Idea ulokowania go tak wysoko urodziła się ponad rok temu w rozmowie Krasnodębskiego z Jarosławem Kaczyńskim i początkowo mało kto o tym wiedział, a później – mało kto wierzył.
– W Warszawie podobno ma kandydować Krasnodębski, ale to byłby taki prezent dla Jarosława Gowina i Zbigniewa Ziobry, że wydaje się to nieprawdopodobne – mówił mi kilka miesięcy temu były polityk PiS.
Chodziło mu o to, że prof. Krasnodębski, w porównaniu z konkurentami z innych, nawet sporo mniejszych partii, jest mniej znany i nie ma żadnego doświadczenia kampanijnego.
A jednak to Krasnodębski dostał najważniejszy okręg wyborczy. Co więcej, lista została tak skonstruowana, by faworytowi prezesa nie stała się krzywda. Bezpośrednio za Krasnodębskim jest Hanna Foltyn-Kubicka, rodem z Pomorza, która mimo pierwszego miejsca na liście PiS przegrała tam poprzednie eurowybory. „Trójką” w Warszawie jest szerzej nieznany radny miejski Jarosław Krajewski. Dopiero z piątego miejsca kandyduje Marek Jurek. Były marszałek Sejmu przy dobrej indywidualnej kampanii ma szansę prześcignąć Krasnodębskiego, ale PiS liczy w Warszawie na dwa mandaty i w partii powszechnie uważa się, że wezmą je Krasnodębski i Jurek.
Rozpoznanie bojem
Skąd takie względy Kaczyńskiego dla profesora, który nie należy nawet do partii? Można to tłumaczyć kolejną fazą przemiany PiS. Eurowybory to dla szefa partii tylko test przed walką o władzę.
– Jarosław Kaczyński chce przejść do historii. Nie może czekać, wybory w 2015 r. to dla niego ostatnia szansa, by rządzić – twierdzi były współpracownik prezesa. – Planuje przebudowę państwa i potrzebuje posłusznego klubu w Sejmie. Bez indywidualności, bez ludzi z pozycją polityczną, bez ludzi o.