Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Lubił ludzi

Jan Bijak – reporter, redaktor, przyjaciel

Jan Bijak 1929 - 2014. Jan Bijak 1929 - 2014. Tadeusz Późniak / Polityka
Był trzecim kolejnym redaktorem naczelnym POLITYKI, w okresie dla niej chyba najbardziej dramatycznym, bo w latach 80. i na początku następnej dekady.

Między 13 grudnia 1981 r., który zdawało się, że kończy historię „pierwszej” Solidarności, a rokiem 1989, który rozpoczynał jej nowe dzieje, już jako formacji biorącej realną odpowiedzialność za Trzecią Rzeczpospolitą. I przez kilka następnych lat, gdy ta Polska budowała swoje podstawy i zasady, wyłaniała się niejako z mgły, a POLITYKA temu procesowi sprzyjała, sama się też zmieniając. Nie tylko myślowo, ale i jako wydawnictwo, przedsięwzięcie biznesowe, które musiało odnaleźć się na nowym, konkurencyjnym rynku. I po drodze nie zgubić czytelników.

Jan Bijak w tym przełomowym okresie odegrał rolę niezwykle ważną, umiejętnie łącząc przeszłość z przyszłością, trafnie wyczuwając, że po momencie euforii nadejdą miesiące i lata trudne, pojawią się nowe wyzwania, a POLITYKA się wobec nich odnajdzie, jeśli nigdy nie odejdzie od swoich fundamentów myślenia: od tolerancji, koncyliacji, nowoczesności, poszanowania dla realiów oraz rzeczowej argumentacji.

Zapewne osobiście odczuwał polityczny upadek socjalistycznej utopii, przecież – jak znakomita większość czytelników POLITYKI – tej nowej, wyzwolonej Polski chciał i popierał ją gorąco, był wobec niej lojalny i posłuszny.

Gdy został zaproszony w 1990 r. przez premiera Mazowieckiego do prac w Komisji Likwidacyjnej RSW, która miała zapanować nad dekompozycją starego układu medialnego i stworzyć ramy oraz zasady nowego ładu medialnego, nie odmówił, bo się w takich okolicznościach i w takiej potrzebie – jak mówił – i takim osobom nie odmawia. Zresztą później bardzo konsekwentnie i przejrzyście dbał o to, zapewne najbardziej solennie ze wszystkich innych uczestników tego procesu przekształceń, by akurat POLITYKA przestrzegała wszystkich przyjętych reguł i zasad, co dało choćby taki efekt, że wyłoniona wówczas Spółdzielnia Pracy POLITYKA miała najdłuższy staż w dziejach współczesnej prasy. I że nie weszła w tak wtedy rozpowszechnioną i praktykowaną prywatyzację wielu tytułów, przejmowania ich własnościowego bardziej czy mniej podstępnego, bardziej czy mniej wrogiego.

Urodził się w osadzie Łagisza (dzisiaj dzielnica Będzina) w 1929 r., w 1952 r. ukończył studia prawnicze na Uniwersytecie Warszawskim, podczas których mieszkał w kilkuosobowym pokoju akademickim przy ul. Niemcewicza. Pod łóżkiem – jak wspominają koledzy – miał kuferek, w którym przechowywał prowiant z domu i inne skarby. Jednocześnie od 1949 r. pracował w „Nowej Wsi”, jako reporter przede wszystkim, z czasem jako redaktor – aż do 1969 r.

Był świetnym dziennikarzem. Jego teksty należą do klasyki gatunku, a książkę „Furą do Arkadii” (1973 r.) przeczytać powinni wszyscy, którzy marzą o pisaniu reportaży. Jeszcze chyba bardziej wybitnym był redaktorem, który teksty kolegów na pewno ulepszał, a nie pogarszał (co nie jest takie znowu częste), ale co najważniejsze – wieloletnie doświadczenie we współkierowaniu, a potem kierowaniu pismami („Nowa Wieś” i POLITYKA) wykształciło ową wyjątkową i rzadką umiejętność łączenia szczegółu z ogółem, integrowania z sobą różnorodnych przekazów, obrazów i myśli. Takiego redagowania i układania treści oraz znaków (w tym graficznych) pisma, by ono mówiło wieloma językami, by było różnorodne, często nawet pozornie wewnętrznie sprzeczne, a jednak ciągle, by było sobą, by miało swój styl i niezmienne u podstaw prawdy. I by gromadziło wokół siebie ludzi wybitnych, niepospolitych.

