Mój niezapomniany teść, Jerzy Neronowicz, pseudonim „Zenon”, żołnierz Powstania, walczył w osławionym pułku Baszta, ranny i odznaczony za dzielność, corocznie 1 sierpnia ubierał się odświętnie i maszerował swoim szlakiem pamięci po Warszawie. Opowiadał historie niesamowite, wspominał kolegów, z wieloma przyjaźnił się do końca. Udział w powstaniu był dla niego bezsprzecznie najważniejszym wydarzeniem życia.
Przecież był przeciwnikiem tegoż powstania, uważał je – delikatnie mówiąc – za niepotrzebne, decyzję o wybuchu za nieodpowiedzialną. I w tym osądzie utwierdzał się wraz z upływem lat, po wielu lekturach (prowadził prawdziwe studia i zebrał olbrzymią bibliotekę) i wielu rozmyślaniach, a też rozmowach ze swoim sąsiadem Jerzym Stefanem Stawińskim, również żołnierzem Powstania, a przede wszystkim autorem i współautorem książek i filmów o nim.
Przyznam, że jest mi bliskie to rozdarcie myśli i emocji „Zenona”. Obok szacunku i naturalnego, szczerego hołdu dla powstańców i ich bohaterstwa, odrzucam apoteozę Powstania jako czynu nieodzownie patriotycznego, jako spełniającego się fatum martyrologii polskiej, jako zaczynu niepodległościowego wymierzonego w dalszą przyszłość. Dzisiejsze cieszenie się z bohaterstwa Polaków sprzed 69 laty jest łatwe i wręcz szkodliwe. Jednej z pań, która na jakimś przyjęciu towarzyskim zapalczywie mówiła, że warto było w 1944 r. poświęcić nawet dzieci, by Polska kiedyś odzyskała niepodległość, by wzór został wkodowany w pamięć narodu, zadałem chamskie pytanie (którego wcale nie żałuję), czy posłałaby w bój z visem na tygrysy swoją czternastoletnią wnuczkę, która akurat bawiła się w ogrodzie. Zamilkła ze łzami w oczach i do końca wieczoru nie odezwała się ani słowem.
Wszyscy mamy przed oczyma zgruchotaną podczas i po Powstaniu Warszawę, pamiętamy wielkie liczby, prawie 20 tys. zabitych powstańców, prawie 200 tys. ludności cywilnej. Zadam jedno sprawdzające pytanie: czy szanowni Państwo aby wiedzą, ilu Niemców zginęło w tamtej hekatombie? Warto znaleźć te dane i się nad nimi głęboko zastanowić.
Popieram gorąco apel prof. Andrzeja Paczkowskiego, by w stolicy postawić pomnik upamiętniający ofiary cywilne Powstania, nie tylko na zlanej krwią Woli i Ochocie, ale i w innych dzielnicach miasta, wystawionych na bezkarne w istocie działania morderczych i rozbestwionych oddziałów pacyfikacyjnych.
A w ogóle to sobie nie ułatwiajmy rozmowy o Powstaniu, nie zastępujmy ją akademiami i muzeami. Może wtedy mniej będzie buczenia i motłochu każdego 1 sierpnia.