Kraj

Dokąd jadą nasze odpady

Kto posprząta śmietnik w śmieciach?

Od 1 lipca obowiązuje nowy system zbiórki odpadów komunalnych, ale na razie niewiele się zmieniło, poza wszechpanującym bałaganem. Wciąż powtarzają się pytania, po co zmieniano ustawę, skoro jest gorzej, niż było.

Głównym powodem zmiany była konieczność opanowania dzikiego rynku odpadów – szacowano, że około jednej piątej śmieci (3 mln ton) trafiało do lasów i na dzikie wysypiska. Czy teraz lasy będą już czyste?

Najwięcej wątpliwości wzbudza segregacja śmieci. W wielu miejscowościach brakuje pojemników na segregowane odpady. Zdarza się też, że firma odbierająca odpady wsypuje śmieci segregowane i zmieszane do jednego samochodu, gdzie tworzą wspólną masę. Gminy miały obowiązek przeprowadzenia przetargów na odbiór śmieci, w których obowiązywało kryterium najniższej ceny. Wygrały firmy najtańsze, co nie oznacza, że rzetelne. Spełniła się obawa, że konkurencyjny dotychczas rynek wyprą lokalne monopole. Na przykład w podwarszawskim Józefowie przed 1 lipca śmieci odbierało kilka firm. Po przetargu została jedna, która nie nadąża z odbiorem.

Teoretycznie system powinien działać następująco. Wszystkie odpady komunalne trafiają do RIPOK (Regionalnych Instalacji Przetwarzania Odpadów Komunalnych), gdzie są segregowane. Tzw. odpady zielone jadą do kompostowni, pozostałe do sortowni selektywnych i zmieszanych. Odpady nadające się do dalszego przerobu (np. szkło, papier, plastik, metale, opony) zostają poddane procesowi recyklingu, a następnie trafiają do hut, papierni, oponami pali się w piecach cementowni, a plastikowe butelki przerabiane są na surowiec do produkcji polarów lub w specjalnych instalacjach na ropę naftową. Śmieci z recyklingu to towar, na którym sortownie powinny zarabiać pieniądze, dzięki którym będą taniej przyjmować odpady. Pozostałe nieczystości powinny być przewiezione do spalarni, a dopiero w ostateczności mogą trafić na bezpieczne ekologicznie wysypiska.

Szacowano, że do 1 lipca na składowiska trafiało ponad 90 proc. odpadów komunalnych. Według dyrektyw unijnych, do których wykonania Polska się zobowiązała, do 2014 r. już tylko 60 proc. odpadów może trafić na wysypiska, reszta musi być poddana procesowi odzysku. Później z każdym rokiem powinna maleć ilość śmieci wywożonych do zwykłego składowania, aby w dalszej perspektywie wysypiska śmieci w ogóle przestały być potrzebne. Problem polega na tym, że w Polsce wysypisk jest pod dostatkiem (nadal prawie 800, chociaż w 2014 r. ma pozostać tylko 200), brakuje natomiast sortowni i instalacji do recyklingu. Według oficjalnych danych, istnieje tylko 31 sortowni, co mogłoby tłumaczyć wywóz odpadów zmieszanych i segregowanych jednym samochodem. Na palcach jednej ręki można policzyć sortownie całkowicie bezpieczne, czyli w pełni zautomatyzowane, jak ta należąca do firmy BYŚ na warszawskich Bielanach.

W praktyce nikt nie wie, dokąd jadą śmieci komunalne. Ceny zaoferowane w przetargach przez firmy są często niższe niż koszt dostarczenia odpadów do sortowni, a to oznacza, że śmieci nadal będą upychane na tanich i groźnych dla środowiska naturalnego wysypiskach, często nieposiadających homologacji. Według ustawy, to samorządy powinny kontrolować, dokąd jadą śmieci, ale nie mają do tego odpowiednich narzędzi i wyszkolonych pracowników. Główny Inspektorat Ochrony Środowiska, który miał pełnić rolę tzw. policji ekologicznej, nie ma sił i środków, aby sprawdzać rzetelność firm śmieciowych. Kontroluje wyłącznie gminy, ale ok. 90 inspektorów wyspecjalizowanych w problematyce odpadów jest w stanie sprawdzić pod tym względem zaledwie 10 proc. samorządów.

Twórcy ustawy uważają, że po początkowym okresie chaosu sytuacja unormuje się i system zacznie działać. Problem w tym, że co prawda stworzono przepisy, ale ich wprowadzaniem w życie obarczono wyłącznie samorządy. Instytucje państwowe na razie przyglądają się, co z tego wyniknie. Wiele wskazuje, że nic dobrego.

Polityka 30.2013 (2917) z dnia 23.07.2013; Ludzie i wydarzenia. Kraj; s. 6
Oryginalny tytuł tekstu: "Dokąd jadą nasze odpady"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Czytamy i oceniamy nowego Wiedźmina. A Sapkowski pióra nie odkłada. „Pisanie trwa nieprzerwanie”

Andrzej Sapkowski nie odkładał pióra i po dekadzie wydawniczego milczenia publikuje nową powieść o wiedźminie Geralcie. Zapowiada też, że „Rozdroże kruków” to nie jest jego ostatnie słowo.

Marcin Zwierzchowski
26.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną