Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Histeria w służbie narodu

Jak prawica próbuje przyprawić Tuskowi rogi?

Kartagina III RP ma być zniszczona, a na jej gruzach ma powstać nowa republika. Kartagina III RP ma być zniszczona, a na jej gruzach ma powstać nowa republika. Łukasz Dejnarowicz / Polityka
Prawicowa histeria i lament nad losem upadającego państwa od dawna towarzyszyły polskiej polityce jak muzyka tła. Teraz wręcz ogłuszają. Warto popatrzeć, na jakich instrumentach gra ta orkiestra.
Tusk w oczach opozycji jest winny wszystkiemu, także w sprawach, za które nie odpowiada i do których wręcz nie wolno mu się wtrącać.Michał Kość/Agencja Wschód/Reporter Tusk w oczach opozycji jest winny wszystkiemu, także w sprawach, za które nie odpowiada i do których wręcz nie wolno mu się wtrącać.

Upadek, apokalipsa, „państwa nie ma”, niesłychane zaprzaństwo, sądownictwo jest parodią, służba zdrowia zabija, polityka zagraniczna na kolanach, korupcja szaleje, media służą władzy, finanse są w dramatycznym stanie, kraj rozkradziony – to znana melodia. Jednak ostatnie kłopoty sondażowe i wizerunkowe Platformy dały temu zjawisku nowe wzmocnienie. Dokłada się do tego polska specyfika, wyłapywana w wielu badaniach: łatwo ulegamy nastrojom, lubimy mocne słowa, stawianie spraw na ostrzu noża, zbiorowe uniesienia szybko zmieniają się w depresję.

O polskiej polityce bardzo często decydowały nie obiektywne dane, ale tak zwana atmosfera, nakręcone nastroje. W ostatnich latach żaden rząd nie przegrywał wyborów z powodów choćby fatalnej sytuacji gospodarczej. Ekipa SLD w 2005 r. kończyła z budżetem w dobrym stanie, PiS zanim stracił władzę w 2007 r. płynął na fali świetnej koniunktury, także Platforma, mimo kryzysu, też może przegrać nie ze względu na gospodarkę (która wciąż broni się przed recesją), ale w wyniku zmiany społecznych nastrojów. Tusk, mimo wszystkich swoich błędów, wpadek i zaniechań rządu, nie popełnia ich więcej niż średnio premierzy czy prezydenci innych europejskich państw w czasach długotrwałego, głębokiego kryzysu. Kiepsko idzie prezydentowi Francji, niespecjalnie – brytyjskiemu premierowi, a we Włoszech władza wisi na cienkiej nitce, o Hiszpanii czy Grecji nie wspominając. Mimo to główne partie opozycyjne nie żądają obalenia ustroju, wprowadzania nowej moralności, trybunałów dla zdrajców.

Winny wszystkiemu

To właśnie jest polityczna histeria: skrajna przesada, reagowanie nieadekwatne do zdarzeń, nieustająca retoryka wielkiej katastrofy, nieprzystawalność używanych słów do sytuacji, kiedy same słowa stają się sytuacją.

Zasadnicza metoda pisowskiej opozycji (dołącza do niej pod względem radykalizmu więdnący Ruch Palikota) jest następująca: ani III RP, ani reżim Tuska nie są naprawialne, co potwierdzają każde, dowolnie wybrane zdarzenia w kraju, zachowania czy słowa polityków Platformy. Nie ma okoliczności neutralnych, każdy element rzeczywistości potwierdza słuszność hasła, że „Tusk musi odejść”, powtarzane przez Kaczyńskiego-Katona przy byle okazji. Kartagina III RP ma być zniszczona, a na jej gruzach ma powstać nowa republika.

Pozornie brzmi to jak zwyczajna, uprawniona krytyka Platformy i jej rządu, przekaz PiS niby współbrzmi tu z ogólniejszym nastrojem, zmęczeniem władzą, poirytowaniem jej błędami, zaniechaniami i głupstwami. Ale to podobieństwo jest powierzchowne, bo chórzyści różnią się intencjami. PiS pragnie mieć wizerunek zatroskanych, merytorycznych recenzentów. Takich mniej więcej jak inni, którzy każdej demokracji są potrzebni, bo stanowią przeciwwagę dla władzy. Tyle że ten akurat recenzent nie chce, aby sztuka była lepsza, a aktorzy lepiej grali, ale żeby spalić teatr.

