Tyle że polski parlament wpisał do kodeksu karnego przepis sankcjonujący obrazę uczuć religijnych (i to karą mogącą sięgać dwóch lat więzienia). Sędziowie muszą się więc takimi kwestiami zajmować. Najczęściej bez entuzjazmu – bo wszelkie wyroki, decyzje i uzasadnienia będą budzić kontrowersje.
Tak jest i z tzw. odpowiedzią na pytanie prawne, jakiej niższej instancji udzielił Sąd Najwyższy w sprawie Nergal vs. urażeni podarciem Biblii oraz rzucanymi ze sceny przez wokalistę Behemota uwagami o świętej księdze i o Kościele katolickim.
Choć bowiem SN nie wypowiadał się, czy lider metalowego zespołu jest winny przestępstwa obrazy uczuć religijnych, to zasugerował taką interpretację art. 196 kk, która mocno rozszerza krąg czynów możliwych do ścigania na podstawie tego przepisu. Uznał bowiem, że przestępstwo to popełnia nie tylko ten, kto chce go dokonać, ale także ten, kto ma świadomość, że może do niego dojść (prawnicy nazywają to „zamiarem ewentualnym”).
Równocześnie – nieco na zasadzie alibi – sędziowie przypomnieli, że istota takich sporów leży w wytyczeniu granic wolności wypowiedzi i swobody artystycznej, bo „dopóki istnieje art. 196, istnieją takie granice”.
Kluczowe wszak pytanie brzmi: czy państwo i aparat sprawiedliwości są najlepszym narzędziem walki o szacunek dla innych przekonań religijnych? Skuteczniejszym sposobem na utrzymanie przyzwoitego poziomu dyskusji publicznej, a i sztuki jest ignorowanie tych, którzy nie mają klasy. Bo to do niej wszystko się sprowadza. Ostentacyjne obrażanie i wykpiwanie ludzi wierzących (w jakiegokolwiek Boga) jest zwykle przejawem chamstwa i głupoty, a czasem także kultu poklasku i pieniędzy.