Rozpoczęta w nocy z 31 października na 1 listopada 1954 r. wojna algierska nie była zwykłym powstaniem antykolonialnym. O ile dla większości Arabów algierskich miała ona charakter narodowowyzwoleńczy, o tyle dla Francuzów była walką o jedność i całość państwa. Druga Republika (1848–51) uznała bowiem Algierię nie za kolonię, ale integralną część Francji podzieloną na trzy departamenty. W 1865 r. Napoleon III nadał wszystkim ich mieszkańcom, zarówno muzułmańskim, jak i europejskim, obywatelstwo francuskie. Nic dziwnego, że dla kolejnych pokoleń osadników i mieszkańców Francji metropolitarnej francuskość Algierii stała się faktem oczywistym. Przesądzało to z góry, iż w rozpoczynającym się konflikcie trudno będzie o kompromis.
W 1954 r. mieszkało w Algierii około miliona pieds noirs (czarnych stóp), czyli Europejczyków różnorakiego pochodzenia (przede wszystkim francuskiego, hiszpańskiego, włoskiego), uważających się jednak za stuprocentowych Francuzów, 200 tys. Żydów i 8 mln muzułmanów, która to liczba obejmowała także skłóconych z Arabami Kabylów i tzw. Harkis – Arabów wspierających obecność francuską. Jak było w tej sytuacji do przewidzenia, wojna od razu zaczęła się ślimaczyć. Przysyłane z metropolii wojska Republiki brały przeważnie górę, były to jednak sukcesy lokalne, które nie mogły się przyczynić do realnego osłabienia arabskiego Frontu Wyzwolenia Narodowego (FLN), wspieranego przez Egipt i Tunezję.
Nie unicestwiło go nawet wyczyszczenie Algieru z powstańców (1957 r.), osiągnięte przez spadochroniarzy gen. Jacques’a Massu przy użyciu najbrutalniejszych metod, z masowymi torturami na czele. Trwał obustronny terror, po jednej i drugiej stronie rosła liczba zabitych. Bezsilność i brak koncepcji rozdartych partyjnymi rozgrywkami władz IV Republiki wyniosły do władzy „silnego człowieka” Charles’a de Gaulle’a (1 czerwca 1958 r.