Po Euro 2012 została nam trudno zrozumiała satysfakcja społeczna. Przedstawiciel policji szczycił się, że co piąty kibic był tajniakiem albo antyterrorystą. Wyobrazić sobie można tylko, jaki krzyk podniósłby się w Rzeczpospolitej, gdyby podobną rzecz powiedział gen. Kiszczak o udziale swoich służb w zebraniach Solidarności albo pielgrzymkach na Jasną Górę, gdzie standardy były zapewne w zamierzeniu podobne (acz sądzę, że z powodów kadrowych i finansowych realnie dużo niższe). To byłby dopiero dowód totalitaryzmu i łamania wolności obywatelskich!
Poza tym doczekaliśmy się czterech nowoczesnych stadionów, które zżerać będą przez lata nasze podatki, ponieważ jak świat długi i szeroki nikt nie słyszał jeszcze o budynku na kilkadziesiąt tysięcy uczestników przybywających tam okazyjnie, a jednak wymagającym regularnej pielęgnacji, ochrony etc., który przynosiłby zyski. Tyle że Polska to jeszcze małe piwo. Anglicy w przygotowania do igrzysk olimpijskich wpompowali już kilkadziesiąt miliardów euro. Na dachach zakładane są baterie dział przeciwlotniczych, samoloty wojskowe Jej Królewskiej Mości mają nakaz strącać bez uprzedzenia każdy obiekt latający, który znalazłby się nad centralnym stadionem. Miasto będzie przez miesiąc sparaliżowane, a jego mieszkańcy poddani regułom swoistego stanu wyjątkowego. Racjonalni Francuzi (w tym nawet prasa sportowa) zacierają teraz rączki, że Paryż przegrał z Londynem konkurs na organizowanie igrzysk.
Jest w tym wszystkim jakiś nieprawdopodobny absurd idący pod prąd naszej cywilizacji. Zmagania olimpijskich lekkoatletów obejrzeć ma ponoć około trzech miliardów widzów. Ci, którzy będą na stadionie (gdzie zresztą widzą wszystko i słyszą gorzej niż w telewizji), nie stanowią nawet setnej części ułamka kibiców.