Tekst ukazał się w POLITYCE w lutym 2013 r.
Esbek podczas jednej z rewizji przypadkiem ujawnił, że w mieszkaniu założono podsłuch, bo pochwalił Agnieszkę, córkę Zofii i Zbigniewa Romaszewskich, że słucha fajnej muzyki. – Słuchałam Okudżawy i Wysockiego, ale to były taśmy taty – mówi Agnieszka Romaszewska-Guzy. Mieszkali wtedy przy ul. Kopińskiej, na warszawskiej Ochocie. Przez dom nieustannie przetaczali się znajomi rodziców, opozycjoniści, których celem było „knucie przeciwko władzy ludowej”. Knuli m.in. Konrad Bieliński (matematyk), Jan Kelus (socjolog, autor i wykonawca tzw. drugoobiegowych piosenek), Krzysztof Hagemejer (ekonomista), Mirosław Chojecki (założyciel podziemnego wydawnictwa). Czasem wpadał też Adam Michnik. Janusz Szpotański (poeta i satyryk) przychodził na niedzielne obiady. Agnieszka uwielbiała wizyty Jana Józefa Lipskiego (historyk literatury i publicysta). Pamięta też, że kiedy w 1977 r. milicja aresztowała kilku członków Komitetu Obrony Robotników, działalność wzięły w swoje ręce kobiety. W ich domu bywały wówczas Halina Mikołajska (aktorka) i Gajka Kuroniowa (pierwsza żona Jacka Kuronia).
Zofia i Zbigniew Romaszewscy działali w KOR na pierwszej linii.
Opowieści rodzinne
Konspirowanie towarzyszyło tej rodzinie od pokoleń. Dziadkowie Zofii Romaszewskiej nosili nazwisko Prauss, mieli niemiecko-czeskie korzenie. Franciszek Ksawery Prauss był synem inżyniera kolejowego i socjalistą z PPS. Gdy musiał uciekać z zaboru rosyjskiego, wraz z żoną mieszkał w Zakopanem, założyli gimnazjum koedukacyjne. Teściowa prowadziła tam pensjonat Krokus, który upodobała sobie warszawska inteligencja. Przyjeżdżał z rodzicami mały Stefan Kisielewski, zwany Stefankiem. Używał kunsztownej polszczyzny i podnosił kwestie wprowadzające dorosłych w zakłopotanie.
Praussowie w czasie I wojny prowadzili werbunek do Legionów Piłsudskiego. Franciszek Ksawery był słabego zdrowia i już po wyborze na senatora w niepodległej Polsce zmarł na gruźlicę. Jego żona Zofia przeprowadziła się do Warszawy, była tu radną i dwukrotnie posłanką na Sejm z listy PPS. Jej córka Ewa Prauss wyszła za mąż za Stanisława Płoskiego, historyka z Wojskowego Biura Historycznego i, jak podejrzewała rodzina, współpracownika wywiadu, tzw. Dwójki, czyli Oddziału II Sztabu Generalnego. Stanisław był synem pułkownika carskiego, rosyjskim posługiwał się biegle. W 1920 r. brał udział w wojnie polsko-bolszewickiej, a podczas II wojny kierował Biurem Historycznym Komendy Głównej AK. Ewa Płoska, matka Zofii Romaszewskiej, działała w pionie wywiadu batalionu Parasol. Oboje rodzice brali udział w powstaniu warszawskim. Stanisław trafił później do niemieckiego oflagu. Po wojnie obawiał się, że go aresztują. Ale nikt z rodziny w PRL za kraty nie trafił. Być może ochroniła ich przedwojenna przynależność do PPS i znajomości z tamtych czasów (m.in. z późniejszym premierem Józefem Cyrankiewiczem i przewodniczącym Rady Państwa Henrykiem Jabłońskim).
Rodzina Zbigniewa Romaszewskiego to warszawscy mieszczanie. Jego matka, z domu Šipka, miała co prawda słowackie korzenie, ale jej rodzice zasymilowali się w Polsce. Dziadek Zbigniewa przed wojną miał w Warszawie duży sklep galanteryjny. Ojciec handlował drewnem. Podczas wojny cały majątek przepadł. Zbigniew, chociaż w metryce ma wpisany rok urodzenia 1940, na świat przyszedł w 1939 r. Ponoć było to wynikiem zapobiegliwości matki i babci. Zadbały, aby za wcześnie nie wcielono go do armii, jakakolwiek by była. Wojnę spędził w Warszawie, a w czasie powstania Niemcy wywieźli czterolatka z matką do obozu pracy w Turyngii. Po powrocie zamieszkali kątem u rodziny na Pradze. Ojciec zmarł w obozie w Sachsenhausen. Małego Zbyszka wychowywały matka i ciotka. Czyniły to starannie.