Histeria w znaczeniu medycznym to zjawisko spontaniczne, nieobliczalne, nie do zaplanowania i trudne do kontrolowania. Z prawicową histerią jest zupełnie inaczej, jest to na zimno organizowana akcja, ze swoją logiką i konsekwencją. Oto główne elementy tego mechanizmu.

Wina Tuska. Ta formuła kryje w sobie metodę. Pozwala ona każde wydarzenie w kraju powiązać z premierem i wykazać jego sprawstwo lub przynajmniej pośrednią winę. Dobrym przykładem było niedawne zalanie drogi, a potem tunelu w Warszawie. Głównym sprawcą była burza, ale wina spadła na Hannę Gronkiewicz-Waltz, bo woda spływała za wolno. To nie Tusk powołał Gronkiewicz na funkcję prezydenta stolicy, ale jest ona wiceszefową Platformy, więc jej szefem jest Tusk. A szef odpowiada za podwładnych.

Tusk w oczach opozycji jest winny wszystkiemu, także w sprawach, za które nie odpowiada i do których wręcz nie wolno mu się wtrącać. Za skandal w oczach prawicy uchodzi choćby brak rozliczeń z PRL i niemożność skazania dawnych bonzów PZPR. Oczywiście odpowiedzialność spada na Tuska, chociaż nie ma on żadnego wpływu na sądowe wyroki. Kiedy raz okazało się, że jeden z sędziów ma może trochę zbyt bliskie kontakty z politykami Platformy, wyniknęła z tego piekielna awantura. Jednocześnie wymaga się od premiera, aby zrobił coś, co spowoduje, że Jaruzelski i Kiszczak wreszcie zostaną skazani. Bo Tusk ma być kwintesencją III RP, uosabia całe zło po 1989 r. Gromy na niego spadały także za nieprzyznawanie Telewizji Trwam Rydzyka miejsca na multipleksie, co też nie było jego prerogatywą. Teraz, kiedy Rydzyk w końcu dostał koncesję, prawica nie zapisuje tego władzy na plus, ale mówi, że obywatele „pokonali Tuska”. To modelowy przejaw działania następnej metody.

Plan zniszczenia Polski

Nie ma dobrego wyjścia. Jak się już zbudowało taki świat i taki mechanizm, to przeciwnik jest jak na widelcu. Co by nie zrobił, jak by się nie zachował, zawsze jest źle. Widać to było choćby przy okazji sprawy memorandum z Rosją dotyczącego ewentualnej budowy nowego gazociągu, o którym Tusk, jak powiedział dziennikarzom, nie został wcześniej poinformowany. Po tym stwierdzeniu spadło na niego piekło krytyki. Gdyby jednak na to samo pytanie odpowiedział, że wie o memorandum, zarzuty byłyby jeszcze poważniejsze: że wiedział, ale wcześniej milczał, że władza ukrywa tak ważne sprawy przed społeczeństwem itd.

I tak jest ze wszystkim. Jeśli premier pojedzie na miejsce jakiegoś zdarzenia, wypadku, katastrofy, to znaczy, że się lansuje, że szpanuje, chce się pokazać jako dzielny szeryf i ukochany przywódca. Jeśli nie pojedzie, daje dowód arogancji, obojętności, lenistwa czy wywyższania się władzy. Jeśli rząd Tuska nie kupuje nowych samolotów rządowych, to znaczy, że nie wyciągnął wniosków z katastrofy smoleńskiej, igra z bezpieczeństwem najważniejszych osób w państwie, ale kiedy pojawiają się informacje o poczynionych staraniach, aby ogłosić przetarg, zaraz wracają przytyki, że władza sobie nie żałuje.

Gdyby w innych przetargach, na budowę dróg, państwo nie wybierało najtańszych ofert wykonawczych, padłby zaraz zarzut o korupcję, kolesiostwo, niejasne kryteria wyboru ofert. Ale kiedy firmy schodzą z placów robót, bo za te grosze, które same wylicytowały, nie są w stanie budować, odpowiedzialny jest znów nieudolny rząd, który „nawet drogi nie potrafi wybudować, żeby wykonawca nie zwiał”.

