Sprawa jest poważna. Można się było spodziewać, że spór o związki partnerskie zaktywizuje hałaśliwą reprezentację radykalnie prawicowych środowisk homofobicznych. Okazało się, że odkrył pokłady uprzedzeń i ignorancji w środowiskach zwykle umiarkowanych. Ludzie zajmujący rozsądne stanowisko wobec praw człowieka, mówiąc o związkach homoseksualnych i homoseksualistach, nieoczekiwanie sięgają po argumenty urągające faktom, wiedzy i godności innych.
Polski spór o związki partnerskie to anachronizm zakorzeniony mentalnie w czasach, gdy zastanawiano się, czy kobiety mają zdolność racjonalnego myślenia i czy wobec tego powinny mieć nie tylko prawa wyborcze, ale też równe z mężczyznami prawo władzy nad dziećmi, samodzielnego dysponowania majątkiem i decydowania, z kim zawrą małżeństwo. Żyją jeszcze ludzie pamiętający, że nie było to oczywiste. Tak jak dziś nieoczywiste dla wielu są prawa mniejszości seksualnych…
Tradycjonaliści mają rację. Prawdziwym tematem i nieuchronnym finałem trwającego sporu jest to, czego najbardziej się boją – zrównanie mniejszości seksualnych w prawach z heteroseksualną większością. Nie tylko związki partnerskie, ale też jednopłciowe małżeństwa posiadające prawo do adopcji i wychowywania dzieci. Dlaczego nie?
Cały artykuł Edwina Bendyka i Jacka Żakowskiego w najnowszej POLITYCE – numer dostępny jest w kioskach, w wydaniu na iPadzie i w Polityce Cyfrowej.