Dojrzeć do opozycji
Z dzisiejszej perspektywy moment, w którym zeszły się drogi Zofii i Zbigniewa Romaszewskich, był paradoksalny, ale charakterystyczny dla polskich losów. Poznali się w czasach licealnych na zjeździe, na którym rozwiązywano Związek Młodzieży Polskiej, organizację zrzeszającą ideową młodzież PRL. Do utworzonego w miejsce ZMP Związku Młodzieży Socjalistycznej Zofia Płoska i Zbigniew Romaszewski już się nie zapisali. Ślub wzięli po maturze. Potem już nigdy, z przerwami na aresztowania, się nie rozstawali. – Nie znałem drugiego takiego małżeństwa – wspomina Andrzej Celiński, w latach 70. działacz KOR i współtwórca tzw. latających uniwersytetów. – Byli złączeni ze sobą w sposób niezwykły.
Studiowali na tym samym Wydziale Matematyczno-Fizycznym Uniwersytetu Warszawskiego, ale tylko Zbigniew ukończył studia, został naukowcem w Polskiej Akademii Nauk, odbył staż w Akademii Nauk ZSRR, obronił doktorat. Natomiast Zofia przerwała studia, gdy w 1962 r. na świat przyszła Agnieszka.
W 1967 r. Romaszewscy dokonali wyboru mającego wpływ na całe ich dalsze życie. W Polsce gęstniała antysemicka atmosfera, a jednocześnie narastał bunt studencki. Po karnym usunięciu studenta Adama Michnika z uczelni Romaszewscy zbierali podpisy w jego obronie. Po wydarzeniach marcowych 1968 r. w ich mieszkaniu zbierali się tzw. dysydenci, jeszcze nie spiskowali, ale już prowadzili dyskusje, w których wykuwały się opozycyjne postawy.
Do rzeczywistej opozycji Zofia i Zbigniew przystąpili w 1976 r., kiedy w reakcji na brutalne stłumienie wystąpień robotniczych w Ursusie, Płocku i Radomiu powstał Komitet Obrony Robotników. Przejęli od Mirosława Chojeckiego kierowanie tzw. grupą radomską, a kiedy powstało Biuro Interwencji KOR, Zofia stanęła na jego czele. – Zbyszek to genialny organizator, razem z Zosią stworzyli działający jak zegarek system pomocy represjonowanym – mówi Mirosław Chojecki.
Oboje jeździli do Radomia, by wspomagać robotników. Zofia wspominała później jednego z podopiecznych o nazwisku Gierek. Został zmasakrowany, bo kiedy, pytany o nazwisko, odpowiadał: Gierek, milicjanci myśleli, że z nich drwi. Tenże Gierek nie okazał wdzięczności, kiedy w 1983 r. zeznawał na procesie Romaszewskich. Obciążył ich, mówiąc m.in., że łamali praworządność i czerpali z tego korzyści dla siebie. Inny podopieczny z Radomia okazał się współpracownikiem SB, w nagrodę władza pomogła mu założyć stację benzynową.
Życie konspiracyjne
Agnieszka, jak wspomina, już w wieku 4 lat zaczęła rozumieć, że żyje w świecie konspiry. U jej babci Ewy Płoskiej pomieszkiwał pisarz January Grzędziński, przed wojną adiutant marszałka Piłsudskiego. W 1965 r. został aresztowany m.in. za publikowanie w paryskiej „Kulturze”. – Zachowałam się niestosownie, bo kiedy przed domem zobaczyłam panów w długich płaszczach ortalionowych, donośnie poinformowałam babcię, że to stoją tajniacy – opowiada Agnieszka. Zapamiętała pierwszą rewizję w domu, esbecy szukali dokumentów Grzędzińskiego, a jeden z nich bestialsko nakłuwał drutem jej ulubionego misia.
W 1976 r. w mieszkaniu rodziców SB urządziła regularny kocioł, chcieli wyłapać ludzi z KOR. Agnieszka miała 14 lat, intuicja podpowiedziała jej, co zrobić. Esbecy wpadli raniutko, a ona, zwykle opieszale szykująca się do szkoły, teraz błyskawicznie się ubrała i spakowała torbę. Esbecy uzyskali z centrali zgodę, aby latorośl Romaszewskich wypuścić. Agnieszka, rzecz jasna, do żadnej szkoły nie poszła. Powiadomiła wszystkich znajomych rodziców, że w mieszkaniu jest kocioł.
