Zwłaszcza że o. Tadeusz Rydzyk mógł się na Jarosława Kaczyńskiego podąsać, ale przecież go skreślić całkowicie ani zastąpić Ziobrą, nie może. Kilka lat temu Jan Rokita z sejmowej trybuny wołał – „Nicea albo śmierć” (dla dodania sprawie powagi, parafrazując słynne kubańskie socialismo o muerte, co w wydaniu klasycznego konserwatysty było jednak pewną ekstrawagancją) i wtedy, w 2003 r., rzeczywiście brzmiało to nawet groźnie. Mogło wepchnąć dużą partię polityczną, czyli PO, na ścieżkę kontestowania członkostwa w Unii Europejskiej i prowokowało do naśladownictwa. Naśladowcy szybko się znaleźli w Samoobronie i Lidze Polskich Rodzin. Szczęśliwie nasza polityka nie zabrnęła wtedy w ślepy zaułek z powodu zmiany przyjętego traktatem w Nicei systemu liczenia głosów w UE. Obrona Nicei pozostała głównie wspomnieniem tamtych lat.
Dziś Solidarna Polska wołając „nowa konstytucja albo śmierć”, przywołuje dawne „skrzydlate słowa”, mimowolnie dowodząc, że historia jeśli już się powtarza, to raczej jako karykatura. Otóż przy okazji święta 3 Maja trzeba jakoś zaistnieć, trzeba przypomnieć o sobie i najlepiej rzucić od razu konstytucję na stół, by nawiązać do wielkich czynów naszych przodków, zwłaszcza gdy prawdziwa polityczna śmierć zagląda w oczy. Co ma być w nowej konstytucji? Zespół starych haseł: system prezydencki, okręgi jednomandatowe, zniesienie immunitetu. Przed czym ma to nas chronić? Przed aferą Amber Gold na przykład. Pomysł iście nowatorski, uzasadnienie wyjątkowo głębokie, ale cóż, grzebanie w konstytucji łatwe nie jest, a uzasadnienie grzebania jeszcze trudniejsze. Ta z 1997 r. trzyma się zupełnie mocno, wcale nieźle się sprawdza w praktyce, a „momentu konstytucyjnego”, pozwalającego na zmiany w tak skłóconej polskiej polityce, nie widać.