwa, gdzie obowiązuje prawo, które ktoś stawia ponad boskim. Nieposłuszeństwo obywatelskie ma się objawiać nieposzanowaniem wyroków sądowych, nawoływaniem do niepłacenia podatków, kontestowaniem każdej decyzji rządu, którego się nie akceptuje. Zdaniem religijnych ortodoksów tak zwane prawo naturalne nie podlega negocjacjom.
Urzędnicy
Awantura wokół kamiennych tablic unaoczniła też podwójne standardy w działaniach administracji. Kontrole w Szpitalu im. Świętej Rodziny rozpoczęto przecież dopiero po doniesieniach medialnych, wskazujących na drastyczne przypadki łamania prawa, choć prof. Chazan nie usztywnił swoich poglądów w ostatnim czasie – właśnie z tego powodu stracił stanowisko konsultanta krajowego w dziedzinie położnictwa i ginekologii już w 2001 r. Warto było od początku przyglądać się jego działalności, zwracając baczniejszą uwagę, czy udziela wszystkich świadczeń w ramach publicznych funduszy.
Formalnie Bogdana Chazana powołał na stanowisko ówczesny prezydent Warszawy Lech Kaczyński. W 2004 r. nie było jeszcze obowiązkowych konkursów na stanowiska dyrektorów placówek medycznych. Teraz odwołać można by go z paragrafu za ciężkie naruszenie obowiązków pracowniczych – jako że z premedytacją i zupełnie świadomie postanowił działać w swoim szpitalu bezprawnie. Już następnego dnia po tym, kiedy profesor zademonstrował przed całą Polską swoje stanowisko, obecna prezydent Warszawy mogła wezwać go na dywanik, ustalić, czy rzeczywiście takie są przekonania pana dyrektora, i wyciągnąć odpowiednie wnioski. Można było też natychmiast zwołać Radę Społeczną placówki, by zasięgnąć jej opinii, ale nawet gdyby była ona dla dyrektora pozytywna, Hanna Gronkiewicz-Waltz mogła od razu zawiesić go w czynnościach albo wręczyć wypowiedzenie. Ale tego nie zrobiła.
Minister zdrowia nad prof. Chazanem – w roli dyrektora szpitala, jak i w roli lekarza – władzy nie ma żadnej. Nie może go odwołać ze stanowiska, bo zarządza jedynie instytutami resortowymi. Żadne prawo nie pozwala też ministrowi zamknąć ust profesorowi, by nie straszył pacjentów antykoncepcją. Ale jedyne, co mógł zrobić, to oddać sprawę do rzecznika odpowiedzialności zawodowej izb lekarskich.
Ale rzecznik może wykpić się stwierdzeniem, iż ustawa daje mu prawo oceniać działania wyłącznie lekarzy, a nie urzędnika administrującego placówką (zabezpieczone dokumenty, świadczące o odmowie wykonania w szpitalu legalnej aborcji, opatrzone są dyrektorską pieczątką prof. Chazana).
Z kolei NFZ w ogóle nie zajmuje się sprawami kadrowymi. Od lat uwaga urzędników ogniskuje się raczej na przekroczonych limitach, a nie świadczeniach niewykonanych z racji sumienia. Taki kraj, co zrobić – nawet po zwykłą poradę do lekarza ginekologa trzeba czekać pół roku, także w stolicy. Mimo niżu demograficznego trafiają się porody na granicy ryzykowania życia matki i dziecka – bo nie było miejsca, anestezjologa na dyżurze, sprzętu, wolnego inkubatora, pieniędzy na cesarskie cięcie.
W przypadku rozliczania dyrektorów placówek z ich strategii zawodowych galimatias potęguje także fakt, że jednych zatrudniają prezydenci miast, innych marszałkowie, jeszcze innych – rektorzy uniwersytetów albo sam minister. Wiele wskazuje więc, że i tym razem – po tak wielkiej medialnej awanturze – wszystko zacznie się i skończy na prof. Chazanie. Bo choć konsultant ds. ginekologii w Lublinie prof. Jan Oleszczuk również podpisał „Deklarację wiary”, wojewoda lubelski nie zamierza go z tej funkcji odwoływać. Mówi: nie złamał prawa. Jak osobiste poglądy profesora mogą współgrać z obowiązkami służbowymi, które obejmują m.in. funkcje kontrolne w placówkach wykonujących np. badania prenatalne lub zabiegi in vitro, widać na przykładach. Tylko nie wiadomo, kto miałby patrzeć.
Publiczność
Tymczasem debata wokół klauzuli sumienia jeszcze bardziej wyostrzyła język, którym posługują się na co dzień lekarze katoliccy, a w eter poszła nowa porcja bzdur. W „Deklaracji wiary” znalazły się sformułowania tak rygorystyczne, że – jak powiada prof. Sąsiadek – kierując się jej wskazówkami, powinniśmy natychmiast pozamykać szpitale. Cała medycyna jest wszak ingerencją w nietykalne ciało (a w deklaracji się tego zabrania), zaś osobliwe nazywanie narządów płciowych „sacrum w ciele ludzkim” cofa nas w głębokie średniowiecze. – Nazywanie ginekologów, którzy nie podpisali deklaracji, zabójcami i określanie przerywania ciąży mordowaniem dzieci na wzór nazistów to kolejne nadużycie, obok którego trudno przejść obojętnie – mówi prof. Mirosław Wielgoś, kierownik Kliniki Położnictwa i Ginekologii Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego.
A co mają odpowiedzieć chirurdzy dominikaninowi dr. n. med. Jackowi Norkowskiemu, który, korzystając z okazji, by zabrać głos w sprawie klauzuli sumienia, na łamach Frondy udziela wywiadu pod tytułem „Transplantologia zabija!”?
Sam prof. Chazan znów uraczył czytelników wielu mediów rewelacjami o szkodliwości antykoncepcji i in vitro. Jego opinie medyczne w jaskrawy sposób kontrastują z tym, co współczesna medycyna oferuje pacjentom w ramach dostępnych i bezpiecznych metod. Owszem, tabletki zawierające hormony jak wszystkie leki są obarczone pewnym ryzykiem wystąpienia działań niepożądanych, ale dlatego są one wydawane z przepisu lekarza, by można było je dobrać indywidualnie dla każdej kobiety po jej wcześniejszym dokładnym zbadaniu. Wtedy ich bezpieczeństwo jest równe innym lekom, a często większe niż w przypadku środków, które możemy kupić bez recept.
Kto wygra tę batalię? Czy po smoleńskiej psychozie nie czeka nas teraz czas hipokryzji i pseudoekspertyz w ochronie zdrowia, aprobowanych przez Kościół, dających poczucie przynależności do wspólnoty ludziom, którzy de facto nawet w swoim zawodowym środowisku stanowią mniejszość? Ta dyktatura jedynie słusznego sumienia, „oświeconego Duchem Świętym”, może stać się trwałym elementem polskiej medycyny. Bo kto wie, czy jeśli dzisiejsi obrońcy prof. Chazana nie dojdą do władzy, potępiany teraz przez większość społeczności lekarskiej radykał nie stanie się wkrótce ich ministrem?