Po maturze w 1980 r. wybierała się na studia, ale była uzasadniona obawa, że z powodu działalności rodziców przepadnie na egzaminie. Dlatego wystartowała w olimpiadzie wiedzy historycznej i ją wygrała. Jako zdobywczyni pierwszego miejsca została przyjęta na Wydział Historii UW bez egzaminu. Rok później poznała Jarosława Guzego, wówczas szefa Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Spodobał jej się, dopytywała o niego znajomego studenta Jacka Rakowieckiego, później znanego dziennikarza. – Miał smutną wiadomość, że Jarek ma narzeczoną w Krakowie. Ostatecznie skończyło się dobrze. Przeprowadził się do Warszawy – opowiada Agnieszka.
Podziemne radio
Moment ogłoszenia stanu wojennego zastał rodzinę Romaszewskich w rozsypce. Zofia bawiła akurat na imieninach u znajomej, Zbigniew jechał pociągiem z Gdańska. W mieszkaniu była tylko Agnieszka. – Myślę, że zostałam internowana w zastępstwie rodziców – mówi. Funkcjonariusz spytał: Pani Irena, Zofia? Odparła, że Agnieszka. A to nie szkodzi, usłyszała, pani pójdzie z nami. Strasznie się potem martwiła, że zostawiła bez opieki rudą spanielkę rodziców, Gamę.
W miejscu internowania spędziła pięć miesięcy. Wypuszczono ją na miesięczną przepustkę z powodu uczulenia na leki, jakie aplikował jej lekarz więzienny. Zapamiętała, że pierwszego dnia wolności usłyszała głos mamy, to nadawało Radio Solidarność. Dowiedziała się, że jej rodzice wciąż są wolni i że to oni stworzyli podziemną stację, ściganą przez esbecję równie uporczywie, co nieskutecznie. Agnieszkę wzięła na swój oddział dr Zofia Kuratowska (później działaczka Unii Demokratycznej). Dzięki zaświadczeniu o rzekomej chorobie do więzienia już nie wróciła. Jarek dostał trzydniową przepustkę z Białołęki, gdzie był internowany. Wzięli ślub, wesela nie urządzili. Jarek wrócił za kraty, a o zawartym związku przypominało 20 nienapoczętych butelek wódki Baltic, cały deputat przysługujący nowożeńcom.
Romaszewscy wpadli latem 1982 r. Wcześniej, bo w czerwcu, SB namierzyła nadajnik Radia Solidarność. To był chwilowy triumf władzy, bo nawołujące do oporu audycje podziemnego radia były w Warszawie powszechnie słuchane. Wieczorami, na znak solidarności, słuchacze zapalali i gasili światła w domach, miasto w tym czasie na przemian rozbłyskiwało i ciemniało. W rocznicę ślubu Romaszewskich, 5 lipca 1982 r., SB wpadła do mieszkania, gdzie się ukrywali. Wzięli tylko Zofię, bo Zbigniew ich przechytrzył. Wykorzystał moment nieuwagi esbeków i jak sprinter, tyle że w kapciach, wypadł na ulicę. Potem niewygodne bambosze zrzucił i dalej uciekał. Aresztowano go dopiero 29 sierpnia 1982 r.
Agnieszka musiała radzić sobie sama. W sprawie męża odważyła się zaniepokoić gen. Kiszczaka, ministra spraw wewnętrznych. Zatelefonowała do jego sekretariatu, przedstawiła się. Po kilku dniach Kiszczak osobiście oddzwonił. W krótkich żołnierskich słowach oświadczył, że pan Guzy niebawem wyjdzie na wolność. I po 10 dniach Jarosław (w grudniu 1982 r.) rzeczywiście opuścił mury więzienia. Odsiedział prawie rok.
W 1983 r. odbył się proces twórców Radia Solidarność. Jednym z obrońców był mec. Krzysztof Piesiewicz, scenarzysta filmów Krzysztofa Kieślowskiego i późniejszy senator RP. Zapamiętał, że kiedy wszedł na salę sądową, Romaszewscy uśmiechali się, jakby za nic mieli grożące im kary. – To byli ludzie pewni swoich poglądów, nieulękli – wspomina. Prokurator dla Romaszewskiego domagał się 8 lat więzienia, sąd orzekł 4,5 roku. Zofia dostała trzy lata. Oboje wyszli na wolność w 1984 r., gdy ogłoszono amnestię.