W przypadku zamiarów rządu, aby ponownie zreformować drugi filar emerytalny – chociaż PiS jest za dobrowolnością OFE, tak jak przewidują dwie z trzech propozycji Rostowskiego – i tak w prawicowej przestrzeni medialnej pełno ataków, że Tusk chce zagarnąć kasę biednych ludzi. A dlatego przede wszystkim, aby załatać budżet (przy czym łatanie budżetu państwa, do którego wiele grup społecznych ma, wspierane przez PiS, miliardowe roszczenia, jest przedstawiane w kategoriach wyjątkowo brutalnej zbrodni). I wreszcie, jeśli Tusk nie przeprasza za Smoleńsk, to znaczy, że jest arogancki i zatwardziały, ale gdyby przeprosił, oznaczałoby to, że jest winny. Nie ma kryteriów, które Tusk mógłby spełnić, aby być „dobrym”. Będzie atakowany bez względu na to, co powie, jak powie, co zrobi i czego nie zrobi, bo taka jest metoda PiS, której zdają się nie zauważać tzw. rozczarowani Platformą „byli wyborcy”.

Złowrogi, nieudolny. To od dawna budowany przez opozycyjną prawicę paradoks, wydawałoby się, że już obnażony i unieważniony, ale wciąż wydajny. Polega on na sprzeczności: z jednej strony władza Tuska jest byle jaka, bezradna, skrajnie nieudolna, chaotyczna, słaba, wręcz głupkowata, ale z drugiej bezwzględnie, w przemyślany sposób, precyzyjnie realizuje plan zniszczenia Polski, wynarodowienia jej, zniszczenia tradycji. Tusk jest „chłopcem w krótkich spodniach”, który myśli głównie o harataniu w gałę, a jednocześnie przebiegłym księciem ciemności, który w katakumbach swojej kancelarii układa plany nowej targowicy, czyli jak oddać państwo w ręce Putina i Merkel.

W zależności, jaki rodzaj histerii trzeba wywołać, raz używa się wizerunku Tuska bezradnego, a raz diabolicznego. W sprawie katastrofy smoleńskiej oba występują jednocześnie. Tusk bałaganiarski, dający się wodzić za nos Kremlowi, za mało sprytny na kagiebowca Putina, nie przewidział, nie rozumiał, nie przygotował się. Ale też Tusk tajemny, spiskowy, rozmawiający po cichu z carem północy na sopockim molo, zmawiający się nad planem zguby polskiego prezydenta.

„Państwo nie działa” zatem z dwóch powodów do wyboru: bo Tusk nad niczym nie panuje, gdyż jest niezgułą, albo – bo Tusk celowo nad niczym nie panuje, bo taki ma złowieszczy pomysł na upadek kraju i wchłonięcie go przez europejskie dominium. Tuskowi wprost przypisywane są złe intencje, a kiedy zapytać, po co miałby z premedytacją niszczyć swoją ojczyznę, padają dwie odpowiedzi, bo „Tusk nie lubi Polski” lub – bo coś na niego mają, w Moskwie albo Berlinie, albo gdzieś. Najczęstsza insynuacja: „Tusk się boi i on wie dlaczego”.

Fasadowa demokracja

Część znaczy całość. Ten element mechanizmu histerii polega na traktowaniu każdego zdarzenia i zachowania Tuska jako kamyka uruchamiającego katastrofę. Nawet rozpoczęcie dyskusji na temat związków partnerskich prawica traktuje jako zapowiedź całkowitego zniszczenia rodziny. Debata nad przyjęciem euro to oczywisty przyczynek do utraty suwerenności. Prywatyzacja firmy energetycznej oznacza oddanie kraju w obce ręce. Zmiany w programie nauczania czy obniżenie wieku szkolnego są traktowane jako edukacyjna apokalipsa i masowe indoktrynowanie młodych Polaków, aby lepiej się nadawali do lewackiego eurokołchozu.

