Korekta kapitalizmu, czyli kurs na skrajnie lewicową, społeczną retorykę, to kolejne posunięcie Janusza Palikota. Na razie średnio udane, zresztą tak jak inne. Zmarginalizowanie SLD się nie powiodło, jednoczenie lewicy wespół z Aleksandrem Kwaśniewskim również; o akcjach ze zdjęciem krzyża z sali sejmowej, odebraniem partiom budżetowych dotacji czy legalizacją marihuany mało kto pamięta. W partii zaczęły podnosić się głosy, że lider zaczyna popełniać błędy. Paliwo, na którym jechał Ruch, zaczęło się wypalać.
– Palikotowi nie wyszedł frontalny atak, więc postanowił obejść Sojusz ze skrajnie lewej strony, próbując przy okazji ugryźć socjalnie nastawionych wyborców PiS – twierdzi Jarosław Makowski, szef Instytutu Obywatelskiego, think tanku Platformy Obywatelskiej. – Zdał sobie sprawę, że w dobie kryzysu to nie program zaciskania pasa i walka z Kościołem przysporzą mu poparcia, którego potrzebuje, aby spełnić swe marzenia o fotelu premiera.
Teologia kapitalizmu
Palikot jasno daje do zrozumienia, o czyje głosy będzie teraz walczył – bezrobotnych, słabo zarabiających, pracujących za granicą, a także tych, którzy przeszli na wcześniejszą emeryturę, by uciec przed bezrobociem (jak wyliczył, jest ich grubo ponad 10 mln). To z myślą o nich ogłosił (skrajnie populistyczne) hasło polityki pełnego zatrudnienia, którą ma realizować po dojściu do władzy.
W tym celu niczym zapiekły alterglobalista krytykuje kapitalizm, „jedną z najbardziej bezwzględnych religii, która tym, którzy mają gorzej, wmawia, że są temu winni”. Z myślą o tej części elektoratu zapowiedział również, że pod jego rządami nie będzie umów śmieciowych, a państwo rozpocznie program budowy fabryk i wprowadzi „podatek solidarnościowy dla tych, którzy mają największe fortuny” (czyli pewnie też dla siebie). No i po dojściu do władzy zainwestuje z państwowej kasy 200 mld zł i to w ciągu czterech lat.
Palikotowego radykalizmu nie tłumaczy wyłącznie chłodna kalkulacja lidera marzącego o tece premiera. Wiele można zrozumieć, patrząc na tablice z postulatami, które wypisywali Polacy podczas spotkań z politykami RP. Są ich setki, ale jedne z najczęściej powtarzających się żądań dotyczą właśnie zwiększenia płacy minimalnej i wysokości świadczeń socjalnych oraz likwidacji tzw. umów śmieciowych.
Wiele mówią wyniki badań poparcia Ruchu Palikota. Według sondażu CBOS z listopada ubiegłego roku, prawie jedna czwarta tych, którzy w wyborach poparli tę partię, to osoby o niskich dochodach, nieprzekraczających 2 tys. zł na gospodarstwo domowe.
O tym, jak zdeterminowany jest Palikot, świadczy jeszcze jedno: twarzą walki o najgorzej sytuowanych uczynił Piotra Ikonowicza, kiedyś posła SLD i lidera PPS, lewicowego radykała i populistę. Teraz jest doradcą Ruchu do spraw wykluczonych i autorem programu społecznego oraz czynnie walczy z eksmisjami lokatorów.
Ucieczka z rynny
Na razie Palikot może sobie pozwolić na ostre manewry. Nie musi się obawiać, że bardziej liberalna część jego partii nie zechce wejść w lewy zakręt albo się w nim nie zmieści. Jej strukturę zbudował tak, by z jednej strony utrudnić wpływanie na kurs partii z tylnych foteli, z drugiej zaś zapewnić sobie swobodę ruchów nawet podczas ostrej jazdy. W Ruchu obowiązuje zakaz dublowania stanowisk, posłowie nie mogą pełnić funkcji szefów lokalnych struktur. Mogą za to patrzeć na ręce tym, którzy je objęli. A ponieważ jest ich 41 – czyli prawie tylu, ile partyjnych okręgów – więc mają co robić. Zresztą reguła ta działa też w odwrotną stronę – posłowie czują na plecach oddech regionalnych liderów.
Do tego kontrolę nad partią sprawują najbliżsi współpracownicy Janusza Palikota. To młodzi ludzie, którymi obsadził sam szczyt partyjnej drabiny. W zarządzie partii znaleźć można byłego asystenta Palikota z czasów jego działalności w PO, 29-letniego Łukasza Piłaszewicza. Jest też jego rówieśniczka Anna Kubica, młoda adwokatka z Wrocławia, która jest prawnikiem Ruchu i nadzorowała wybory lokalnych władz partii, oraz Artur Dębski – były działacz Stronnictwa Demokratycznego i jedyny w zarządzie poseł. On, zresztą tak jak Kubica, wpadł w oko Palikotowi, gdy ten pod koniec 2010 r. tworzył swoje stowarzyszenie.
Najbliższy szefowi jest jednak inny były jego asystent, Karol Jene. O jego znaczącej roli świadczy to, że ten wysoki 31-latek o gładko wygolonej czaszce i słabości do gustownych marynarek jako jedyny z Ruchu dostał w Sejmie własny gabinet – sąsiadującą z pokojem Palikota klitkę po byłym liderze SDPL Marku Borowskim.
Jene, którego do wielkiej polityki wprowadzał jeszcze Bronisław Geremek w czasach Unii Wolności, oficjalnie pełni funkcję dyrektora biura parlamentarnego RP. W rzeczywistości jest kimś znacznie ważniejszym. To prawa ręka lidera, jego najważniejszy doradca i główny organizator partyjnych eventów i piarowych akcji. O tym, jak dużym cieszy się zaufaniem szefa, świadczy to, że przez pewien czas kierował stowarzyszeniem Ruch Palikota.
W tym wąskim gronie wykuwają się najważniejsze pomysły i zapadają kluczowe decyzje. Takie chociażby, jak kampania promująca odnawialne źródła energii, wymierzona zarazem przeciwko budowie elektrowni jądrowej w Polsce. Akcja ma ruszyć w wakacje, we współpracy z partią Zieloni 2004. – Chcemy wywołać debatę na ten temat. Myślę, że będzie wokół tego spory szum – zachwala Karol Jene.
Ostre łuki ma łagodzić również obowiązująca od niedawna w partii doktryna, według której trzeba zerwać z podziałem na lewicę, prawicę i centrum. Dziennikarze próbujący wpasować Ruch w taką klasyfikację dostają po nosie.
Z Andrzejem Rozenkiem, rzecznikiem Ruchu i jego nową gwiazdą, siedzimy w kwaterze głównej partii, czyli urządzonym w Indian style narożnym pokoju na piętrze sejmowego gmachu. Tu za masywnym biurkiem z indyjskiego drewna, pod portretem swego ulubionego pisarza Witolda Gombrowicza, urzęduje Szef, czyli – jak go określa Rozenek – „Słońce Biłgoraju”, „Jutrzenka Narodu” i „Ojciec Palikociarni”. – Pomysł Palikota jest prosty – przekonuje były wicenaczelny tygodnika „Nie”. – Musimy wyskoczyć z tej zabetonowanej, politycznej rynny i stworzyć coś nowego, nową jakość. Wspólnym mianownikiem mogą być kwestie światopoglądowe, które w naszej partii są ponad podziałami.
Rozenek tłumaczy palikotowy pomysł na partię, która ma grać na lewicowych, liberalnych i zielonych nutach. – Nikt tak dobrze nie zna się na gospodarce jak liberałowie. Dlaczego więc z tego nie skorzystać? Jeśli gospodarka nie będzie hulała, nie będzie jak walczyć z biedą. Przecież nie dodrukujemy pieniędzy. Z kolei lewica to wrażliwość na krzywdę tych, którzy sobie nie radzą. W każdym społeczeństwie są tacy ludzie. Trzeba im pomóc – dodaje poseł, którego stylizowany na Che Guevarę portret zdobi parapet klubowego sekretariatu.
Wyborcy chcą wizjonera
Taka wielowątkowa konstrukcja partii może jednak okazać się jej słabością. – Działacze Ruchu nigdy nie byli jednomyślni. Tarcia istniały od początku, zawsze była trudność z ustaleniem jednolitej linii programowej – twierdzi Piotr Tymochowicz, były doradca Palikota, z którym rozstał się niedługo po wyborach. Wyrazistym dowodem jest głosowanie nad reformą emerytalną, którą miał poprzeć cały Ruch. W partii doszło jednak do podziału: lewicowa trójka: Anna Grodzka, Wanda Nowicka, Robert Biedroń – zagłosowała przeciw podwyższeniu wieku emerytalnego.
Po tym, jak Janusz Palikot obrał ostry kurs na lewo, znaczenie liberalnego skrzydła partii jeszcze bardziej osłabło. Wielu spośród posłów i działaczy Ruchu to przedsiębiorcy, którzy zaciągnęli się do partii, skuszeni hasłami antybiurokratycznymi i ułatwieniami dla biznesu. Dla nich skrajnie lewicowe hasła są trudne do przełknięcia, czego zresztą nie ukrywają. Co gorsza, poza niedawno przetransferowanym z PO posłem Łukaszem Gibałą nie mają żadnej znanej twarzy. Co innego lewicowcy, reprezentowani przez Nowicką, Biedronia czy Grodzką.
Kręci więc nosem poseł Andrzej Piątak, słynny już hodowca norek. – Nie jestem zwolennikiem tak mocnego kursu w lewo, lewicowy program jest dla mnie trochę zbyt radykalny – mówi otwarcie. Zaraz jednak zastrzega: – Ale traktuję ten manewr jako temat do dyskusji. Jeśli zostanie połączony z programem dla przedsiębiorców i młodych ludzi szukających pracy, to dlaczego nie? Mam nadzieję, że wypracujemy jednolite stanowisko.
Na razie wydaje się, że gra na lewo przyniosła pewien efekt. Notowania partii drgnęły, ale nie wystrzeliły w górę. Według ostatniego sondażu TNS Polska, Ruch Palikota może liczyć na 10-proc. poparcie, czyli o 3 punkty więcej niż miesiąc temu. Ale w równoległym badaniu CBOS sytuacja wygląda odwrotnie: 12 proc. dla SLD i tylko 7 proc. dla RP. – Nie sądzę, by ten ruch na lewo w dłuższej perspektywie był skuteczny – twierdzi Piotr Tymochowicz.
Palikotowcy liczą jednak, że gdy ludzie zapomną o ich poparciu dla reformy emerytalnej, jeszcze mocniej odbiją się w sondażach i zamkną usta malkontentom. – Choć ryzyko, że partii nie da się spiąć, istnieje – twierdzi Andrzej Rozenek. – Alternatywą jest jednak stworzenie sztampowej partii socjaldemokratycznej i ściganie się z Leszkiem Millerem na to, kto jest bardziej socjalny, zaś z PO, kto bardziej liberalny. To bez sensu.