Kraj

Kto zyska, kto straci

Będzie nowy podatek na Kościoły

Jeśli można mówić o odwadze katolickich decydentów w kontekście zgody na 0,5 - procentowy podatek, to w jednym tylko sensie: otóż może się okazać, że rzesza wiernych nieco stopnieje, gdy przyjdzie oddawać na swój Kościół kolejne sumy.

Po prawie roku rozmów przedstawiciele rządu i episkopatu wypracowali roboczy kompromis: Fundusz Kościelny zostanie zastąpiony dobrowolnym odpisem 0,5 proc. podatku dochodowego na rzecz Kościołów i związków wyznaniowych. Jeśli rozwiązanie wejdzie w życie, mechanizm finansowania Kościołów będzie zdrowszy: bardziej przejrzysty i demokratyczny. Zapewne jednak źle wyjdą na nim mniejsze wspólnoty religijne. Mogą też pogłębić się kłopoty z wizerunkiem tej największej.

Rząd początkowo sugerował, że kwota ewentualnego odpisu nie powinna przekraczać 0,3 proc. Kościoły najpierw albo w ogóle nie chciały odstąpić od obowiązującego jeszcze w PRL, lecz nader wygodnego dla nich modelu, albo też skłonne były zgodzić się na jego zmianę, o ile wierni mogliby przeznaczać na ich działalność większy (1 proc.) odsetek swoich dochodów.

Skądinąd pewnie obie te wartości – jak to w negocjacjach jest zwyczajem – były przeszacowane i traktowane jako punkt wyjścia do targów. Kościoły zgodnie dowodziły, że nowa procedura jest dla nich ryzykowna i mogą mieć kłopoty z osiągnięciem kwot płynących do tej pory niezagrożonym strumieniem z budżetu. Dodawały oczywiście, że pieniądze uzyskiwane od państwa przeznaczane są nie tylko na potrzeby duchownych (m.in. ubezpieczenia misjonarzy czy zakonników kontemplacyjnych), ale też na działalność charytatywną, remonty i konserwacje zabytków sakralnych oraz utrzymanie wydziałów teologicznych na wyższych uczelniach.

Siłą rzeczy największą część pieniędzy z Funduszu dostawał Kościół katolicki (ponad 90 mln z ogólnej sumy 94,3 milionów). Mogłoby się wydawać, że godząc się – jako pierwszy – na reformę, wykazał się on sporą odwagą. To jednak tylko częściowa prawda.

Wszak dysponuje on dziś sporym już majątkiem. I choć wielu duchownych, parafii czy zakonów faktycznie żyje w ubóstwie – czasem nie tyle z umiłowania tej cnoty, co konieczności - to w takich przypadkach receptą mogłoby być praktykowanie przez ich współbraci w Kościele też chrześcijańskiej przecież cnoty solidarności.

Jeśli więc można mówić o odwadze katolickich decydentów to w jednym tylko sensie: otóż może się okazać, że rzesza wiernych nieco stopnieje, gdy przyjdzie oddawać na swój Kościół kolejne sumy. Albo też wydatnie stopnieją zyski z niedzielnej tacy czy innych form opłacania parafii i duszpasterzy. Tu może nie pomóc ani potępianie apostatów, ani apele.

Tymczasem niektóre z pozostałych – dużo mniejszych i nie tak zasobnych – grup wyznaniowych mogą tej operacji zwyczajnie nie przeżyć. I to pomimo, że ich wierni są zwykle silniej zaangażowani w życie wspólnoty niż większość katolików. Nawet planowany trzyletni okres przejściowy, w którym rząd chce wyrównywać ewentualną różnicę między kwotą dotychczas otrzymywaną z Funduszu, a tą uzyskaną z odpisu, może nie wystarczyć.

Znikanie wspólnot religijnych tylko pogorszy i tak kiepską jakość życia społecznego w Polsce – zarówno w sferze etycznej, jak pluralizmu wyznaniowego.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Ukraina przegrywa wojnę na trzech frontach, czwarty nadchodzi. Jak długo tak się jeszcze da

Sytuacja Ukrainy przed trzecią zimą wojny rysuje się znacznie gorzej niż przed pierwszą i drugą. Na porażki w obronie przed napierającą Rosją nakłada się brak zdecydowania Zachodu.

Marek Świerczyński, Polityka Insight
04.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną