Przyszło dużo ludzi, a na dodatek chyba lubił odwiedzać Kraków. Choćby dla przyjaciół z „Tygodnika Powszechnego”. Miał w tym Krakowie oparcie, ludzie „Tygodnika” weszli do rządu Mazowieckiego i do parlamentu. Połączyła ich z Mazowieckim wola zrobienia czegoś dla odrodzonej po 1989 r. demokratycznej i suwerennej Polski. Ale też przekonanie, że chrześcijaństwo może być w tym dziele pomocne.
Jest gorzkim paradoksem, że Kościół instytucjonalny w Polsce z nielicznymi wyjątkami woli nie pamiętać, ile zawdzięcza rządowi Mazowieckiego i jego Unii Demokratycznej/Unii Wolności. Mazowiecki uważał, że pełnoprawny powrót Kościoła do życia publicznego nie tylko się polskiemu katolicyzmowi należy moralnie, ale też wzmocni w społeczeństwie zaufanie do transformacji ustrojowej.
Z ostatniego mego spotkania z Panem Tadeuszem odniosłem wrażenie, że jest głęboko zaniepokojony kursem obranym przez liderów kościelnych w ostatnich latach, zwłaszcza po katastrofie smoleńskiej. Kościół Mazowieckiego to był Kościół Jana XXIII, Jana Pawła II, Franciszka, środowiska Lasek i warszawskiego Klubu Inteligencji Katolickiej, „Więzi”, „Znaku”, „Tygodnika Powszechnego”, ks. Tischnera i o. Musiała, ale nie radio-maryjnych księży krzyżowców.
Mazowiecki miał temperament raczej socjaldemokratyczny niż chadecki. Z błędów swej politycznej młodości, także w stosunku do Kościoła, wielokrotnie się wytłumaczył, uczciwe i przekonująco. Na pewno był szczerym demokratą. Nie tylko w sensie ideowym. Miałem okazję przyglądać się mu jako szefowi rządu, ale prywatnie, kiedy byłem rzecznikiem prasowym jego Komitetu Wyborczego podczas kampanii prezydenckiej.
Miał kłopot z tym, że musi rywalizować z Wałęsą, którego szanował. Nie miał problemu z oddaniem Wałęsie tego, co Wałęsy. Przeżywał ataki Lecha na siebie podczas kampanii, ale prywatnie tłumaczył je logiką spersonalizowanej do bólu walki politycznej. Sam nigdy do takiego poziomu nie schodził. Populizm w każdej odmianie to nie był jego styl uprawiania polityki w demokracji.
Na pierwszą podróż zagraniczną wybrał się jako premier do Włoch, w tym do Watykanu. Uważał, że papieżowi należy podziękować za jego wsparcie dla Solidarności, bez której Pan Tadeusz prawdopodobnie nie doszedłby w swej publicznej karierze tam, dokąd doszedł. Wtedy w Rzymie wizytę obsługiwali jeszcze dyplomaci PRL-owscy. Nie szło im, jeden z najbliższych współpracowników Pana Tadeusza wezwał ich na dywanik. Mazowiecki przerwał mu: Nie poniżaj człowieka.
Bardzo w pamięć zapadła mi jego misja w ogarniętej wojną domową Jugosławii. Pracowałem wtedy w „Tygodniku Powszechnym”; pewnej nocy otrzymaliśmy angielski tekst obszernego raportu na ten temat, jaki Pan Tadeusz miał przedstawić Narodom Zjednoczonym, od których otrzymał to zadanie.
Aby opublikować go w najbliższym numerze, trzeba było posiedzieć do białego dnia. Tłumaczyłem, inni koledzy robili korektę, łamali tekst do druku. Nikt nie miał cienia wątpliwości, że trzeba i warto, że prasa jest też od tego.
Ale jeszcze ważniejsze było to, że chcieliśmy w ten sposób wyrazić także nasz podziw dla Mazowieckiego jako polityka, który poczuwał się też do obowiązków względem Europy, a nie tylko względem Polski. Może jeszcze inaczej: który rozumiał, że służenie interesom Polskim nie jest działalnością w próżni i izolacji od idei i polityki europejskiej.
Zapamiętam go jako polityka i z powołania, i z zawodu. Polska miała szczęście, że jej trzecią niepodległość budowali ludzie tacy jak Tadeusz Mazowiecki.