Kraj

Prezes Waldek, wicepremier Pawlak

Waldemar Pawlak – mistrz trwania

Prezes PSL chętnie przemieszcza się wiatrakowcem (to skrzyżowanie samolotu i śmigłowca). Prezes PSL chętnie przemieszcza się wiatrakowcem (to skrzyżowanie samolotu i śmigłowca). Adam Chelstowski / Forum
W czasie sobotniego wyborczego Kongresu PSL Waldemar Pawlak był rozliczany z tego, co zrobił dla własnej partii, a nie dla kraju. Jako wicepremier i minister gospodarki sukcesów nie odnosi, ale ludowcy zawdzięczają mu wiele.
Pięć lat wicepremierowania Pawlaka to nieustanna walka o władzę, a raczej o narzędzia jej sprawowania.Andrzej Lange/SE/East News Pięć lat wicepremierowania Pawlaka to nieustanna walka o władzę, a raczej o narzędzia jej sprawowania.

Politycznie i formalnie Pawlak, jako koalicjant, został przez Platformę dopieszczony. Jest w rządzie jedynym wicepremierem, można by pomyśleć – następny po Tusku. Ale to nieprawda. Coraz bardziej widoczne jest, że rząd funkcjonuje bez niego, a ostatnio nawet Pawlakowi wbrew. Trochę jakby w rewanżu za kokietowanie opozycji i wspólną kolację z Jarosławem Kaczyńskim. Za wypuszczanie sygnałów, że PSL, będąc w koalicji, gotowe jest – jak to ma w zwyczaju – dogadywać się w różnych sprawach z opozycją. Na przekór kolegom z własnego rządu.

W medialnej ofensywie rządu, prezentującej program walki z kryzysem, za działkę wicepremiera przypisaną ministrowi gospodarki odpowiadają minister finansów Jacek Rostowski i szef resortu skarbu Mikołaj Budzanowski. Oni też prezentują go w mediach. To na nich spoczywać ma ciężar wdrażania najważniejszych dla gospodarki inwestycji publicznych, ratujących jednocześnie miejsca pracy. Czyli znów działka Pawlaka. Nie wiadomo nawet, czy zapoznali się z leżącą w szufladzie u wicepremiera strategią rozwoju energetyki do 2030 r. W Platformie mówią, że – choć przygotowana niedawno – stawia jedynie na węgiel, nie uwzględnia bogatego programu poszukiwań gazu łupkowego. W tym ostatnim Pawlak także nie uczestniczy. Tusk robi swoje, Pawlak swoje.

Formalne kompetencje Pawlaka, jako ministra gospodarki, są o wiele większe niż rzeczywiste. Powinien być kreatorem polityki energetycznej, żeby nie powiedzieć – gospodarczej. Jego zadaniem jest także troska o podnoszenie konkurencyjności naszej gospodarki. Mając pod sobą głównie mało konkurencyjne kopalnie, raczej tę konkurencyjność osłabia. No i, niejako na deser, powinien też polską gospodarkę promować za granicą. Tyle że brakuje mu do tego wszystkiego narzędzi. Ma za to okazały gmach i setki urzędników, których mianuje sam. Człowiekiem Platformy w MG miał być wiceminister Tomasz Tomczykiewicz, były szef klubu PO, ale nie ma w ministerstwie nic do powiedzenia. Nad gospodarką więc Pawlak nie panuje, nad ludźmi – jak najbardziej. Paweł Poncyljusz, wiceminister gospodarki w rządzie Prawa i Sprawiedliwości, uważa, że wicepremier niewiele może zrobić, ale za to ma na kogo swój brak sukcesów zwalić.

Dystans Pawlaka wobec najważniejszych dla gospodarki spraw wydaje się trwałą cechą obecnej koalicji. Nawet bowiem, gdyby zdecydował się wesprzeć program Tuska i firmować go własną twarzą, to nie bardzo ma co powiedzieć. Ułatwienia w płaceniu VAT przez małych przedsiębiorców, o które tak energicznie wicepremier walczył przez ostatnie kilka miesięcy, we własnej wersji zaproponował Jacek Rostowski. Ustąpił w końcu Pawlakowi, ale dodał bogaty wachlarz kredytów i wyszło na to, że minister finansów ma do zaproponowania „misiom” (małym i średnim przedsiębiorstwom) o wiele więcej niż wicepremier. Choć gdyby nie upór Pawlaka, Rostowski by pewnie nie ustąpił.

