Dalsze plany były minister ma ogłosić za miesiąc, ale już zdeklarował, że do republikanów Wiplera nie przystąpi, a w towarzyszącym odejściu oświadczeniu napisał: „Musimy się sprzeciwić polityce Tuska, Kaczyńskiego i Millera”. Takie słowa nie ułatwią mu współpracy z PiS. Wiele wskazuje więc na to, że Gowin dołączy do wolnych politycznych elektronów, którzy po odejściu lub wyrzuceniu z głównych partii zakładają stowarzyszenia, a nawet partie bez realnego znaczenia. A w przypadku Gowina – z mętnym ideowym przekazem, łączącym jakąś łagodniejszą wersję ekonomicznego korwinizmu z niemal katolickim fundamentalizmem. Trudno mu będzie znaleźć na to klientelę.
Ale mało ważne jest, co Gowin zrobi po odejściu z Platformy, ważniejsze jest, co zrobi Donald Tusk po odejściu Gowina. Mógłby to być wyraźny sygnał do zakończenia wewnętrznych rozgrywek w Platformie, do zdjęcia z ogólnopolskiej agendy spraw, które wyborców tej partii, o innych nie wspominając, kompletnie nie obchodzą, czyli, ile w nadchodzących wyborach do terenowych władz PO ugra Schetyna, ile Biernat, a ile Tusk. Premier od wielu tygodni skupia się na tych sprawach, mając zapewne w pamięci los Leszka Millera, który po latach uważa, że najgorszy cios zadał mu Marek Borowski, dokonując rozłamu w SLD. Ale Miller się myli. Jego przegrana w wyborach w 2005 r. i wieloletnia marginalizacja Sojuszu nie wynikała z decyzji Borowskiego ani nawet z sytuacji gospodarczej kraju, ale z postępującej arogancji partii rządzącej, utraty kontaktu z wyborcami i motywacji do rządzenia.
Jeśli teraz, po odejściu Gowina, Tusk nadal będzie brnął przez tygodnie w partyjne przepychanki, walczył jak lew o swoich ludzi w każdym zarządzie powiatowym Platformy, to pewnie będzie tam miał swoich ludzi, ale może mu zabraknąć wyborców. Janusz Lewandowski powiedział niedawno, że wreszcie „partyjny kramik trzeba zamknąć”. To dobra rada. Jest wiele ważniejszych spraw w kraju i to one zdecydują o przyszłości Platformy i Tuska.