Schetyna nie chce poczekać
Schetyna nie chce poczekać. Awantura w PO: stanowiska za głosy?
Przy okazji zakończonych w weekend regionalnych wyborów partyjnych do erupcji konfliktów doszło w wielu regionach. Już w Lubuskiem pojawiły się oskarżenia o obiecywanie stanowisk w zamian za głosy. W Lubelskiem zwolennicy dotychczasowego barona PO Stanisław Żmijana oskarżyli jego następcę ministra skarbu Włodzimierza Karpińskiego o złamanie obietnicy. Miał powiedzieć, że ludzie Żmijana wejdą do regionalnego zarządu partii, a zostali wycięci.
Najgorzej jest jednak na Dolnym Śląsku, gdzie – w sumie niespodziewanie – Jacek Protasiewicz pokonał głównego rywala Donalda Tuska w partii Grzegorza Schetynę. Wszystkie media śledziły wielogodzinną batalię w hotelu w Karpaczu, gdzie dwukrotnie głosowali lokalni działacze PO. Teraz w mediach pojawiają się kolejne nagrania wskazujące, że dwóch delegatów głosujących na Protasiewicza było przekupywanych obietnicami pracy. A różnica między oboma kandydatami w głosowaniu była minimalna: kilka głosów na 400 oddanych.
Zwolennicy Grzegorza Schetyny, jak szef klubu Rafał Grupiński czy poseł Jakub Szulc otwarcie żądają powtórzenia dolnośląskich wyborów. Z kolei rzecznik rządu Paweł Graś i wicemarszałek Sejmu Cezary Grabarczyk publicznie mówią o prowokacji schetynowców. Sprawą zajmie się w środę zarząd Platformy, po publikacji nagrań przygląda się jej prokuratura. Takiej awantury w Platformie dawno już nie było.
Jasne są przyczyny konfliktu. Przegrany w wyborach Grzegorz Schetyna broni się przed marginalizacją, nie słuchając niektórych doradców, którzy sugerują mu, żeby się „schował w pieczarze” i przeczekał. Schetyna postanowił walczyć, bo utrata Dolnego Śląska oznacza dla niego marginalizację – zapewne nie wejdzie do zarządu partii. A czekać? Na co i jak długo?
Zdumiewająca jest jednak skala tego konfliktu i jego publiczne nagłośnienie. Media pytają czy dojdzie do wojny Tuska ze Schetyną, a ona już wybuchła.
Co będzie dalej? Wygląda na to, że zarząd partii nie unieważni wyborów. O wszelkich scenariuszach zgody między Donaldem Tuskiem a Schetyną, które snuli różni politycy i publicyści w ostatnich dniach, możemy już zapomnieć. Pytanie brzmi czy dojdzie do eskalacji sporu, który może poważnie zagrozić partii i rządowi czy zostanie wygaszony. W skrajnym wypadku możliwy jest nawet scenariusz upadku rządu czy przyspieszonych wyborów.
Przy okazji opinia publiczna dowiaduje się o skali wpływów i obsadzania różnego rodzaju stanowisk przez partię rządzącą krajem już od sześciu lat. Niby wszyscy o tym słyszeli, ale przypuszczać i się dowiedzieć to zupełnie inna para kaloszy. Na pewno nie przyniesie to wzrostu poparcia Platformy, które w ostatnich miesiącach już i tak jest najniższe od wielu lat.
Wybory regionalne w PO miały zakończyć okres wewnętrznych napięć w partii. Wydawało się, że wyczyściły przedpole dla Donalda Tuska, żeby przejął odpowiedzialność nad partią i dokonał nowego otwarcia: by na konwencji krajowej pokazał, co Platforma zamierza zrobić do końca kadencji, a później przeprowadził rekonstrukcję rządu. Wygląda jednak na to, że zamiast nowego otwarcia będzie pranie starych brudów.