Piotr Pytlakowski: – Ile lat pana nie było?
Leszek Danielak: – Siedziałem ciurkiem 15 lat z kilku wyroków. Blisko 11 lat siedziałem na „enkach” (oddziały dla tzw. niebezpiecznych), w tym ok. 6 lat na pojedynkach. Umiałem sobie zająć czas, mnóstwo książek dostawałem z zewnątrz i z biblioteki więziennej.
Kryminały?
Kryminałów nie lubię. Na ile mi pozwalali, ściągałem wszystkie książki związane z kosmosem, astrofizyką, przyrodą, podróżnicze, o nurkowaniu, żeglarstwie.
Sprawia pan wrażenie twardego człowieka, czy są chwile w więzieniu, kiedy nawet najtwardszy się załamuje?
Nie ma ludzi tak twardych, że wszystko zniosą. Są tylko ludzie wytrwali, funkcjonujący zgodnie z rytmem, jaki sobie narzucają. Psychologia jest jeszcze moim dodatkowym konikiem.
Jak po takim czasie wygląda Polska?
Podoba mi się. Mam pewne kłopoty techniczne, zmieniły się telefony komórkowe, uczę się obsługiwać nowy aparat, to nie jest łatwe.
Warszawa to pana miasto?
Tak, urodziłem się na Woli. Rodzice mieszkali przy Działdowskiej. Ojciec pracował w fabryce, mama w handlu. Tata nigdy nie był na bakier z prawem. Rodzina najporządniejsza na świecie, normalna, nie biedna, ale nie żyjąca w dostatku.
Żonę poznał pan na Woli?
Z żoną znamy się od 18 roku życia, mieszkaliśmy na sąsiednich podwórkach. Jesteśmy małżeństwem od 43 lat. To wykształcona kobieta, skończyła psychologię. Nie pracowała w zawodzie, ale cały czas dokształca się, ma nieprawdopodobną wiedzę. Zaszczepiła mnie tym.
Rodzice martwili się, że stał się pan legendą świata przestępczego?
Martwili się, że zrobiono ze mnie taką legendę.