Przyczyną nieprawidłowej identyfikacji dwóch ciał ofiar smoleńskiej katastrofy było nietrafne ich rozpoznanie przez członków rodzin – powiedział w Sejmie prokurator generalny Andrzej Seremet. Dla wielu było to najbardziej niepoprawne i najmniej oczekiwane zdanie, jakie mogło paść po kilkunastu dniach kolejnej odsłony walki o smoleńską „prawdę”, której początkiem stały się zarządzone przez prokuraturę ekshumacje ciał Anny Walentynowicz i Teresy Walewskiej-Przyjałkowskiej.
Tak niepoprawne, że w Sejmie prawie nikt się do tych słów nie odniósł, a jeszcze następnego dnia część mediów zdawała się ich nadal nie zauważać, powielając wcześniejsze komentarze, o państwie, które się nie sprawdziło, nie zdało egzaminu, padło na kolana przed żądaniami Rosjan. I o marszałek Ewie Kopacz, która powinna natychmiast odejść („w hańbie”) z życia politycznego. Nie minęło kilkanaście godzin, a syn pani Walentynowicz uznał, że prokurator generalny właściwie nie wie, o czym mówi, bo on ciało swej matki rozpoznał prawidłowo, a pani Marta Kaczyńska zażądała po prostu dymisji prokuratora generalnego.
Pomyłki przy identyfikacji nie powinny się zdarzyć, ale mogły, zważywszy na ogrom katastrofy, skalę zniszczeń samolotu i destrukcji ludzkich ciał, a tym samym trudności z rozpoznaniem części zwłok. Od dawna nie jest tajemnicą, że szczątki różnych ofiar, w przypadku których niemożliwa była identyfikacja nawet za pomocą DNA, zostały spopielone i pochowane wspólnie na Powązkach. Rodziny 11 ofiar wyraziły na to zgodę. Tę wiedzę jakoś wypierano z dyskusji o smoleńskiej katastrofie, chcąc oszczędzić dodatkowego bólu rodzinom, a opinii publicznej makabrycznych opisów.