Lubił ludzi, miał szacunek nawet dla swoich przeciwników, jeśli byli utalentowani, o nikim nie mówił źle, chętnie rozmawiał godzinami, przez lata ciągnęli się za nim jacyś dawni znajomi. Gdy zainstalował się w redakcji, do pokoju, który dzielił z Michałem Radgowskim, bez przerwy zaglądali kompani, których poznał jeszcze w „Nowej Wsi”. Radgowski żartował: „może by ktoś do Ciebie, Jasiu, kiedyś przyszedł z miasta?”. Z czasem do pokoju Bijaka zaglądali już wszyscy, nie tylko koledzy z redakcji, ale także ci z miasta, artyści, pisarze, także politycy.

7 marca 1969 r. Mieczysław F. Rakowski, ówczesny redaktor naczelny, zanotował w swoich „Dziennikach politycznych”: „W stopce redakcyjnej nowe nazwisko. Przyszedł do nas z prasy wiejskiej Janek Bijak, świetny reporter”. 12 lat później Michał Radgowski w swojej książce „POLITYKA i jej czasy” napisał: „Bijak został wchłonięty natychmiast. Niektórzy podziwiali go nawet, że dał się wciągnąć w takie niepewne przedsięwzięcie, z kolei jego znajomi w innych organach krzywili się na ten wybór jako mało przyszłościowy”.

Przyszedł do redakcji w trudnych dla niej czasach, akurat po aferze marcowej, podczas której tygodnik Rakowskiego był ostro atakowany z kilku paragrafów naraz, w tym oczywiście także z tego antysemickiego. Jakoś się obronił, stając dzielnie do tej konfrontacji, ale zapewne wedle kalkulacji partyjnej centrali Bijak miał wzmocnić menedżersko-inteligencki trzon pisma, dodać mu kilka punktów pochodzeniowych robotniczo-chłopskich. Kadrowych z Komitetu Centralnego jednak natychmiast rozczarował, bo wzmocnił pismo, ale nie wedle tych intencji.

Bijak był oczywiście zawsze sobą. Któż nie pamięta niezmieniającej się przez lata garderoby redaktora? Ale przecież rzeczywiście – jak się rychło okazało – do tamtej POLITYKI od razu dobrze pasował, ze swoim smakiem literackim, z przewrotnym poczuciem humoru, z autoironią, ze zdrowym rozsądkiem. Może wyróżniał się niezwykłą skromnością i cichą wrażliwością, nieeksponowaniem swojej osoby i swoimi bardzo prywatnymi pasjami; interesował się bardzo profesjonalnie malarstwem i był wysmakowanym kolekcjonerem. Niektórzy pamiętają też świetne jego nalewki.

Gdy zespół pisma podzielił się politycznie w 1981 r., a jego naczelny Rakowski oraz główne publicystyczne pióro, czyli Jerzy Urban, przeszli do czynnej polityki, Bijak poprowadził pismo dalej, by w połowie 1982 r. stać się formalnie jego redaktorem naczelnym. Rakowski notował: „Zastąpił mnie Janek Bijak, który faktycznie kieruje redakcją od dnia, w którym zostałem wicepremierem. Jasio gwarantuje utrzymanie linii pisma. Jest to facet zupełnie inny niż ja. Spokojny, chwilami aż nadto; jeśli targają nim emocje, to otoczenie ich nie dostrzega. Świetny kompan, lubiany przez kolegów, bardzo dobre pióro i bardzo dobry redaktor”.

Może właśnie te cechy charakteru Jana Bijaka były wówczas dla pisma najważniejsze i bezcenne. Został na gospodarstwie po jego głębokim kryzysie i dramatycznym osłabieniu (z redakcji odeszło w różne strony kilkunastu wybitnych dziennikarzy), a też czasy nadchodziły ciężkie, w których w ogóle dalsze istnienie pisma okrajanego cenzurą i konfrontowanego z obiegiem podziemnym mogło zdawać się bezsensowne.

