Na początku maja ze stanowiska szefa sztabu generalnego odejdzie generał Mieczysław Cieniuch. Gdyby nie przepisy zabraniające pełnienia funkcji powyżej 63 roku życia, pewnie gratulowalibyśmy mu kolejnej kadencji. Gen. Cieniuch został szefem sztabu generalnego, kiedy po tragicznej śmierci generała Franciszka Gągora w katastrofie smoleńskiej potrzebny był doświadczony i kompetentny następca.
Teraz Turcja
Cieniuch, który już szykował się do przejścia na emeryturę, zgodził się przyjąć stanowisko. Według wielu osób Mieczysław Cieniuch był jednym z najlepszych szefów sztabów po 1989 r. – Bardzo inteligentny i oczytany człowiek o szerokich perspektywach. A jednocześnie skromny i taktowny – opisuje go Janusz Zemke, były wiceminister obrony. Wszystkie te cechy przydadzą mu się na nowym stanowisku pracy. Według niepotwierdzonych przez MSZ informacji Mieczysław Cieniuch niebawem zostanie ambasadorem w Turcji. – Świetna kandydatura. Turcja to zmilitaryzowany kraj. Jako byłemu wojskowemu będzie mu dużo łatwiej niż zwykłym dyplomatom znaleźć wspólny język z Turkami – mówi jeden z dyplomatów.
Nowym szefem sztabu generalnego prawdopodobnie zostanie Mieczysław Gocuł. Raczej mało znany poza wojskiem, ale w armii poznali się na nim już w latach 90. W 1999 r. ukończył Land Force Command and Staff College w Kanadzie. A sześć lat później wysłano go na podyplomowe studia operacyjno-strategiczne w Królewskiej Akademii Studiów Obronnych w Wielkiej Brytanii. Studia i kolejne stanowiska sztabowe, na które go wyznaczano, nie dały mu okazji, by wykazać się w służbie liniowej. – Był moim podwładnym i mogę z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że zapowiadał się na świetnego dowódcę liniowego – broni go przed sceptykami emerytowany gen. Paweł Lamla. W dniu nominacji gen. Gocuł nie będzie miał jeszcze skończonych 50 lat; po 1989 r. szefem sztabu w młodszym wieku został tylko gen. Tadeusz Wilecki. Gocuł już od prawie trzech lat jest pierwszym zastępcą szefa sztabu, więc sztab zna od podszewki. Dowodził dwoma jego najważniejszymi pionami: operacyjnym i rozpoznania.
Zmiany personalne obejmą również Dowództwo Operacyjne. Jego nowym szefem zostanie najprawdopodobniej generał Marek Tomaszycki. Uchodzi za człowieka od gaszenia pożarów. Kiedy w Dowództwie Wojsk Lądowych trzeba było w trybie awaryjnym obsadzać kluczowe stanowisko szefa szkolenia, sięgnięto właśnie po niego. Wcześniej dowodził 12 dywizją zmechanizowaną w Szczecinie.
Kariera Marka Tomaszyckiego tylko raz się zachwiała, kiedy padł na niego cień afery Nangar Khel. To Tomaszycki dowodził w Afganistanie, kiedy doszło do tych tragicznych wydarzeń. Przez krótki czas przebywał w rezerwie kadrowej ministra obrony. Ostatecznie nie obarczono go żadną winą za przebieg tamtych wydarzeń. Koledzy mówią o Tomaszyckim, że to ciekawe połączenie filozofa z twardo stąpającym po ziemi żołnierzem.
Dotychczasowy dowódca operacyjny generał Edward Gruszka objąć ma stanowisko szefa Inspektoratu Wsparcia. Jedno z kluczowych w armii, bo odpowiada za jej zaopatrzenie i logistykę. A z tą ostatnio nie było najlepiej. Z kontroli Rzecznika Praw Obywatelskich wynika, że kwestia wymiany żarówki w jednostce urasta do rangi problemu, bo dowódców odcięto od zakupów. Generał Gruszkę czeka więc dużo pracy.
Papierowa redukcja
Zmiany personalne pokrywają się w czasie ze zmianą systemu dowodzenia. Według nowych założeń szef sztabu ma dalej być pierwszym żołnierzem. Ale będzie to żołnierz bez armii, bo bieżącym szkoleniem żołnierzy zajmował się będzie Dowódca Generalny. A użyciem wojska w akcji Dowódca Operacyjny. Kierunek zmian widać już po planowanym odchudzeniu Sztabu Generalnego. – Szef Sztabu ma zająć się pracą koncepcyjną. Planować, przewidywać. Od roboty będzie miał dwóch dowódców – mówi jeden z twórców założeń do reformy. Ale praktycy mówią – kto ma wojsko, ten ma władzę.
Nie jest tajemnicą, że jednym z krytyków nowej reformy dowodzenia był również generał Cieniuch. Ale lojalnie nie afiszował się ze swoimi poglądami poza ministerialnym gabinetem. Według obaw jego współpracowników zaproponowany model jest nieadekwatny dla polskiej armii. Redukcja etatów odbędzie się tylko na papierze. A obciążenie ministra obrony narodowej większym nadzorem nad armią będzie szwankować, bo w Polsce mało kto zna się na wojsku. Prof. Stanisław Koziej, który jest największym zwolennikiem tej reformy, twierdzi, że tak naprawdę dopiero po jej przeprowadzeniu realnie można będzie mówić, że nad wojskiem sprawowana jest cywilna kontrola, od dawna wpisana do konstytucji
Nieoczekiwanie od kilku tygodni kwestia zmiany systemu dowodzenia stała się również obiektem politycznej debaty. Przeciw proponowanym zmianom powstała egzotyczna kolacja SLD, PiS i Ruchu Palikota. 17 kwietnia kluby te złożyły wniosek o odrzucenie projektu ustawy w pierwszym czytaniu. Sejmowa arytmetyka wskazuje, że ustawa będzie jednak procedowana. Ale MON może zapomnieć o łatwym sukcesie. Tym bardziej że w samej armii jest bardzo silna opozycja wobec tego projektu.
Opóźnienia przy pracy nad ustawą już mają swoje negatywne konsekwencje. W maju kończą się kadencje dowódców poszczególnych rodzajów sił zbrojnych. Ale nowych nie można wyznaczyć, bo po reformie stanowiska te mają zniknąć. Drogą kompromisu prezydent Bronisław Komorowski ma przedłużyć kadencje dowódców do końca roku. MON liczy, że w tym czasie wejdą nowe przepisy.