Senator i społeczniczka
W wyborach 4 czerwca 1989 r. Zbigniew Romaszewski został wybrany do Senatu z listy Komitetu Obywatelskiego. Senatorem będzie nieprzerwanie przez 22 lata, kolejno jako: kandydat Komitetu Obywatelskiego, reprezentant NSZZ Solidarność, Ruchu Odbudowy Polski, Bloku Senat 2001 i dwukrotnie z list PiS. Związał się z prawą stroną sceny, chociaż wcześniej wydawało się, że bliżej mu do tej części kolegów z KOR, którzy potem zakładali Unię Demokratyczną. Blisko współpracował z Ludwiką i Henrykiem Wujcami, niezwykle szanował Jacka Kuronia, ale ostatecznie wybrał opcję braci Kaczyńskich. – Chciał, aby rozliczono przeszłość, nie wyobrażał sobie, że można budować nową rzeczywistość bez lustracji, udawać, że nic się nie stało. Pewnie dlatego w świecie politycznym ulokował się tak, a nie inaczej – mówi Mirosław Chojecki.
Mogło też zaważyć rozgoryczenie, że UD była przeciwko jego wyborowi na prezesa NIK w 1990 r. i w 1992 r. Ale przeciwny był też ZChN (poza m.in. Antonim Macierewiczem). Jan Walc pisał wtedy w „Życiu Warszawy”, że przeciwko Romaszewskiemu głosowano nie dlatego, że jest niekompetentny, ale odwrotnie – jego bezkompromisowość w tropieniu nieprawości może grozić paraliżem państwa.
Pojawiły się opinie, że Romaszewski to połączenie Dzierżyńskiego z Robespierre’em – mieszanka wybuchowa. Może dlatego funkcje państwowe go omijały. Z jednym wyjątkiem: pod koniec rządów premiera Jana Olszewskiego na dwa tygodnie został prezesem Komitetu ds. Radia i Telewizji. Rząd jednak upadł, prezesa odwołano. – Na szczęście dziennikarką telewizyjną zostałam, zanim tata objął tę funkcję, zarzut nepotyzmu odpada – komentuje Agnieszka Romaszewska-Guzy.
Zbigniew, jako senator, zajmował się głównie obroną praw człowieka. Był autorem raportu o łamaniu praw młodocianych podopiecznych zakładów poprawczych. Kierował senacką komisją dokumentującą zbrodnie byłej SB. Zaangażował się wtedy w pomoc byłemu funkcjonariuszowi SB Kazimierzowi Sulce, który udaremnił plany zamachu na jednego z księży z Małopolski. Interesował się probacją, walczył o większe nakłady na kuratorów sądowych.
Zofia na początku lat 90. prowadziła Biuro Interwencji Senatu, była też przez dwa lata sędzią Trybunału Stanu. Od 2011 r. należy do Rady Stowarzyszenia Solidarni 2010, kieruje też Biurem Interwencji przy PiS – to funkcje społeczne, nie pobiera wynagrodzenia.
Niespodziewane odszkodowanie
Zbigniew z latami stawał się coraz bardziej zgorzkniały. O takich ludziach mówi się: trudna osobowość. Kiedy występował w telewizji, stawał się nadzwyczaj surowy w ocenach, łatwo się unosił. Na jednego z rozmówców nakrzyczał, że jest komuchem. – Niełatwo było go przekonać do innych racji – ocenia Krzysztof Piesiewicz.
Agnieszka Romaszewska uważa, że ojciec był coraz bardziej zawiedziony, twierdził, że demokracja staje się fasadowa. Z czasem coraz bardziej drażnili go dziennikarze, ich pytania i metoda napuszczania jednych na drugich. – Bywał nierozumiany, bo nadużywał ironii. Kiedyś, po jakiejś antysemickiej hecy, powiedział, że w Polsce kilka tysięcy Żydów chyba nie może zdominować 38 mln Polaków, poszło w świat, że jest antysemitą.
Dusił go sztywny gorset dyscypliny partyjnej, głosowania pod dyktando. – Nie martwiłam się, kiedy przegrał ostatnie wybory do Senatu, bo w poprzedniej kadencji wszystko w Senacie uchwalała PO, opozycja tylko statystowała. Był coraz bardziej sfrustrowany – tłumaczy córka.
