Poseł Norbert Wojnarowski jako parlamentarzysta był dotychczas nieznany, statystyka jego sejmowych wystąpień ten stan dość dobrze dokumentuje: brak aktywności. Poseł Michał Jaros znany jest głównie z tego, że postanowił kiedyś okiełznać związki zawodowe, ale pomysł utknął w kuluarowych deklaracjach. Prawdziwą sławę zyskali jednak obaj młodzi stażem parlamentarzyści (wraz z grupą kilku innych działaczy) za sprawą ujawnienia taśm z kuluarów regionalnego zjazdu dolnośląskiej PO. Wypada poczekać, co powie prokuratura, ale wydaje się, że doszło tam do prób korupcji politycznej, czyli kupowania głosów za posady. Oczywiście za posady w KGHM, bo partie nigdzie tak dobrze się nie sadowią jak w Wielkim Księstwie Legnickim, gdzie partyjny przekładaniec jest wyjątkowo wielobarwny, od posła Zbrzyznego z SLD poczynając, a na żonie Adama Hofmana z PiS kończąc.
Dzięki temu można powiedzieć, że jest w Polsce takie miejsce, gdzie współpraca między opozycją a koalicją przebiega wyjątkowo harmonijnie i to bez względu na to, jakie koalicje powstają czy kończą swój żywot. I oto w mateczniku partyjnej harmonii wybuchła burza z tego powodu, że Grzegorz Schetyna przegrał wybory na regionalnego przewodniczącego. Kto wie, czy jednak nie popełnił błędu, nie stając przeciw Tuskowi, bo trudniej zmarginalizować kogoś, kto zebrał pulę głosów, a Schetyna miał szansę nawet na pokaźną pulę. Jest też patriotą Platformy. Tak przynajmniej o sobie mówi i taką sobie opinię wyrobił. A teraz wszystko runęło, bo bez względu na to, czy ta szemrana sprawa kupowania głosów (dość powszechnie zresztą w partiach praktykowana, ale nie wszędzie ujawniana) będzie jakoś wyjaśniana czy nie, to nigdy wiarygodnie wyjaśniona nie będzie. Taka już jest natura korupcyjnych propozycji, że zawsze coś przywiera. I to nie tylko do aktorów, ale przede wszystkim do partii. Jeśli w ostatnim czasie tak często mówiono, że ulubionym zajęciem Platformy jest strzelanie sobie goli samobójczych, właśnie się to w całej pełni potwierdziło. I nikt nie da głowy, że dalszych nie będzie. To zaś oznacza, że ledwie PO odbiła się na warszawskim referendum, znów jedzie po równi pochyłej, pokazując mało zachęcające wnętrze, a przywództwo Tuska, niby silniejsze, jest narażone na dalsze wstrząsy, bo za całość spraw partyjnych odpowiada jej szef.
Nadzieja, że Tusk coś powie, zrobi i odwróci niekorzystny dla Platformy bieg zdarzeń, jest coraz mniejsza. Bo też i pole manewru premiera jest coraz bardziej ograniczone, jakość partii gorsza i zużycie, także moralne, coraz wyraźniejsze. Sam Tusk, ledwie wzmocniony, znów jest słabszy, bo każdy konflikt osłabia. Tymczasem wyzwania są coraz większe. Głosowanie w sprawie wniosku o referendum w sprawie demontażu systemu edukacji (zwanego potocznie akcją Ratuj Maluchy) tuż-tuż. To będzie pierwszy ważny sprawdzian rządu i stojącej za nim koalicji. Potem zmiany w OFE, rzecz jeszcze trudniejsza. Tymczasem premier i ministrowie godzinami zajmują się wyjaśnianiem, co zmalowali i w czyim imieniu posłowie Wojnarowski z Jarosem. Tak jakby nie było rzeczników partyjnej dyscypliny, prostych i czytelnych reguł partyjnego wyjaśniania takich spraw, a w końcu jasnego komunikatu dla opinii publicznej. PO szczyciła się swoją wewnątrzpartyjną demokracją, która rzeczywiście odróżnia ją od PiS. Oczywiście demokracja miewa też brzydsze oblicza, ale ma też sposoby rozwiązywania konfliktów. W PO jakby ich zabrakło.
