O Konwencji Rady Europy w sprawie zwalczania przemocy wobec kobiet mówi się głównie w kontekście ideowych obaw ministra Gowina. Pani zdaniem meritum tkwi gdzie indziej?
Konwencja zobowiązuje do ścigania sprawców przemocy, natomiast w Polsce Zespoły Interdyscyplinarne mają prowadzić rozmowy ze sprawcą i ofiarą, sprawy kieruje się do mediacji. Wielokrotnie słyszałam przedstawicieli Ministerstwa Sprawiedliwości mówiących o tej metodzie z entuzjazmem i promujących ją. Tymczasem w mediacji dwie strony sporu muszą być równe, a w przypadku przemocy domowej tak nie jest.
Są inne różnice między polskim prawem a Konwencją?
Tak, jest ich wiele. Nie chodzi tylko o ściganie gwałtu z urzędu, ale również o to, jak go definiujemy. Konwencja za przestępstwo zgwałcenia uznaje współżycie i dopuszczenie się innych czynności seksualnych bez zgody drugiej osoby. W polskim prawie mowa jest o zmuszaniu przemocą, groźbą. Wiele krajów przyjęło już tę nową definicję. U nas nawet rządowi zwolennicy ratyfikacji uważają, że jest ona zbyt rewolucyjna. Konwencja nakazuje także wprowadzenie przepisów pozwalających na natychmiastową izolację sprawcy. To mit, że polskie prawo na to zezwala. Nakaz musi wydać prokurator, a to nie jest droga łatwa ani szybka. W innych krajach, także afrykańskich, taki nakaz wydaje policja. Konwencja zobowiązuje także do przeprowadzania oceny ryzyka zabójstwa w przypadkach przemocy domowej. U nas tego brakuje.
Jednak coś się w polskiej mentalności zmieniło od czasów kampanii „Bo zupa była za słona”, którą prawica uznała za ingerencję w wewnętrzne sprawy rodziny.
Tak, ale o wiele za mało. Rocznie wskutek przemocy domowej ginie ponad sto kobiet, czemu w wielu wypadkach winne jest złe prawo oraz lekceważenie przemocy przez policję i wymiar sprawiedliwości. To lekceważenie dyskryminuje kobiety i narusza ich prawa. Nie chroni się życia bitych kobiet, a w gruncie rzeczy nie chroni się także rodziny, lecz tylko jej opresyjny model.
rozmawiała Joanna Podgórska