Homoseksualistów zrozumieć łatwiej. Mężczyźni zwykle wolą blondynki, niektórzy brunetki, a najmniej liczni – mężczyzn. Podobnie kobiety wolą przystojnych i bogatych, niektóre wybierają umięśnionych, mądrych lub dowcipnych, a najmniej liczne pociągają kobiety. To jakoś pasuje do mechaniki naszego stereotypowego myślenia – pisze Jacek Żakowski. – Trudniej zrozumieć pana, który stał się panią. Lub na odwrót. Naturalny odruch jest taki, by uznać to za przebierankę, kpinę z płci, seksu i przyrodzonego porządku.
W sensie społecznym sprawa jest tym trudniejsza, że prawie każdy prywatnie zna osobę lub osoby homoseksualne, bo jest ich kilka procent w populacji. Od kiedy lesbijki i geje przestali się ukrywać, każdy może się na własne oczy przekonać, że są to ludzie jak inni. Transseksualiści są grupą tak nieliczną, że większość z nas nigdy takiej osoby nie spotka. A wszystko, co nieznane, budzi naturalny niepokój, od którego blisko do niechęci, odrzucenia, wrogości. Co gorsza, nie tylko w klasyce, ale nawet we współczesnej kulturze popularnej nie istnieją mosty, które by połączyły ogół z transseksualną mniejszością. Poza tabloidami w prasie i telewizji, które oswajają nas z taką odmiennością, opowiadając o niej w dość specyficznym, sensacyjnym, służącym bardziej zdziwieniu niż rozumieniu, sosie.
I nagle staje przed nami Anna Grodzka. Spokojna, stonowana, nawet wyciszona, bez cienia tego świętego zapału, który jest typowy dla grup emancypujących się i wychodzących z szafy. Nie wychodzi z szafy, bo nigdy do niej nie weszła. Nie robi coming-outu. Po prostu zjawia się w Sejmie. Staje przed nami i mówi: Jestem! jesteśmy!
Cały artykuł Jacka Żakowskiego w najnowszym numerze POLITYKI – dostępnym w kioskach, w wydaniu na iPadzie i w Polityce Cyfrowej.