Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Seria bolesnych pytań

Tydzień w polityce według Paradowskiej

Czyim ministrem jest Sikorski? – to pytanie nęka Jarosława Kaczyńskiego od dawna – i od czasu do czasu daje temu publicznie wyraz.

Zawiesza przy tym głos, sugerując, że coś wie, ale pełne wyjaśnienie sprawy odkłada na później. Odpowiedź poznamy pewnie, kiedy już dojdzie do władzy (brakuje mu jeszcze 8–9 proc. poparcia, a więc jest blisko) i będzie mógł odsłonić jakieś sekretne tajemnice. Na razie przed 10 kwietnia prezes musi przygotować przynajmniej dwa ważne wystąpienia i to mocne. To jest zadanie dość trudne, padło bowiem już tyle słów mocnych i gniewnych, że trzeba będzie mocno pomyśleć, by jeszcze bardziej zadziwić.

Ciekawe, czy prezesa dręczy pytanie, dokąd tak naprawdę zmierza szef Solidarności Piotr Duda. Bo chyba powinno zacząć go dręczyć. Nic nie wskazuje na to, że Duda jest marionetką Kaczyńskiego. On najwyraźniej gra swoją własną grę. Wprawdzie próba generalna strajku powszechnego na Śląsku wypadła raczej marnie, ale tym bardziej powinien się starać. Zwłaszcza że grono tych, którzy widzą w nim przyszłego lidera prawicy, wcale nie maleje. Na razie Duda może być pomocnikiem w obalaniu rządu Tuska, ale prezesowi lata jednak lecą, a szef Solidarności ciągle ma bardzo dużo czasu. Prezesa dręczyć też powinno pytanie, dlaczego, skoro jest niekwestionowanym liderem znacznej, a nawet przeważającej części prawicy, duża część tejże prawicy, w tym również osoby z jego otoczenia i formalnie go wspierające, „modlą się do Pana, aby zesłał nam Orbána”. Hasło to pojawia się coraz częściej, by nie powiedzieć – nachalniej. Na Węgry jeżdżą prawicowe pielgrzymki, nie zważając na trudy podróży w nieludzkich warunkach, jakie szykuje im rząd Tuska, w ramach ogólnego szykanowania prawicy. Czyżby w prezesie Kaczyńskim polskiego Orbána już nie widzieli i coraz jawniej czekają na jego zmierzch? Oznaczałoby to, że sytuacja staje się niebezpieczna i koniecznie trzeba jednak wygrać jakieś wybory.

Dręczących pytań jest więcej. Dokąd zmierza Jarosław Gowin triumfujący – wydaje się, że jednak przesadnie i zbyt widowiskowo – po orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego, które przyznało mu rację w sprawie przekształcenia blisko 80 sądów? Gowin znalazł się w sporze praktycznie ze wszystkimi partiami politycznymi, także z częścią własnej partii, zaniepokojonej, że przed wyborami samorządowymi zadzieranie z władzami powiatów może skończyć się nie najlepiej, czyli stratą pokaźnej liczby głosów. W ostatecznym rachunku bój o małe sądy jest bowiem bojem politycznym o głosy prowincji. Zrozumiałe, że korzystając z okazji, pospiesznie odbudowuje swoją pozycję polityczną, nadszarpniętą w sporze o projekt ustawy o związkach partnerskich. Czy zmierza jednak również do mnożenia wewnętrznych konfliktów w PO, by patrzeć, jak autorytet premiera zużywa się w rozwiązywaniu sporów we własnej partii? Czy robi wszystko, aby jednak premier zrezygnował z jego ministerialnych usług i otworzył mu drogę do jeszcze bardziej samodzielnego politycznego istnienia?

Platformy Gowin nie podzieli, własnej partii nie założy, szefem Platformy też nie zostanie, ale problemy może mnożyć. Czy koalicyjne też? Gowin był jednym z pierwszych polityków Platformy, którzy postawili na koalicję z PSL, i on też stał się obecnie największym tej koalicji kłopotem. Ludowcy w obronę każdego sądu zabrnęli tak daleko, że praktycznie nie mają drogi odwrotu. Gowin zapowiada jeszcze większą determinację w reformowaniu.

Zmiany w sądownictwie są konieczne, w tym sporze od początku racja formalna była po stronie ministra sprawiedliwości, ale oprócz niej są jeszcze racje polityczne i społeczne. W pełni zasadne jest pytanie, czy rzeczywiście należało zmiany w sądach zaczynać od końca? Wiadomo przecież, że największym problemem nie są sądy najmniejsze, ale te największe, a tu dotychczas takiej determinacji nie było widać.

Gowin wziął pomysł od dawna leżący w ministerstwie, bo chciał mieć szybko sukces. I teraz niby go ma, ale ma też przeciwko sobie znaczną część środowiska sędziowskiego, elit samorządowych, a w Sejmie gotową do uchwalenia ustawę, która może stać się nieszczęściem tegoż sądownictwa. Ustawowe wskazanie, gdzie mają mieć siedziby poszczególne sądy rejonowe, jest tak absurdalne, że jeśli ubocznym efektem triumfu Gowina będzie uchwalenie takiego prawa, to lepiej, żeby już niczego nie dotykał, a cały reformatorski zapał skupił na przeprowadzeniu przez Sejm na przykład Kodeksu postępowania karnego. Wtedy będzie miał sukces prawdziwy.

Pod koniec tygodnia pojawiło się, za sprawą papieża Franciszka, pytanie, które powinno zacząć na serio dręczyć kościelnych hierarchów: czy nie zmienili się w „kolekcjonerów antyków”, co wywołuje wręcz kryzys tożsamości kapłańskiej? To wielkiej wagi pytanie, zadawane w różnej formie i przez różne środowiska, pojawiało się już wcześniej i z reguły odbierano je jako atak na Kościół. Teraz zadaje je sam papież, który coraz wyżej podnosi poprzeczkę. Dla niektórych może nawet zbyt wysoko. No bo co to właściwie znaczy kolekcjoner antyków? O dobra doczesne tylko chodzi czy też zdecydowanie o coś więcej?

Polityka 14.2013 (2902) z dnia 02.04.2013; Komentarze; s. 7
Oryginalny tytuł tekstu: "Seria bolesnych pytań"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną