Protasiewicz podał trzy przyczyny swojej decyzji. Po pierwsze, przyznał, że nadszarpnął zaufanie swoich wyborców. Po drugie, nie chce zaszkodzić koleżankom i kolegom z PO prowadzącym kampanię. Po trzecie, stwierdził, że nie chce się ukrywać za immunitetem, gdy sprawa będzie wyjaśniana przez niemiecki wymiar sprawiedliwości, a to potrwa.
Inwestorzy i prezesi spółek znają pojęcie „stop-loss”, czyli cięcie strat. Na giełdzie to zlecenie automatycznej sprzedaży konkretnych akcji, gdy cena spadnie na określony, niski poziom. Z kolei w firmie, gdy jakieś jej przedsięwzięcie wpada w spiralę strat, czasem lepiej jest je zamknąć, niż walczyć za wszelka cenę o jego uratowanie, narażając się na wyrzucanie pieniędzy w błoto.
Podobny charakter ma decyzja Protasiewicza: jego zachowanie we Frankfurcie przyniosło poważne straty Platformie, a kandydowanie mogło tylko pogorszyć sytuację. Kampania PO miała być oparta na chwaleniu się bardziej kompetentnymi, obytymi i znającymi języki europosłami, niż mają konkurenci, a zwłaszcza PiS. A trudno się chwalić, mając na listach polityka, który szarpie się z celnikami na lotnisku, być może pod wpływem alkoholu.
Decyzja europosła nie kończy całej sprawy. Po pierwsze, otwiera się pole do konkurencji o sprawowaną przez niego dotychczas funkcję szefa delegacji PO-PSL w europarlamencie. Na razie, do końca kadencji przejęła ją doświadczona Danuta Hübner, ale była minister i komisarz jest bezpartyjna. W nowej kadencji może tę pozycję przejąć któryś z członków PO, zwłaszcza że po wyborach to nowy szef delegacji będzie negocjował stanowiska dla Polaków, np. w komisjach.
Protasiewicz pozostał wrocławskim baronem PO, ale nie wiadomo czy utrzyma stanowisko. Dolny Śląsk to trudny region dla PO: silne wpływy wciąż ma marginalizowany przez premiera Grzegorz Schetyna. Jednak oczywistego następcy Protasiewicza nie widać, a cieszący się autorytetem w regionie minister kultury Bogdan Zdrojewski nie chce wracać do lokalnej polityki.
Tak czy owak, to paradoks, że polityk PO ceniony za kompetencję - np. w sprawach wschodnich - nawet przez przeciwników, mógł (prawie) wszystko stracić w tak absurdalny sposób. W ostatnim czasie zrobił oszałamiająca karierę: pokonał Schetynę w regionie, został szefem kampanii PO do europarlamentu. Być może wziął na siebie zbyt dużo - jak mawiał Jaroslav Hašek „komu pierwsza chwałka, temu pierwsza pałka”. Pytanie brzmi, czy po czyśćcu, do którego sam się zesłał, wróci, np. w przyszłorocznych wyborach do Sejmu. Ale to już inna historia.