Formalności stało się zadość. Jarosław Gowin wystąpił z Platformy Obywatelskiej kończąc tym samym dziwaczny stan jakiegoś „samozawieszenia”. Zresztą Gowin z PO wystąpił już dość dawno, wówczas, kiedy prowadził kampanię, podobno na szefa Platformy (w rzeczywistości poza nią) i Donald Tusk nie bez racji mówił, że chce być szefem jakiejś innej partii.
Dla większości parlamentarnej decyzja Gowina na razie nie ma znaczenia. Rząd ma większość nawet bez niego i jego najwierniejszego stronnika Jacka Żalka. Także bez posła Johna Godsona, który też chciał poczuć powiew wolności. Jest też zapewne kolejka chętnych do wsparcia rządu w potrzebie, bo klub Ruchu Palikota się sypie, a być może rozsypie go do końca sam lider, który będzie zakładał nową partię.
PO bez Gowina nie jest mniej konserwatywna, ani nie staje się socjaldemokracją. Skrzydło konserwatywne jest w niej zdecydowanie mocniejsze niż liberalne, ale z odejściem Gowina traci coś w rodzaju znaku rozpoznawczego, bo nie lidera tego skrzydła. Liderem konserwatystów Gowin nigdy nie był. Rzecz w tym, czy ktoś go zastąpi reprezentując publicznie, w sposób bardziej umiarkowany, bez nadmiernie dogmatycznego zacięcia, ten właśnie nurt. Czy też Gowin będzie mógł mówić – patrzcie, Tusk buduje lewicę i chce koalicji z SLD.
Trudno też uznać, że Gowin zamierza odejść w polityczny niebyt. Jest na to zbyt ambitny, tylko, że poszukiwanie niszy przez jego ideowych kolegów na razie wydaje się czynnością jałową. Jest grupa polityków zainteresowanych mandatami eurodeputowanych, którzy szukają jakiejś maszyny nośnej. Są tacy, którzy praktycznie wypadli z polityki, ale nie chcą się z nią rozstać. Są wreszcie tacy, którzy dość świadomie tkają w terenie sieć, mając nadzieję, że stara gwardia wreszcie odejdzie i zrobi miejsce na prawicy takiej trochę narodowo – katolickiej, trochę liberalnej. Tu atutem ma być między innymi kalendarz.
Nie jest więc wykluczone, że dość szybko powstanie jakaś platforma samowykluczonych, głównie liderów lub potencjalnych liderów z różnych partii lub odrzuconych przez wyborców, skrzyknie się i oznajmi – oto jesteśmy. Wątpliwie czy społeczeństwo na to czeka, choć wedle prognoz prof. Czapińskiego na konserwatywno - liberalną partię czekać może do 10 proc. wyborców. Dotychczas jednak takie byty, na które czekano nabijały sobie przede wszystkim wyborczego guza.
Gowin opuszcza PO w trudnym momencie, do powstania którego sam się przyczynił. Nikt lepiej ostatnimi czasy nie pracował na rzecz Jarosława Kaczyńskiego niż pretendent do stanowiska szefa Platformy. Teraz ten atut traci, bo zaczyna pracować na własny rachunek, a tu doświadczenia są przykre: stopniowo wygasa medialne zainteresowanie, trzeba się solidnie napracować w terenie, co zresztą Gowin zapowiada.
Odejście Gowina jest więc - na razie - dla PO zdarzeniem raczej pożądanym. Bo nic tak nie obniża pozycji partii jak zajmowanie się samą sobą i wewnętrzne konflikty. Nie ulega jednak wątpliwości, że rządowi przybył ostry medialny krytyk. I to nie dlatego, że Gowin „doszedł do kresu wytrzymałości”. Może przede wszystkim dlatego, że Tusk go zdymisjonował. Osobiste ambicje bardzo napędzają politykę. Gowin został upokorzony i tego nie zapomina. To po prostu widać. Aż nazbyt wyraźnie widać.