Cechą tej metody generalizacji jest maksymalne skrócenie odległości między konkretnym przypadkiem, jakąś sprawą, jakąś częścią całości a jej ogólnym obrazem. Tam, gdzie jest miejsce i potrzeba merytorycznej dyskusji i często naprawdę eksperckiego namysłu nad konkretami i skomplikowanymi kwestiami (choćby dotyczącymi banków w Polsce, bezrobocia, sytuacji na wsi, ale też gospodarki morskiej czy kopalnictwa), od razu pojawiają się wielkie słowa wyjęte ze świętego leksykonu patriotyzmu: suwerenność, godność, duma, Polska dla Polaków, nie będzie Niemiec itd. Bo jest prosty sposób na to, żeby było dobrze, jak w reklamach proszków do prania: trzeba wybrać ten właściwy, a nie zwykły, a wtedy naród zostanie cudownie oczyszczony.

Przepychanie centrum ku radykalizmowi. Ta metoda jest ogólniejsza i może najbardziej wyrafinowana. Konkurująca ze sobą wewnętrznie prawica znajduje się w stanie nieustannego poszukiwania kolejnych ekstremalnych rozwiązań. Ta radykalizacja cynicznie odwołuje się do emocji i polskich stereotypów, w nich szuka paliwa politycznego, a też wsparcia wyborczego. Jest wspomagana rozbudowaną aranżacją wieców, marszów, wykorzystuje proste szablony myślowe, w których wszystkie wyżej wymienione mechanizmy interpretacyjne są powielane na różne sposoby. Stały się już stałym wyposażeniem dużej części opinii społecznej, zostały przyswojone, co widać na stadionach, słychać w sklepach i w taksówkach. Niezauważalnie przesuwa się w ten sposób polityczne centrum; to, co jeszcze niedawno uchodziło za skrajność, teraz staje się mainstreamem, a szpica idzie dalej. To zajmowanie „centralnego” terenu przez PiS, przesuwanie głównego nurtu na prawo to największe osiągnięcie Kaczyńskiego i źródło jego ostatnich sukcesów.

Skutki są jednak niebezpieczne. Nie ma już miejsca na jakiekolwiek porozumienie choćby w sprawach koniecznych dla polskiej racji stanu. Jeśli nawet część wyborców zniechęciła się do Platformy Obywatelskiej, macha już na nią ręką według zasady „niech będzie, jak musi być” i dopuszcza możliwość powrotu PiS do władzy, powinna zdać sobie sprawę, co tak naprawdę wynika z radykalnych słów prawicy.

To nie chodzi tylko o władzę, o zmianę ekipy rządzącej, ale o uzasadnienie dla rewolucji, która nie musi się liczyć z instytucjami państwa ani z politycznymi wrogami. Histeria w ocenie i opisie rzeczywistości może znakomicie odegrać rolę rewolucyjnej ideologii, bo tragiczna sytuacja usprawiedliwia sięganie po środki nadzwyczajne. Po wojskowym przewrocie w Egipcie w prawicowej blogosferze pojawiła się tęsknota za takim rozwiązaniem w Polsce (tak jak wcześniej za rewolucją Orbana). Bo czasami zwykła demokracja nie wystarcza, a poza tym III RP to tylko demokracja fasadowa.

Są zatem powody, by druga strona nie pozostawiała tej histerii bez odpowiedzi i bez reakcji. Mimo to wciąż widać dramatyczną słabość Platformy, brak mocnej odpowiedzi, ideowy chaos, nieumiejętność ułożenia się z całymi środowiskami, także z Kościołem, który PiS już niemal całkowicie wciągnął do swojego propagandowego instrumentarium. A przecież Platforma na żadną wojnę z hierarchami nigdy nie poszła.

Tusk wciąż chce iść środkiem, mimo że to właśnie może ten środek, te ideowe szarości, typowe dla starych demokracji, co jakiś czas zaczynają Polaków męczyć i chcą wtedy prostych odpowiedzi: tak czy tak, zdrajca czy bohater, dobry czy zły. Prawica takich odpowiedzi udziela. A centrum milczy. Używając tuskowej metafory: ciepłą wodę w kranie może zastąpić – niestety, już po wyborach – kubeł zimnej wody.

Polityka 28.2013 (2915) z dnia 09.07.2013; Temat tygodnia; s. 9
Oryginalny tytuł tekstu: "Histeria w służbie narodu"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną