Andrzej B., zabarykadowany z dziewczyną w swoim mieszkaniu w Sanoku, przystawiając sobie lufę do głowy, pewnie nie przypuszczał, że rykoszet poleci w stronę jednostek antyterrorystycznych. Po trwającej ponad 13 godzin akcji pojawiło się wiele pytań i wątpliwości pod adresem policji i antyterrorystów. – Część chybionych. Ale też kilka celnych, bo z organizacją działań antyterrorystycznych w Polsce rzeczywiście jest problem. I to duży – mówi prof. Waldemar Zubrzycki, jeden z byłych szefów policyjnego Biura Operacji Antyterrorystycznych. Jego zdaniem, struktura polskich jednostek specjalnych budowana jest na ilość, a nie jakość. – Ciągle dopisuje nam szczęście i nie mieliśmy większego zdarzenia. Ale gdyby przyszło co do czego, mogłoby być krucho – dodaje Zubrzycki.
Palców nie starcza
Adam Rapacki, były wiceminister spraw wewnętrznych, ma problem z policzeniem jednostek specjalnych funkcjonujących w Polsce. – Na pewno nie ma sensu liczyć ich na palcach, bo z tego, co sobie przypominam, było ich ponad 20. Choć jest już na emeryturze, to wiedzę ma świeżą, bo to on zamówił ostatni raport na temat jednostek specjalnych funkcjonujących w Polsce. Nie ukrywa, że raport wprowadził go w osłupienie. – Nawet Straż Ochrony Kolei budowała jednostkę specjalną i szkoliła ją w działaniach antyterrorystycznych. A jednocześnie co jakiś czas stawały pociągi, bo złodzieje ukradli kawałek trakcji elektrycznej.
Z raportu wynikało, że w Polsce funkcjonuje około 23 jednostek specjalnych. Około, bo wszystko zależy, jak się je liczy. Niektóre mają więcej niż jeden oddział. W materiale przygotowanym dla Rapackiego nie uwzględniono GROM, Lublińca i innych wojskowych jednostek specjalnych, których użycie na terenie kraju jest mocno limitowane przepisami.
Początkowo próbowano policzyć tylko te formacje, które podlegały Ministerstwu Spraw Wewnętrznych. Do 17 jednostek działających w policji dodano jeszcze te stworzone przy Straży Granicznej, Biurze Ochrony Rządu, Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Centralnym Biurze Antykorupcyjnym. Ale okazało się, że to nie wyczerpuje tematu. Jedna grupa specjalna podlega Ministerstwu Finansów. No i minister transportu też ma swoich specjalsów (wspomniana Służba Ochrony Kolei). Każda grupa zbroiła się na potęgę, dublowała sprzęt i kompetencje. A niektórzy mieli ambicje stoczenia małej wojny. Z raportu wyszło, że na stanie grupy specjalnej, tworzonej w Centralnym Biurze Antykorupcyjnym, znajdował się karabin snajperski kalibru 12,7 mm. – Człowiek trafiony z takiego kalibru po prostu się rozpryskuje. Operatorzy wojsk specjalnych używają takiej broni do niszczenia pojazdów i umocnień. Nie wiem, do czego agenci CBA chcieli strzelać z tego karabinu – zastanawia się jeden z wojskowych specjalsów. CBA miało również ambicje do prowadzenia akcji pod wodą. Kupiło nawet liny do desantowania się z helikopterów.
Podczas obrad Międzyresortowego Zespołu do spraw Przeciwdziałania Zagrożeniom Antyterrorystycznym gen. Rapacki dał jasny sygnał, że trzeba zatrzymać ten wyścig zbrojeń. Co prawda grup jest, ile było, ale podobno ograniczyły one wydatki i ambicje. Podobno.
Na pewno za to wiadomo, że pieniędzy brakuje na tych, którzy rzeczywiście mają walczyć z antyterroryzmem, czyli na policję. Struktura jednostek antyterrorystycznych (AT) w policji mniej więcej pokrywa się z podziałem wojewódzkim. Mniej więcej, bo oprócz 16 jednostek w terenie jest jeszcze Biuro Operacji Antyterrorystycznych w Warszawie. To największa i najlepiej wyposażona policyjna jednostka AT w Polsce. To ich w trybie alarmowym ściągano do Sanoka, choć na miejscu była mniejsza jednostka AT z Rzeszowa.
Wysoki poziom reprezentuje również dziewięć Samodzielnych Pododdziałów Antyterrorystycznych Policji (SPAP). Siedem Sekcji Antyterrorystycznych (SAT), liczących po około 19 osób, to raczej namiastka AT. I tak też są traktowani. – Jak kryminalnym nie chce się ścignąć za gościem, to ślą nas. Każą nam robić konwoje do sądu. Notorycznie jeździmy zabezpieczać mecze. Żadna z tych sytuacji nie ma znamion czynu terrorystycznego – mówi jeden z funkcjonariuszy SAT. Sekcje już od lat tkwią w rodzaju zawieszenia. Komendanci wojewódzcy, którym podlegają, z reguły nie mają pieniędzy na rozwijanie tych oddziałów. – Kupili nam specjalistyczne karabinki MP 5, ale tylko parę. Reszta biega z glauberytami, które niewiele mają wspólnego z bronią precyzyjnego rażenia. Ale na pokazach występują tylko ci z MP 5 – mówi jeden z funkcjonariuszy SAT. W sumie trudno się dziwić, że komendanci oszczędzają, skoro na wszystko brakuje, a sprzęt dla antyterrorystów jest potwornie drogi. Podstawowe wyposażenie jednego operatora kosztuje około 50 tys. zł. Zwykły nabój 1 zł. Dla specjalsa – 5 zł. Jedna para gogli noktowizyjnych 40 tys. zł.
– Zamiast udawać, że coś działa, i rozpraszać niepotrzebnie pieniądze, powinno się postawić na zwartą, mobilną i świetnie wyposażoną jednostkę. Przy czym dotychczas funkcjonujące oddziały dalej powinny zwalczać terror kryminalny – przekonuje Waldemar Zubrzycki. Jednak od lat nie może się jakoś przebić z tą prostą prawdą.
AT na miarę naszych możliwości
Przez lata funkcjonariusze AT milczeli na temat bezsensów. Ciągle liczyli, że coś się poprawi. Mieli też motywację ekonomiczną. Każdy, kto ma wpisane w zakres obowiązków fizyczne zwalczanie terroryzmu, dostaje 2-proc. dodatek do emerytury za każdy przesłużony rok. Ostatnio coraz częściej po prostu wykorzystują przywilej i odchodzą na emerytury. Z ponad 700 etatów, które obecnie mają formacje AT, grubo ponad 100 jest nieobsadzonych.
Po wielu próbach zainteresowania problemem przełożonych policyjni antyterroryści zwrócili się o pomoc do rzecznika praw obywatelskich. Jeden z raportów RPO to niemal gotowy scenariusz na Misia 2. „W jednym z garnizonów do zakupionych do robota pirotechnicznego akumulatorów nie zakupiono prostownika. W efekcie funkcjonariusze musieli wozić akumulatory do dealera, chcąc je naładować. Funkcjonariusze oddziałów szturmowych dysponują różnymi modelami broni, co uniemożliwia przekazanie koledze dodatkowego magazynka podczas interwencji. Niektóre oddziały używają jako wsparcia AK-47. W przypadku interwencji w bloku z tzw. wielkiej płyty używanie takiej broni jest szczególnie niebezpieczne, bowiem wystrzelony z niej pocisk jest w stanie przebić cztery ściany wewnętrzne, raniąc przy tym osoby postronne. W jednej z wizytowanych jednostek nie działało sterowanie bezprzewodowe do robota pirotechnicznego. Z uwagi na brak środków na jego naprawę funkcjonariusze obsługiwali robota za pomocą kabla, co skracało odległość funkcjonariusza od miejsca położenia potencjalnego ładunku wybuchowego”. A to wcale nie największe problemy, z jakimi na co dzień stykają się policyjni antyterroryści.
W operatorów najbardziej uderzają absurdalne przepisy. Jeśli w czasie działań użyją broni i zostanie przeciwko nim wszczęte postępowanie, to za obrońcę muszą płacić sami. – Wysłali nas na akcję. Agresywny facet zabarykadował się z widłami na strychu. Przed samą akcją kazano nam zostawić broń i zatrzymanie robiliśmy tylko ze strzelbami z gumowymi pociskami – wspomina Archi, emerytowany antyterrorysta. – Gość rzucił się na policjanta, więc strzeliłem mu w nogi. Ale się nie zatrzymał. Dopiero po trzecim strzale upadł. Zabrali go do szpitala, skąd zbiegł. A po tygodniu zmarł. Przez kolejne dwa lata Archi za własne pieniądze musiał bronić się przed sądem. Podobną sytuację miał jeden z funkcjonariuszy, który zdecydował się na oddanie strzału snajperskiego. Choć strzelił precyzyjnie i tylko ranił ostrzeliwującego się przestępcę, dostał zarzuty o przekroczenie uprawnień.
