Byłem pewien, że teraz pani marszałek zapowie szybkie inwestycje w Internet na wsiach i w miasteczkach. Pomyliłem się jednak. Rząd znalazł lepsze wyjście – ogłosił likwidację ulgi na Internet, bo to „ulga dla wybranych”. W ten sposób ja i miliony takich jak ja, mieszkających w wioseczkach, mocno odczujemy społeczny awans. Nikt nam nie zabierze ulgi, bo nie mamy Internetu. Ulżyło mi. Mądra ta nasza władza. I oszczędna. Po co nam Internet, przecież mamy siano, kury, obornik i piaszczystą drogę wijącą się wstęgą. Przaśność jest naszą siłą, a nie jakaś tam „małpa.pl”. A jeśli chcesz wiedzieć więcej, to idź na plebanię, tam się dowiesz.
Gdybym poszedł tropem wskazanym przez Ewę Kopacz, to zaproponowałbym też zlikwidowanie darmowych przejazdów komunikacją miejską dla osób powyżej siedemdziesiątki. Na wsi trzeba się męczyć na rowerze, dać się przewiać na motocyklu, a poniżej 10 km chodzi się na piechotę. Tymczasem w mieście tacy jak ja jeżdżą sobie za darmo tramwajami, autobusami, metrem – tylko dlatego, że dożyli 70 lat. A przecież kraj potrzebuje każdego grosza.
Rząd chciałby ulżyć jak największej grupie społeczeństwa – mówiła dalej pani marszałek – stąd planowane są zmiany w ulgach podatkowych na dzieci. Zabierze się je rodzinom z jednym dzieckiem, które zarabiają „za dużo”. Osiągnięcie rządu będzie ogromne, bo zmiana ta da państwu 149 mln oszczędności w skali roku. Ulgi dla jak największych grup społeczeństwa poprzez zmniejszanie pieniędzy, które zostaną im w kieszeni, to rzeczywiście ogromny sukces. I tego się trzymajmy.
Jeszcze dobrze nie ochłonąłem, a już dowiedziałem się, że Polacy piją za dużo piwa i dlatego nie umieją trzeźwo ocenić sytuacji, stąd PO wzrosły notowania. „Zmasowany atak medialny i propagandowy” pokazuje, że „możliwość doznania chwilowej przyjemności piłkarskiej jest zasługą Platformy” – powiedziała pani profesor, prawnik, wykładowca dwóch wyższych uczelni, w tym Uniwersytetu Warszawskiego. Może nawet nie wspominałbym o tej audycji Radia Maryja, ale dalej „publicyści” tego radia wysnuwali wnioski o polskim społeczeństwie, które okazuje się być w „zastraszającym stanie gotowości do manipulacji”. Zadaję sobie pytanie, co to znaczy być w stanie gotowości do manipulacji. To znaczy przedstawiać sobą – na co dzień i od święta – bezmyślność, bierność, lenistwo, kompletny brak asertywności i zerową refleksję każdego człowieka nad sobą samym. Pogarda dla ludzi jest rzeczą ogromnie smutną, ale okazuje się, że wypływa z nas nieustannie, i żaden triumf w kosmicznych lotach ani żadne superszybkie komputery tego nie zmienią. Umiemy być podli i często nas to jednoczy w formacje zadowolonych z siebie.
Byłbym więc za tym, żeby niektórzy, zanim coś powiedzą, wypili dwa łyki – nie piwa, nie wina, nie wódki i nie wody święconej – tylko zwykłej wody z kranu. Obojętnie jakiej, zimnej czy ciepłej, która się pani profesor pierwsza odkręci.
I jeszcze słówko o Kubie Wojewódzkim, na którym – jak mawiała moja ciotka – jeżdżą teraz wszyscy jak na łysej kobyle. Przypomnę zatem, że jeśli dzisiaj ktoś decyduje się publicznie powiedzieć coś ironicznie, uszczypliwie, dosadnie – jakiś żart bardzo dobry, trochę gorszy, a może nawet nieśmieszny – to powinien zawsze dodać „oczywiście to był żart”. Nawet w wywiadach prasowych dziennikarze ciągle na końcu zdania dopisują mi w nawiasie „śmiech”. I wtedy przeważnie jesteś kryty, chyba że jakiś Kogut się nabzdyczy, jak w przypadku Dody. Pół wieku temu Jurek Dobrowolski tak o tym mówił: Wymyślić żart, to jest małe miki, ale wiedzieć, komu go można opowiedzieć, to jest Everest (śmiech).