Porażki

Pięć lat wicepremierowania Pawlaka to nieustanna walka o władzę, a raczej o narzędzia jej sprawowania. Z samym premierem, ale także ministrami: finansów, skarbu, spraw zagranicznych, a ostatnio nawet sprawiedliwości, obrony narodowej oraz z kolegą z własnej partii, czyli ministrem pracy. I częściej przegrywał, niż wygrywał. Iskrzenie wewnątrz koalicji jest widoczne, ale na pytanie: po co Pawlakowi władza, odpowiedzieć trudniej. Swojej wizji polityki gospodarczej raczej przez te lata nie ujawnił. Jego rola widoczna była głównie przy hamowaniu zmian. Na przykład, gdy opowiedział się za związkowcami, przeciwnymi wprowadzaniu Jastrzębskiej Spółki Węglowej na giełdę, co opóźniło jej debiut. Osoby z jego bliskiego otoczenia wiedzą natomiast, jak sobie swoją rolę w rządzie wyobrażał. Że będzie wicepremierem trochę takim jak Jerzy Hausner w rządzie Marka Belki. O którym wiadomo, że to on wydaje dyspozycje ministrowi finansów, a nie odwrotnie. I że to on nad całą gospodarką ma władzę realną. Nad nim jest tylko premier.

Tymczasem Pawlak pierwsze kompetencje zaczął tracić już na początku kadencji. Najpierw na rzecz premiera, gdy Tusk w 2008 r. odebrał ministrowi gospodarki sprawy związane z bezpieczeństwem energetycznym kraju i przeniósł je do własnej kancelarii. Wtedy wydawało się, że to wicepremier ma bardziej zdroworozsądkowe spojrzenie na problem dywersyfikacji dostaw. Uważał, że Rosji, jako najważniejszego dostawcy surowców energetycznych, nie należy demonizować. Zwłaszcza że projekty dywersyfikacyjne, pozostawione przez rząd Prawa i Sprawiedliwości, są za drogie. Nie podzielał zasady, że bezpieczeństwo nie ma ceny. Chodziło zwłaszcza o budowę gazoportu w Świnoujściu, który Pawlakowi wydawał się niekoniecznie potrzebny. Głównie dlatego, że za gaz sprowadzony spoza Rosji płacić będziemy musieli jeszcze więcej niż Gazpromowi. Premier miał w tej kwestii inne zdanie.

Obecnie w sprawie bezpieczeństwa energetycznego kraju coraz więcej ma do powiedzenia grupa osób, związana z Prawem i Sprawiedliwością, która formalne zatrudnienie znalazła w Ministerstwie Środowiska. Jego szef Marcin Korolec oraz Piotr Woźniak jako główny geolog kraju, wcześniej – w rządzie PiS – minister gospodarki oraz Piotr Naimski, formalnie tylko poseł PiS.

 

Co oznacza dyktat silniejszego, Pawlak przekonał się na własnej skórze, gdy w 2009 r. przyszło mu negocjować z Gazpromem kolejny kontrakt. To największa jego porażka, choć trzeba uczciwie przyznać, że szanse na zwycięstwo były nikłe. Także z powodu ustępstw, które wcześniej Gazprom wymusił na rządzie PiS, Samoobrony i LPR. W rezultacie Waldemar Pawlak nie dość, że zgodził się na wydłużenie kontraktu aż do 2036 r., (poprzedni obowiązywał do 2023 r.), to okazało się, że Polska za gaz rosyjski płaci najwięcej w całej Europie. Do akcji kanałami dyplomatycznymi wkroczył wtedy minister Radosław Sikorski. To on spowodował, że Komisja Europejska uznała podpisaną przez Pawlaka umowę za niezgodną z unijnym prawem.

Spór – formalnie między Polskim Górnictwem Naftowym i Gazownictwem, PGNiG (który jest odbiorcą gazu) a Gazpromem – toczy się teraz przed międzynarodowym Trybunałem Arbitrażowym. Eksperci twierdzą, że na znaczącą obniżkę cen raczej nie mamy co liczyć – w końcu tę niekorzystną umowę wicepremier zaakceptował.

Już wtedy podział kompetencji pomiędzy Ministerstwem Gospodarki a resortem skarbu był nieczytelny. Na przykład równoległą umowę gazową z Katarem negocjował ówczesny minister skarbu Aleksander Grad.

Formalne kryterium podziału miało być takie, że firmy przewidziane do prywatyzacji przechodzą spod gospodarki do skarbu. Tak stało się z energetyką, KGHM, PGNiG, Orlenem i innymi. We władzy ministra gospodarki miały zostać przedsiębiorstwa, które będą państwowe. Jednak takie kryterium ma się nijak do rzeczywistości. Państwo nad większością strategicznych, rzekomo prywatyzowanych, przedsiębiorstw kontroli wyzbyć się nie zamierza, równie dobrze pasowałyby więc do resortu gospodarki.