I trochę samotny, bo nigdy nie otaczało go szerokie grono przyjaciół. Jeżeli już, to raczej spoza świata politycznego, z wyjątkiem byłego premiera Jana Olszewskiego. Agnieszka Romaszewska mówi, że ojciec wielką wagę przywiązuje do kultywowania więzów z wąskim kręgiem. Zalicza do niego swojego byłego kierowcę, którego zna z czasów PRL. – Janek często bywa u rodziców do dzisiaj. Mirosław Chojecki twierdzi, że jego coroczne wizyty u Romaszewskich to już tradycja: – Wpadamy do nich zawsze w drugi dzień świąt, siedzimy, gadamy o literaturze, filmie, ale ani słowa o polityce.
Zbigniew wyłamał się z dyscypliny własnego klubu parlamentarnego, kiedy głosowano uchylenie immunitetu senatorowi PO Krzysztofowi Piesiewiczowi, był przeciwny i za to wyrzucono go wtedy z klubu PiS. Potem wrócił, ale frustracja nie minęła. – Nigdy nie otaczał się swoimi ludźmi, nie forsował nikogo, był outsiderem – to opinia polityka z PiS. – Pomagał innym, do niego można było przyjść po pomoc w środku nocy – mówi Krzysztof Piesiewicz.
W ostatnich wyborach kandydował do Senatu z warszawskiej Pragi i przegrał. Ogłosił, że przechodzi na emeryturę i będzie kimś w rodzaju starszego pana z KOR. Zastanawiano się, czy jego porażka była reakcją elektoratu na poręczenie, jakie złożył za aresztowanego kibica Legii Warszawa Piotra S., zwanego Staruchem. „W kraju praworządnym człowiek nieskazany uchodzi za niewinnego” – tłumaczył w jednym z wywiadów.
Kiedy sąd przyznał mu 265 tys. zł odszkodowania za dwa lata więzienia w czasach PRL, wybuchła burza. Krytycy zarzucali mu, że postąpił niegodziwie, ludzie takiego pokroju nie powinni domagać się od państwa rekompensaty za przeszłość. Ale wyrok nie jest prawomocny, prokuratura prawdopodobnie się odwoła, suma może ulec zmianie.
– Nawet nie wiedziałam, że wystąpił do sądu o odszkodowanie – przyznaje Agnieszka. – Dlaczego to zrobił? Może uznał, że skoro jest takie prawo, to przysługuje wszystkim. Coś jest na rzeczy w opinii, że to odszkodowanie jest efektem żalu mojego ojca do III RP. Myślę, że gdyby uznał, iż państwo jest dobrze urządzone, osoby zasłużone są doceniane, nie domagałby się pieniędzy.
Andrzej Celiński ustawia wagę. Na jednej szali czyny Romaszewskiego z czasów PRL. – Gdyby była lista rankingowa osób, które ryzykowały dla innych i były skuteczne, to on i jego żona byliby w czołówce. Ale jest druga szala – pieniądze, o które wystąpił. – To oceniam źle, bo sytuacja jest niezręczna, a nawet nieprzyzwoita.
Krzysztof Piesiewicz oceniać nie chce. Woli pamiętać, że Romaszewscy zawsze byli bezinteresowni aż do bólu.
Następne pokolenie
Zofia i Zbigniew Romaszewscy są dzisiaj emerytami. Nie zgromadzili żadnych oszczędności, nie mają daczy, działek, mieszkań pod wynajem. Zofia bierze 1100 zł emerytury, Zbigniew – ok. 4 tys. Chyba nie spodziewali się awantury, jaką spowodowało przyznane odszkodowanie. Zamknęli się w domu na cztery spusty, nie odbierają telefonów, nikomu nie chcą się tłumaczyć.
Agnieszka Romaszewska-Guzy stworzyła i od kilku lat kieruje telewizją Biełsat (nadającą dla Białorusi jak niegdyś Wolna Europa dla Polski). – Wymagająca, ale sprawiedliwa – mówi jeden z dziennikarzy stacji. Większość energii zabiera jej nieustanna walka o budżet anteny. Pieniądze daje MSZ, ale pokrywają tylko część wydatków. Romaszewska zdobywa środki niekonwencjonalnymi sposobami. Kłóci się, potrafi walnąć pięścią w stół, a kiedy trzeba – uronić łzę. Ostatnio została uhonorowana przez międzynarodowy miesięcznik „Reader’s Digest” tytułem Europejczyka Roku 2013. Jest pierwszą osobą z Polski wyróżnioną w tym plebiscycie.
Jarosław Guzy, mąż Agnieszki, kierował Klubem Atlantyckim, pracował w kilku firmach. Ostatnio pozostaje bez pracy.