Czy nadzieja Tuska w tym, że wokół wszyscy są jeszcze gorsi? Jarosława Kaczyńskiego z wielką pasją podtapia Antoni Macierewicz (znów wstrzymano się z wybraniem go do najwyższych władz w PiS). Adam Hofman wprawdzie umknął partyjnej karze, bo lider wiernych żołnierzy nie karze, ale jednak w pamięci społecznej pozostanie jego sposób wychowywania młodych prawicowych działaczek (w końcu przyszłej partyjnej elity) za pomocą pomiarów członka. Znacznemu osłabieniu uległ projekt, który się jeszcze do końca nie narodził, czyli partia Gowina. Jej istotnym elementem, może nawet podstawowym, mieli być Republikanie. Niestety czołowy republikanin, czyli Przemysław Wipler, przysnął na progu knajpy w stanie wskazującym na mało umiarkowane spożycie, a potem wdał się w bójkę z policją, której najwyraźniej nie rozpoznał. Żeby zaś dopełnić swoją karierę wizerunkowo, umieścił w sieci kilka swoich zdjęć w mocno poplamionym podkoszulku. Natychmiast zyskał sławę, która przyćmiła jego wcześniejsze dokonania, w tym także pewien istotny dorobek merytoryczny, choćby w kwestii deregulacji zawodów. Można się z tą deregulacją zgadzać lub nie, ale faktem jest, że Wipler pracował, a teraz dorobek roztrwonił. Za szybko uwierzył, że jest już wielki (wszak chwaliła go sama prof. Jadwiga Staniszkis), że już wkrótce stworzy z Gowinem nowy byt polityczny, na który Polska czeka? A tu niespodzianka, stukilogramowego mężczyznę zmogła butelka wina. Wiplerowi oczywiście napić się wolno, to akurat w Polsce mało kompromituje, ale jednak konserwatywnej partii zakładać w poplamionym podkoszulku jakoś nie uchodzi. Wipler ma problem, Gowin też ma problem. Wydaje się go jednak nie dostrzegać, bo zamiast do Wiplera napisał właśnie kolejny, przepełniony moralnym wzmożeniem list do Tuska, że Platforma mu się nie podoba.
Generalnie polska polityka ma problem. Ma problem z dramatycznym pogarszaniem się standardów, z bylejakością, zwyczajnym chamstwem, nieuctwem, z nadmiarem ścierających się aż poza granice przyzwoitości ambicji personalnych, za którymi wcale nie stoją nadzwyczajne umiejętności. I hipokryzją. W minionym tygodniu, przy okazji potępiania PO, mieliśmy prawdziwy zalew hipokryzji przedstawicieli innych partii, z których każda ma bardzo wiele za uszami. Od rozmaitych speców od politycznego marketingu można często usłyszeć, że polityka się sprofesjonalizowała, ale to profesjonalizm wystarczający na kilkuminutową telewizyjną pyskówkę z ogólnym przesłaniem: kto kogo?
W sobotę i niedzielę żegnaliśmy Tadeusza Mazowieckiego. Przed Pałacem Prezydenckim w spokoju i godnie przesuwała się kolejka tych, którzy chcieli oddać mu ostatni hołd i wpisać swoje „dziękujemy” do księgi kondolencyjnej. Ludzie szli w ciszy, bez medialnej histerii, bez natłoku kamer i błyskających fleszy. Tłum na placu Zamkowym słuchał w skupieniu pięknej żałobnej mszy, podczas której wszyscy byli oszczędni w słowach, w mądrych słowach, autentyczni w odmawianej na różny sposób modlitwie. Chwila wyciszenia po zgiełku, przypomnienie zasad, które coraz szybciej znikają, idą w zapomnienie, padają w kolejnych politycznych potyczkach. Przede wszystkim zaś podstawowej zasady, że polityka ma rozwiązywać problemy ludzi, a nie partyjnego aparatu.