Te osoby nie przyjmują do wiadomości istnienia podziemia aborcyjnego i aborcyjnej turystyki. Oczywiście wśród kobiet deklarujących, że usunęły ciążę, przeważają te w starszym wieku, które dokonywały zabiegów w czasach, gdy aborcja była niemal w pełni dostępna, a antykoncepcja niemal w pełni niedostępna.
Ciekawe są jednak CBOS-owskie dane na temat kobiet młodszych. Co najmniej jednokrotne przerwanie ciąży częściej deklarowały te gorzej wykształcone, niezadowolone ze swojej sytuacji materialnej, mające prawicowe poglądy i praktykujące religijnie. Paradoks? A może nie. Łączy je zapewne jeszcze jedna cecha – nie stosują antykoncepcji. Z braku wiedzy, pieniędzy, z powodów ideologicznych. Nie stosują antykoncepcji, bo Kościół zabrania, ale w razie wpadki decydują się usunąć. Może wychodzą z założenia, że antykoncepcja to grzech jakoś ciągły, a aborcja jednorazowy? Człowiek się wyspowiada, obieca poprawę i sprawa załatwiona? Trudno to zmieścić w kategoriach dwuwartościowej logiki, ale brak logiki, to coś, co cechuje dyskurs w „obronie życia” nie od dziś.
W ostatniej „Polityce”, w artykule „Spiralka albo zamrażarka” postuluję, by władze przestały wreszcie ignorować rzeczywistość, bo bez refundowanej – a w części przypadków wręcz darmowej antykoncepcji – nie da się rozwiązać problemu niechcianych ciąż. A w konsekwencji problemu dzieciobójstw i nielegalnych aborcji. Tu trzeba zastosować zasadę mniejszego zła.
Usunięcie płodu we wczesnej fazie rozwoju, gdy nie ma jeszcze wykształconego układu nerwowego i nie odczuwa cierpienia jest mniejszym złem niż zabójstwo noworodka. Pigułka czy spirala jest mniejszym złem niż aborcja. Oczekiwanie, że w wszystkie Polki zdecydują się nagle żyć po bożemu jest utopią. Bez powszechnej i łatwo dostępnej antykoncepcji nadal będziemy konfrontowani z przypadkami seryjnych dzieciobójstw, a podziemie aborcyjne będzie miało rozkwit zapewniony. Czy o to chodzi „obrońcom życia”?