Abp Józef Michalik jest szefem centralnej administracji kościelnej w Polsce. Nie licząc prymasów, których znaczenie jest tytularne, to dziś najważniejsza postać Kościoła instytucjonalnego. Wypowiedzi publiczne Michalika mają dlatego specjalne znaczenie. Dostojnik na tak wysokim szczeblu władzy kościelnej musi panować nad słowami.
Ale po raz kolejny nie zapanował. Przed laty wzywał katolików do głosowania na katolików, usiłował bronić proboszcza z Tylawy, który molestował dziewczynki przez 30 lat, a niedawno oświadczył, że siły antyklerykalne walczą z Kościołem przy użyciu papieża Franciszka. Wczoraj powiedział, że dziecko niekochane przez rodziców „lgnie, szuka, i zagubi się samo i jeszcze tego drugiego człowieka wciąga”.
Trudno tych słów nie zrozumieć tak, że dziecięce ofiary nadużyć seksualnych ze strony dorosłych mogą być najpierw ofiarami własnych rodziców, a nawet „wciągać” dorosłych do zachowań seksualnych z ich udziałem.
Zabrzmiało to tak, jakby dostojnik przerzucał ciężar odpowiedzialności za zachowania pedofilskie z pedofili na ich ofiary i na rodziców ofiar. Michalik nie jest socjologiem rodziny, tylko duszpasterzem i autorytetem moralnym dla wielu wiernych. Jego wypowiedź jest katastrofą moralną i wizerunkową.
Na dodatek podważa przyjętą obecnie oficjalną politykę kościelną w kwestii pedofili w sutannach. Odbiera jej po prostu wiarygodność. Katolik nie wie, który przekaz jest głosem Kościoła w Polsce: deklarowane ,,zero tolerancji dla pedofili w Kościele’’, czy dywagacje abp. Michalika o rodzinie i dziecku jako potencjalnym źródle pedofilskiego zła?
Tak, Michalik niemal natychmiast zreinterpretował swe słowa mówiąc, że było to nieporozumienie, niedopowiedzenie. Można tę reinterpretację (ale moim zdaniem przy dużej dawce dobrej woli) uznać nawet za przeprosiny. Dobrze, ale czy to rzeczywiście było ,,nieporozumienie’’ czy moment szczerości?