Na twórców filmu posypały się gromy z pozycji niejako humanistycznych. Że film jest jednostronny, pokazuje przeszłość w czarno-białych kolorach – jedni źli, drudzy dobrzy, bez półtonów. Że nie uwzględnia całej złożoności relacji polsko-żydowskich w czasach okupacji, że jest ahistoryczny, nie baczy na motywacje Polaków, którzy mogli czuć do Żydów uraz związany z komunistycznymi sympatiami niektórych z nich. Wreszcie, że nie podkreśla roli hitlerowskich okupantów w inspirowaniu żydowskich pogromów. Że nie powinno się uogólniać i stosować zbiorowej odpowiedzialności.
Nagle więc prawica zaczęła się domagać niuansów, subtelności i złożoności – o co nikt jej wcześniej nie podejrzewał – nie dając twórcom „Pokłosia” prawa do własnej wizji, do mocnych scen, do subiektywizmu. Ale – nie trzeba daleko szukać – już choćby przy rozrachunku z PRL, w kwestiach lustracyjnych (a też przy wielu innych, już całkiem współczesnych okazjach), takiej wrażliwości w najmniejszym stopniu nie przejawiała. W tym przypadku już nie liczyła się złożoność dziejów i jednostkowych biografii, skomplikowane motywacje, presja sąsiedniego imperium. Nie raził ahistoryzm. Tu mogło występować czyste, niczym nieusprawiedliwione zło, wobec którego nie należy mieć żadnej wyrozumiałości, przeciwnie, obowiązuje całkowity brak litości dla moralnych upadków.
Dlatego protesty prawicy wobec „Pokłosia” wyglądają nieszczerze. Ale dobrze, trzeba trzymać za słowo. Teraz od każdego słusznego, prawicowego filmu, ale też książki czy prasowego artykułu, należy wymagać złożoności i subtelności, ważenia racji, zrozumienia dla skomplikowanych ludzkich losów zanurzonych w trudnej historii. Akurat w walce z upraszczaniem rzeczywistości prawica ma w nas sprzymierzeńców.