Jeszcze do tego jego były naczelny, polityk najwyższych szczebli ekipy Wojciecha Jaruzelskiego, niejako wisiał nad POLITYKĄ, a wszystkie gry i walki polityczne na samej górze uderzały w nią pośrednio lub bezpośrednio. Najbardziej spektakularnym tego przykładem była publikacja (w maju 1983 r.) niejakiego Andrzeja Ryżowa w radzieckim tygodniku „Nowe Wremia” – ewidentnie inspirowana przez „twardogłowych” w kraju – w której zarzucono POLITYCE przejmowanie od ekstremistów Solidarności idei pluralizmu, zarzucenie ideałów socjalistycznych, odstąpienie od kryteriów klasowych itd. Bez żadnej przesady publikacja Ryżowa odbiła się szerokim echem w prasie światowej, jako że była odczytywana jako kolejna interwencja Moskwy w sprawy polskie.

Takich wycieczek i takich prowokacji, choć może mniej spektakularnych, było więcej, ze wszystkich tych bijatyk Bijak jakoś wychodził obronną ręką, a pismo – może właśnie dzięki temu – nie traciło na popularności.

Lata 80. to trudny, przejściowy czas, także dla POLITYKI i Janka Bijaka. Z jednej strony trwała władza, w której jego były szef odgrywał dużą rolę i która w dużej części nie lubiła, mówiąc eufemistycznie, ani POLITYKI, ani swojego kolegi, najpierw wicepremiera, a potem premiera. Z drugiej strony byli czytelnicy, którzy pismu nadal zawierzali, ale trzeba było to zaufanie bez przerwy potwierdzać. By to mogło się udać, musiał Bijak niejako na nowo zbudować zespół, do którego przyjął całą grupę dziennikarzy, często przychodzących z innych redakcji po negatywnych weryfikacjach stanu wojennego i po zaangażowaniu solidarnościowym. Było to też nowe pokolenie, które wraz z upływem czasu coraz silniej wywierało wpływ na oblicze pisma i jego treści. A przecież przejmujące i rozwijające w nowych warunkach jego styl myślenia i pisania.

Brał za swoje pismo pełną odpowiedzialność, ale umiał się też nią dzielić, dawał swoim współpracownikom wiele swobody, zawsze wsłuchiwał się w głosy kolegów i nigdy niczego siłowo nie narzucał. Zakładał niejako, że wszyscy na pokładzie chcą dobrze, a błędy są nieodzowną częścią pracy dziennikarzy i redaktorów.

Bo Jan Bijak był przede wszystkim redaktorem POLITYKI. Choć ponoć przymierzano go do stanowisk politycznych, przed czym zdecydowanie się bronił, miejsce ukochane było w redakcji, tu czuł się najlepiej i tu wszystkie jego walory mogły być najlepiej wykorzystane. Stanowczy wtedy, gdy było trzeba, i miękki, gdy też trzeba było być takim. Nigdy nie palił za sobą mostów, utrzymywał bliskie kontakty z wieloma kolegami, którzy odeszli z pisma po 13 grudnia 1981 r., niektórzy może dzięki temu właśnie mogli bezkolizyjnie wrócić do współpracy z POLITYKĄ po 1989 r.

Nie ulega wątpliwości, że konsekwentny, spokojny i odważny sposób prowadzenia tego zespołu dał mu szansę po 1989 r. na zbudowanie pismu nowego życia i łagodne przejście do nowych struktur i nowego porządku personalnego. W naturalnych sporach o przyszłość pisma czy po prostu o przyszłość nowej Polski Jan Bijak dopuszczał wielogłos, rozumiał, że tylko z takich napięć i dyskusji może wyłonić się autentyczna modernizacja POLITYKI, mogą zostać przeniesione w nowe czasy jej wartości i zalety.

W 1994 r. redaktorem naczelnym pisma został Jerzy Baczyński, Bijak pozostał prezesem Spółdzielni Pracy POLITYKA do 1999 r., gdy odszedł na jak najbardziej zasłużoną emeryturę. Chociaż w ostatnich latach przed śmiercią ciężko chorował, od czasu do czasu dawał znak, że jest z nami, że nam sekunduje i że pamięta.

My pamiętamy. Żegnaj, Janku!

Jan Bijak będzie pochowany w czwartek 16 stycznia 2014 r. na Cmentarzu Północnym w Warszawie. Początek ceremonii w Domu Pogrzebowym o godz. 10.30.

Polityka 3.2014 (2941) z dnia 14.01.2014; Ludzie i Style; s. 92
Oryginalny tytuł tekstu: "Lubił ludzi"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną