Przede wszystkimi zachęcam do lektury wspomnianego tekstu („Duma oszołoma” - dostępny online w ofercie Polityki Cyfrowej), nie zaś sugerowanie się wyłącznie okładką. W artykule starałam się pokazać, jak od lat 90. ewoluowało pojęcie oszołomstwa, gdzie było wtedy, a gdzie lokuje się teraz. Zgodzimy się pewnie, że nastąpiła tu zauważalna zmiana, coś, co kiedyś było w gruncie rzeczy marginesem, dziś weszło do politycznego i publicystycznego mainstreamu. Nawet samo pojęcie przestało przynosić wstyd.
Jak twierdzą cytowane przeze mnie osoby, to wręcz powód do dumy. Zbierałam opinie ludzi z różnych stron sceny politycznej, ale nie tworzyłam na ich podstawie żadnego rankingu – co najwyżej przywoływałam wyniki sondażu dla „Gazety Wyborczej” z 1993 r. na największego oszołoma ówczesnej polityki. Pierwszą piątkę zamykał właśnie Stefan Niesiołowski. Pozwoliłam mu odnieść się do zarzutów, że nadal bywa tak określany. Poseł PO stwierdził, że to dla niego komplement. I w tym samozadowoleniu niewiele różni się od innych moich rozmówców.
Zarzut fałszywej symetrii – wynikający zapewne z tego, że oddałam w moim tekście głos także drugiej stronie politycznego konfliktu i zapytałam, kto zdaniem polityków PiS i ich sympatyków jest największym oszołomem – wydaje mi się chybiony. Wpisuje się w narrację Niesiołowskiego, który mówi nie o konflikcie politycznym, a o wojnie domowej i tym usprawiedliwia swoje co bardziej agresywne wypowiedzi. No bo skoro wojna, to wszystkie chwyty dozwolone. W ten sposób dajemy przyzwolenie na nieustanne podnoszenie temperatury języka, a zwalczanie Macierewicza Niesiołowskim to tylko krzesanie iskier, nic więcej. Nie sądzę, aby o to chodziło Tomaszowi Lisowi.
Lis pyta retorycznie, czy Niesiołowski „stawia tezy obrażające zdrowy rozsądek”? Mój, owszem, często. Poza tym, nie tylko o obrażanie rozsądku chodzi, także o słownictwo, traktowanie przeciwnika, ton politycznej debaty. Nie stawiajmy sobie i politykom zbyt niskich wymagań. Nie wystarczy nie wygadywać bzdur na temat katastrofy smoleńskiej, aby od razu zostać politycznym dżentelmenem. Najwyraźniej też inaczej rozumiemy pojęcie dziennikarskiego obiektywizmu.
Nie polega on na pewno na przymykaniu jednego oka.