Dyrektor więzienia rzuca kostką i przesuwa się o sześć pól. Ale jego wniosek o zabezpieczenie roszczenia, czyli o izolację Mariusza Trynkiewicza do czasu orzeczenia sądu w sprawie poprzedniego (tego właściwego) wniosku o izolację, zostaje odrzucony. Punkty zdobywa sędzia – dyrektor cofa się na początek planszy.
Teraz ruch należy do ministra Marka Biernackiego. Solidny zamach i jest szóstka! Minister informuje, że w celi seryjnego zabójcy znaleziono materiały pornograficzne i szczątki ludzkie, wpływa doniesienie do prokuratury. Na tej podstawie Trynkiewicz może zostać aresztowany. Tryumfalne chwile trwają krótko, bo prokurator stwierdza, że rysunki i fotografie znalezione w celi nie mają cech pornograficznych, a szczątki ludzkie to ząb (zęby) lokatora celi. Minister sprawiedliwości za karę staje w kącie i gęsto się tłumaczy. Tak naprawdę przegrywa w grze, bo został uwikłany w nieczyste zagranie, przez swojego zastępcę odpowiedzialnego za służbę więzienną. To od niego, zgodnie z pragmatyką służbową, dostał informację, którą bezkrytycznie puścił w świat.
Minister spraw wewnętrznych Bartłomiej Sienkiewicz rusza z odsieczą. Zwołuje briefing i poucza dziennikarzy, żeby nie wywoływali histerii narodowej. Ma rację, histeria nie jest wskazana, ale zapomina, że to nie dziennikarze wymyślili ludzkie szczątki i pornosy. Wylatuje z gry, bo brak pamięci jest dyskwalifikujący.
Ostatni ruch należy do Mariusza Trynkiewicza – pisze list o pomoc do Helsińskiej Fundacji, bo czuje się osaczony i zagrożony. Zabił w bestialski sposób czterech chłopców, dzisiaj boi się, że ktoś zabije jego. Ma pretensje do dziennikarzy i polityków – to oni wywołali nagonkę. Zapomina, co zrobił w Piotrkowie 26 lat temu, powinien za to wypaść z gry, ale kolejny raz w swoim marnym życiu ma szczęście – kara upłynęła, wychodzi na wolność. Wygrywa.
Dziennikarze czekają pod murami rzeszowskiego więzienia, aby wyśledzić, dokąd Trynkiewicza zawiozą. Na razie bez skutku, zabójca pod eskortą policji ginie w sinej mgle.
Co będzie dalej, można się domyśleć. Jedna ze stacji telewizyjnych, albo któryś z tabloidów dotrą jednak do człowieka, który stał się największą medialną atrakcją ostatnich dni. I albo ujawnią miejsce jego pobytu, a to będzie istotną wskazówką dla tych, którzy od dawna planowali, aby wejść w skórę kata i samemu wymierzyć sprawiedliwość, albo dogadają się z bohaterem miesiąca. Zapłacą mu za sesję na koniu (patrz: matka Madzi), a może zakupią prawa do pamiętników. Mariusz Trynkiewicz z osaczonego zmieni się w atrakcyjny towar rynkowy. Gra będzie skończona, jeżeli w marcu sąd z Rzeszowa nie orzeknie konieczności izolacji w ośrodku terapeutycznym (wtedy potrwa jeszcze jakiś czas, do wyczerpania wszystkich przewidzianych prawem możliwości odwoławczych).
Tak to bywa w świecie, w którym najbardziej okrutna zbrodnia staje się tworzywem do wielkiego show, dziejącego się realnie na oczach wszystkich. Nikt już nie pamięta o ofiarach sadystycznego lubieżnika i ich nieszczęsnych rodzinach. Po zbrodni nie udzielono im żadnego wsparcia, a teraz na dobre wypluto z pamięci. Liczy się tylko on – ekscytujący okrutnik, szatan, bestia. Inaczej mówiąc, wolny człowiek Mariusz T.