Poseł Jacek Protasiewicz na lotnisku odegrał scenariusz głośny, ale schematyczny. Znieczulił się nieco, po czym wystąpił w mniej drastycznej wersji tego, co często widuje się w tabloidach – gdy to człowieka w podkoszulku i kapciach wyprowadzają z bloku po tym, jak rzucił się z siekierą na sąsiadów. Coś się przelało, coś się skanalizowało. Poszło. Poseł Protasiewicz – nie tak znów trzeźwy – wykrzykiwał do celnika na lotnisku pełnym ludzi coś o „Heil Hitler!” i Auschwitz, wymachując paszportem dyplomatycznym.
Mniej więcej w tym samym czasie inny poseł, Jacek Kurski, wybrał się aż na Majdan, bo tam były emocje. Na fotkach z ręki jest więc ukraińska rewolucja – z wpisanymi w tę historię nadziejami, lękiem, śmiercią ludzi – plus poseł, zgrabnie wkomponowany w barykadę z opon. Oba przypadki wpadły do jednego worka. Kurskiemu oberwało się, że kretyn, w przypadku Protasiewicza internet orzekł, że idiota. Nie wykazali umiejętności obsługi emocji na podstawowym poziomie.
A żyjemy w czasach, w których wagę owych emocji wywindowaliśmy pod samo niebo. Wylewają się zewsząd, meblują ramówki telewizyjne, nabijają oglądalność w internecie i robią sprzedaż tabloidom. Lecz jednocześnie chyba nigdy jeszcze nie byliśmy wobec nich tak bezradni. Bo choć szukamy ich wszędzie (choćby w teoriach spiskowych), eskalujemy (nawet na okładkach tak zwanych tygodników opinii) albo wręcz podciągamy je do rangi sztuki (womitalne instalacje o koszmarności świata w muzeach), to na naszą własną emocjonalność miejsca brak.
Bo własne emocje codzienne wydają się nam wręcz groźne – i taki jest właśnie kulturowy przekaz. Więc na smutek – tabletka. Na raka – frazesy, że co nie zabije, to wzmocni. Na brak poczucia sensu – kołcz internetowy z poradą, aby każdy ranek zacząć od dwudziestu uśmiechów. Na wątpliwości – napomnienie, że na miejsce czeka wielu chętnych, jest kryzys. A na wszystkie możliwe własne emocje – jeszcze większe emocje. Choćby ten gość w podkoszulku, który siekierą staranował sąsiadów, albo Matka Madzi. Lub Trynkiewicz. Doskonale zagłuszą.
A te własne emocje? Człowiek w kapciach, biorący się za siekierę, w książkach do psychologii ilustruje zwykle rozdział o mechanizmach niedopuszczania do głosu tak zwanych emocji trudnych: lęku, złości i tak dalej. To typowy mechanizm – zwłaszcza dla mężczyzn, u których swoją rolę gra testosteron, szczególnie w Polsce – z powodów kulturowych. I w naszej wersji kapitalizmu, gdzie pracownik to nie jest osoba ludzka posiadająca emocje. W dwadzieścia lat, jak wynika ze statystyk Instytutu Psychiatrii, liczba tzw. epizodów – napadów lęku, agresji, zakończonych odwiezieniem na najbliższy oddział psychiatryczny – podwoiła się. Choć na szczęście nie zawsze z użyciem siekiery, względnie ze skandalem w tle w skali międzynarodowej.