Trudno się dziwić, że dotychczas był to chyba jedyny wypadek oddania strzału przez policyjnego snajpera. I trudno liczyć na następne. AT od lat walczą o ustawowy zapis o tzw. strzale ratującym życie. A właściwie odbierającym życie przestępcy w sytuacji, kiedy próbuje zabić np. zakładnika. W nowej wersji ustawy, nad którą właśnie toczą się prace, nie ma takiego zapisu. W efekcie dochodzi do kuriozalnej sytuacji. – Nie można zlikwidować etatu snajperskiego, bo po nieudanej akcji AT w Magdalence w 2003 r. pojawiło się zalecenie, że każda akcja ma być zabezpieczana przez snajpera. Ten nie bardzo może strzelać, bo się boi, że prokurator postawi mu zarzuty, więc ogranicza się właściwie do prowadzenia obserwacji. I w taki sposób mamy najdroższą lornetkę na świecie – mówi Grzegorz „Cichy” Mikołajczyk, były funkcjonariusz SPAP we Wrocławiu.
Podduszanie BOA
Perłą w koronie policyjnego AT jest wspomniane BOA – Biuro Operacji Antyterrorystycznych. Policja chętnie chwali się tą formacją. Niechętnie mówi jednak o tym, że od dłuższego czasu Biuro nie ma nawet własnej strzelnicy. Antyterroryści jeżdżą więc do Centrum Szkolenia Policji w Legionowie, bo tam jest nowoczesna strzelnica. Według NIK nie w pełni wykorzystywana. Rozwiązanie jest więc prawie racjonalne. Prawie, bo AT za każdym razem muszą pokonać 60 km i stracić półtorej godziny na dojazdy.
W rewanżu za korzystanie ze strzelnicy BOA nieodpłatnie daje swoich instruktorów do szkolenia słuchaczy w Legionowie. Ten mechanizm nie zadziałał jednak w przypadku basenu. Centrum w Legionowie zażądało pieniędzy za udostępnienie basenu operatorom BOA. Ponieważ Biura na to nie było stać, dogadało się nieformalnie z Żandarmerią Wojskową. Operatorzy AT mogą za darmo pływać na basenie żandarmów, a ci za darmo szkolili się na ich obiekcie taktycznym. – Jak to się u nas mówi, jednostka działa na tzw. charakter. Chłopaki mają charakter i kochają swoją robotę, więc robią, co mogą, żeby samemu się doskonalić – wspomina jeden z byłych funkcjonariuszy BOA. Innego wyjścia nie mają. W 2011 r. na dodatkowe szkolenia funkcjonariuszy Biura przeznaczono 22,5 tys. zł. W efekcie ćwiczenia z wejść do budynków bardzo często przeprowadzane są na obiektach przeznaczonych do rozbiórki. Funkcjonariusze dogadują się z właścicielem i mają gdzie ćwiczyć. Gorzej jest z drzwiami. Każde wejście AT do budynku to jedne drzwi mniej. Zwłaszcza kiedy na miejscu pracują również pirotechnicy. Dla nich ćwiczenia na sucho kończą się dramatycznie. – Na jednej z robót w Szczecinie chłopaki założyli za duży ładunek, bo drzwi były antywłamaniowe, a na takich nie mieli okazji ćwiczyć. Walnęło tak, że drzwi poleciały do mieszkania sąsiadów. To cud, że nikt nie zginął – wspomina emerytowany operator AT.
Odbijanie zakładników z autobusu BOA ćwiczy na wycofanych z użytku pojazdach przekazywanych za darmo przez stołeczny ZTM. Na podobnej zasadzie próbowano zdobyć wagon kolejowy. Kolej, która sama rozwija formację specjalną, odpisała, że dotychczas nie doszło do aktu terrorystycznego w pociągu, więc nie widzi potrzeby przekazywania wagonu. Dopiero po interwencji rzecznika praw obywatelskich wagon się znalazł. Przykłady absurdów można mnożyć.
Dowodzący BOA Michał Stępiński ma świadomość, że AT powinno przejść poważną restrukturyzację. Kilka dni temu na biurku komendanta głównego policji wylądowała jego koncepcja zmian w strukturach AT. Część jednostek trzeba zmienić w Wydziały do spraw Realizacji (zajmują się zatrzymaniami groźnych przestępców), którymi w rzeczywistości są. Inne, czyli SPAP, połączyć z BOA jednolitym szkoleniem, standardami wyposażenia i działania. Dla mniej zorientowanych oznacza to, że zamiast 700 fikcyjnych etatów należałoby stworzyć 500 mocnych. Sercem systemu miałoby być BOA, które wypracowywałoby standardy działania całego systemu tworzącego strukturę gotową do działania o każdej porze, w każdych warunkach. Całość dogrywałaby się na wspólnych ćwiczeniach, których teraz jest jak na lekarstwo. Takie pomysły to właściwie elementarz funkcjonowania jednostek AT. U nas jednak od 10 lat nie może się przyjąć.