Z drugiej strony, choć np. Jastrzębska Spółka Węglowa też zadebiutowała na giełdzie, nikt jej spod Pawlaka wyjmować nie chce. Prawdziwe kryterium podziału kompetencji wydaje się więc inne – największe przedsiębiorstwa, które przynoszą spore dywidendy, przeszły do skarbu, nieefektywne zostawiono w gospodarce.

Na otarcie łez do ministra Pawlaka wróciły Polskie Sieci Elektroenergetyczne (PSE), Gazsystem i tzw. przedsiębiorstwa przesyłowe.

Przepychanki

Pawlak zawsze próbuje przeczekać problemy, stąd jego irytujący czasem brak decyzyjności. Choć w pewnych sprawach tak trudno go zmusić do wyrażenia jasnej opinii, np. w sprawie budowy elektrowni jądrowych, to o inne walczy uparcie. Niekiedy, jak z Jackiem Rostowskim, dla efektu medialnego, żeby pokazać, że bardziej zależy mu na drobnych przedsiębiorcach niż bezdusznym koledze z rządu.

W przypływie dobrego humoru Pawlak nawet nazywa Rostowskiego swoim drogim wrogiem. Doskonale wie, że na ustępstwa, w wyniku których ucierpieć może budżet, minister finansów się nie zgodzi i Rostowskiego poprze premier. Tym chętniej obiecuje to, czego i tak dać nie może. Rola dobrego policjanta najwyraźniej bardzo mu odpowiada. Lubił powtarzać, że ludzie są ważniejsi niż rynki finansowe. Choć ostatnio – jak zapewnia Jacek Rostowski – Pawlak uwierzył, że lekceważenie rynków może się okazać bardzo bolesne dla ludzi, więc dla dobra wyborców rynków drażnić nie wolno…

Wielu przedsiębiorców ma wicepremierowi za złe, że w ramach trzeciego już pakietu deregulacyjnego, o który tak ostatnio walczył, Pawlak nie zaproponował ułatwień, które nic nie kosztują. – Od dawna prosimy o zniesienie przepisu nakazującego przedsiębiorcom trzymanie akt osobowych pracowników aż przez 50 lat – narzeka Jeremi Mordasewicz z PKPP Lewiatan. I to w papierze! Wiele firm tak długo nawet nie utrzyma się na rynku. Poza tym te dokumenty archiwizuje przecież ZUS. Wicepremier na te prośby pozostaje głuchy.

Między Lewiatanem, kierowanym przez Henrykę Bochniarz, a Pawlakiem iskrzy nie tylko z tego powodu. W grupie pań związanych z Kongresem Kobiet Polskich i nazywanych przez otoczenie wicepremiera sufrażystkami znajduje się Beata Stelmach, wiceminister spraw zagranicznych. Oba resorty od wielu miesięcy walczą o tzw. wydziały handlu, promocji i inwestycji, zlokalizowane jako struktury placówek zagranicznych, niezależne od ambasad i podległe Ministerstwu Gospodarki. Mają zbliżać polski biznes do przedsiębiorców za granicą, na co przeznaczone są także spore pieniądze unijne. Dotychczasowe efekty są raczej mierne.

To na taką placówkę do Sztokholmu wysłany został Jacek Śmietanko, syn działacza PSL, negatywnego bohatera taśm Serafina. Przykładów wysyłania ludowców na zagraniczne placówki łatwo znaleźć więcej. Z tych kilkuset atrakcyjnych miejsc pracy za granicą ministerstwo zrezygnować więc nie zamierza. W resorcie nazywane są wyjazdami na wykopki. Na razie przepychanki nie mają odbicia medialnego.

 

W przeciwieństwie do konfliktu na linii Waldemar Pawlak – Jarosław Gowin. Wbrew pozorom, nie chodzi o forsowaną przez ministra sprawiedliwości deregulację zawodów. Tą wicepremier nie wykazuje zainteresowania, choć przecież deregulacja to jego medialna specjalność. Ale kierowana przez niego partia przeciwna jest zamierzonej przez Gowina likwidacji małych sądów, bo naruszyłoby to jej żywotne interesy w terenie. PSL deklaruje publicznie, że jest w tej sprawie w głębokiej opozycji. Małe sądy są ostoją powiatów, w których ludzie PSL są doskonale osadzeni. Osłabienie powiatów oznaczałoby wprost osłabienie wpływu ludowców w terenie, a do tego lider PSL dopuścić nie może.

Podobna sprawa może go poróżnić z jego własnym kolegą partyjnym – Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem, ministrem pracy. To jedyny członek rządu, delegowany do ekipy Tuska przez ludowców, który bierze czynny udział w lansowaniu planu Tuska. Zapowiedział, że zamierza skuteczniej walczyć z rosnącym bezrobociem, rozliczając urzędy pracy z efektów ich działań. Problem w tym, że urzędy pracy wcale nie podlegają ministrowi pracy. Ich szefami są starostowie, rządzący powiatami w strukturze samorządowej. Waldemar Pawlak będzie musiał sobie odpowiedzieć, czy dla PSL ważniejsze jest, by więcej władzy nad powiatowymi urzędami pracy dostał jeden z jego ministrów, czy raczej by pozostała ona w rękach samorządów lokalnych, w których działaczy ludowych jest o wiele więcej.

Sukcesy

Jeszcze pod koniec minionej kadencji Waldemar Pawlak, bez żalu i z własnej inicjatywy, oddał przewodnictwo nad Komisją Trójstronną. Nie warto było tracić na nią czasu, skoro – bez względu na wynik negocjacji wicepremiera z pracodawcami i związkowcami – najważniejsze decyzje i tak zarezerwował dla siebie premier. W sprawie nieistotnej dla PSL wicepremier mógł unieść się honorem, przekazując jednak stanowisko ministrowi pracy. Czyli zostało w partii. Ale zupełnie inaczej się zachował, gdy gra toczyła się o tekę ministra rolnictwa, która po aferze taśmowej mogła się ludowcom wymknąć z rąk. W tej sprawie wicepremier okazał się graczem nad wyraz twardym i ograł Tuska z kretesem.

Premier, po dymisji Marka Sawickiego, obowiązki ministra rolnictwa zdecydował się pełnić sam. Obiecał dokładnie skontrolować resort, zwłaszcza powiązanie stanowisk z partią ludowców. Nic z tego nie wyszło. To Pawlak faktycznie odwołał Tuska ze stanowiska, zmuszając premiera do wręczenia nominacji jego człowiekowi. Z premiera zeszło powietrze. Szefowi PSL nie chodziło tylko o kilkanaście tysięcy stanowisk do obsadzenia w tzw. agencjach rolnych, ale o coś jeszcze ważniejszego – by rolnicy w Polsce wiedzieli, że ogromne środki unijne dzielą ludzie PSL. Chłopi cenią tych, którzy mają władzę. I pieniądze.

Z punktu widzenia interesów ludowców obecność Waldemara Pawlaka w rządzie oznacza wyłącznie sukcesy. Choć ludowcy tak chętnie narzekają, że obecność w koalicji odbiera im popularność wśród wyborców, jest to wyłącznie kokieteria. Członkowie ponad 100-tys. partii doskonale umieją liczyć i potrafią docenić, co Waldek – jak go nazywają – naprawdę robi dla partii. Mistrzowskim posunięciem było rozegranie sprawy składek na zdrowie. Wydawało się, że po wyroku Trybunału Konstytucyjnego rolnicy w końcu będą musieli je płacić. Tak jednak Pawlak, wtedy wspólnie z Sawickim, kombinowali, że w rezultacie składka okazała się symboliczna. NFZ prawie nic z tego nie ma.

Teraz gra między wicepremierem a jego szefem toczy się o stawkę jeszcze większą. O zapowiadane w poprzednim exposé Tuska wcielenie rolników do powszechnego systemu podatkowego. Szala zwycięstwa wyraźnie przechyla się na stronę Pawlaka. Najpierw postraszył Platformę, że uderzając chłopów po kieszeni, skłonią ich do jeszcze liczniejszego głosowania na PiS. Kiedy już premier wydawał się dostatecznie przestraszony i wyraził zgodę, by nowy podatek był neutralny dla budżetu (czyli do kasy państwa nie wpłyną dodatkowe pieniądze), Pawlak wrócił do ulubionej śpiewki: skoro budżet nic z tego nie będzie miał, to po co się tak napinać?

Waldemar Pawlak w rządzie ma niewiele władzy, z czego jednak nie należy wyciągać zbyt pochopnych wniosków. Jako prezes PSL, zapewne wybrany ponownie na czteroletnią kadencję (kongres partii odbędzie się 17 listopada), może decydować o trwałości tej koalicji. Zgodnie z dewizą Pawlaka, że wybory wygra przyszły koalicjant ludowców.

Polityka 44.2012 (2881) z dnia 29.10.2012; Polityka; s. 20
Oryginalny tytuł tekstu: "Prezes Waldek, wicepremier Pawlak"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Dlaczego Kamala Harris przegrała i czego Demokraci nie rozumieją. Pięć punktów

Bez przesady można stwierdzić, że kluczowy moment tej kampanii wydarzył się dwa lata temu, kiedy Joe Biden zdecydował się zawalczyć o reelekcję. Czy Kamala Harris w ogóle miała szansę wygrać z Donaldem Trumpem?

Mateusz Mazzini
07.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną