Gdy już dochodził do 40 kreseczek, zrezygnował, a kolejka mówców była jeszcze spora, choć sala świeciła pustkami, bo główny spektakl miał się odbyć w czasie stosowniejszym, podczas rannych głosowań. I odbył się: znów było zabijanie i mordowanie dzieci, demonstracyjne wychodzenie z sali i owacje na stojąco posłów prawicy dla sprawozdawczyni projektu pani Kai Godek (kobiety niewątpliwie politycznie przebojowej, a prywatnie zapewne także bardzo dzielnej, bo wychowującej dziecko z zespołem Downa). Brawo bił nawet Jarosław Kaczyński, który nie tak dawno wolał pozbyć się Marka Jurka, byle nie łamać „kompromisu aborcyjnego”. Teraz kompromis jest niemoralny, a moralność w PiS w takiej jest cenie, że prawi o niej surowo nawet przyłapany w sytuacji mocno dwuznacznej rzecznik partii Adam Hofman. Bez cienia zażenowania.
Zmagania o ustanowienie restrykcyjnych przepisów antyaborcyjnych (zwanych z przyzwyczajenia kompromisem), a potem o ich zaostrzenie obserwuję w parlamencie od początku lat 90. Zawsze było nerwowo, zawsze była presja, chodziły procesje, piętnowano posłów głosujących niezgodnie z wolą Kościoła, ale jednak „zabijanie” dzieci i „mordowanie” nie było w tak powszechnym jak obecnie użytku. Czasem nawet dyskutowano o wolności wyboru, godności kobiety, jeszcze wcześniej, że trzeba szukać kompromisu w stanowieniu prawa. Teraz jest krzyk. Niestety, ma rację premier, kiedy mówi o krzyku lewej i prawej strony. Lewa wobec „zabijania” i „mordu” wydaje się bezradna, a prawa jest coraz bardziej bezwzględna i coraz bardziej bojowa. Na pierwszej linii nie stają już starsi panowie i leciwe matrony, ale młode, przystojne kobiety gotowe z wielkim żarem opisywać z sejmowej mównicy najbardziej drastyczne szczegóły aborcji. Lewica nie znajduje podobnego języka, w jakim mogłaby odpowiedzieć, a antykościelne argumenty brzmią coraz słabiej.
Projekt ustawy odrzucono w pierwszym czytaniu także dlatego, że po odejściu z Platformy Jarosława Gowina napięcie emocjonalne w tej partii wokół tematów światopoglądowych wyraźnie zelżało i nawet jeśli wewnętrzny podział istnieje, nie staje się on już zaczynem publicznej awantury. Ale ta sprawa bez wątpienia wróci. To jest naturalny w społeczeństwie podział światopoglądowy i bardzo poręczny podział polityczny, co widać choćby po zachowaniu partii Kaczyńskiego. Tyle że w tej kadencji był już wniosek Solidarnej Polski, która chciała szachować Kaczyńskiego i zwojowała tyle, że lider PiS już kompromisu aborcyjnego nie chce, zatem jakiś sukces odniosła. Po odrzuconej właśnie inicjatywie społecznej pojawi się zapewne wiosek o referendum.
PiS łapie zresztą każdą okazję, aby wpisać się w bieżące awantury polityczne, a nawet przejąć nad nimi kontrolę. Czasem wydaje się, że jako największej partii opozycyjnej przychodzi jej to nawet zbyt łatwo, bo z wpadkami i to potężnymi. Tak jak w Warszawie, gdzie referendum w sprawie odwołania Hanny Gronkiewicz-Waltz próbowała przemienić w nowe warszawskie powstanie i podbudować je dziejami wszystkich powstań, od insurekcji kościuszkowskiej poczynając. Przez kilka dni liderzy PiS wyjaśniali, że owa litera „W” z kawałkiem ceglanego muru w tle, będąca logo walki PiS o stolicę, znaczy tyle co „Warszawa”, ewentualnie „Wielka Warszawa” i z powstaniem warszawskim nie ma nic wspólnego. To zaś oznacza, że oburzenie kombatantów na wykorzystywanie powstańczych mogił do politycznych harców nie ma podstaw. Plakat jednak zmieniono i „W” widnieje już na tle szklanej ściany jakiegoś wieżowca. Ale o co w takim razie chodzi? Czyż PiS nie podoba się marzenie Polaków o „szklanych domach”, marzenie z Żeromskiego, może nawet prezydenta Starzyńskiego, którego partia Jarosława Kaczyńskiego już w swoje szeregi zapisała?
Nadzieja PiS jednak znów w Platformie, która wymyśliła jakieś znaczki, że „popiera Hankę”. Z dumą obnoszą je nawet parlamentarzyści Platformy. No, jak popiera, to znaczy idzie głosować i daje odpór PiS. Ten odpór wzmacnia zresztą sam premier Tusk, który z kolei zaplątał się w stołeczną obwodnicę, obiecując dodatkowe odcinki, nawet kosztem dojazdu do Krakowa i Gdańska (to wielkoduszne). Premier zapewnił, że decyzja o domknięciu obwodnicy nie ma nic wspólnego z referendum. Trudno nie zauważyć, że im więcej osób spieszy pani prezydent na pomoc, tym bardziej jej sytuacja staje się kłopotliwa. Bez pomocników dawała sobie radę zdecydowanie lepiej.
Tydzień zwieńczył jak zwykle efektownie Antoni Macierewicz. Po prostu zażądał, aby prokuratura przesłuchała Macieja Laska i wszystkich członków komisji Millera. To odpowiedź na żądanie zespołu Laska, aby macierewiczowscy eksperci przedstawili wreszcie materiały, na których opierają swoje teorie w sprawie smoleńskiego zamachu, i przeprosili Polaków za mieszanie im przez lata w głowach. Mieliśmy więc – szach i mat. Protokoły z przesłuchań prokuratura ma opublikować, co mogłoby się ewentualnie stać podstawą konferencji pod patronatem prezesa PAN, bo „wszystkie materiały wyjściowe mają Tusk i Lasek”. Maciej Lasek jest przesłuchiwany przez prokuraturę dość regularnie, oczywiście na wniosek Macierewicza, ale cóż szkodzi przesłuchać go jeszcze raz? Najważniejsze, aby prokuratura nie zamknęła śledztwa. Im dłużej ono trwa, tym dłuższy żywot Macierewicza i jego ekspertów. I dłuższy smoleński łańcuch św. Antoniego.