Kraj

Gabinet grozy

Czego boi się polska prawica

„Na pierwszym miejscu stoi kwestia fundamentalna: rozpad państwa, będący wynikiem jego zawłaszczenia przez władzę i stosowanych praktyk kryptototalitarnych, i to na każdym polu”. „Na pierwszym miejscu stoi kwestia fundamentalna: rozpad państwa, będący wynikiem jego zawłaszczenia przez władzę i stosowanych praktyk kryptototalitarnych, i to na każdym polu”. Mirosław Gryń / Polityka
Konserwatywna prawica bez przerwy się czegoś lęka i nieustannie musi czegoś bronić. Jej świat jest pełen straszydeł i lęków.
„W konserwatywnej wizji opóźnianie tak zwanego postępu, kojarzonego niezmiennie z lewacką ekspansją kulturową, ma sens, bo spowalnia upadek świata i przywraca porządek moralny”.Mirosław Gryń/Polityka „W konserwatywnej wizji opóźnianie tak zwanego postępu, kojarzonego niezmiennie z lewacką ekspansją kulturową, ma sens, bo spowalnia upadek świata i przywraca porządek moralny”.

Historia, edukacja, życie rodzinne i seksualne, zarodki, Bruksela, Moskwa, Berlin, media, narodowa tożsamość, niepolska literatura, zwalczany Kościół, obce wzory, narzucana poprawność, deptana tradycja, odrzucany patriotyzm... W tym zestawie zagrożeń cała polityka Tuska, oprócz tego, że na bieżąco nieudolna, ma swoje drugie złowieszcze dno, antykulturowe i antynarodowe zaplecze.

Czego w szczególności, zdaniem prawicy, muszą się lękać Polacy, jakie mają zmartwienia?

Oczywiście, na pierwszym miejscu stoi kwestia fundamentalna: rozpad państwa, będący wynikiem jego zawłaszczenia przez władzę i stosowanych praktyk kryptototalitarnych, i to na każdym polu. Jedna z wielu ilustracji: okładka poprzedniego „Uważam Rze” (cotygodniowego przeglądu prawicowych lęków) krzyczy – Władza niszczy TVP – a w środku numeru kilka artykułów, które na różne sposoby tę tezę potwierdzają. Że niszczy finansowo, personalnie, treściowo, politycznie. Gdy w poprzedniej odsłonie politycznej TVP była opanowana przez prawicę (z aktywnym, kierowniczym udziałem dziennikarzy pracujących dzisiaj w „Uważam Rze”), nie płynęły z tamtej strony żadne słowa protestów i oburzenia, choć akurat jej kondycja finansowa była podobnie fatalna, a programowo wychylała się ideologicznie przede wszystkim w jedną stronę, wiadomo jaką.

Państwo zanika wszędzie i na wszystkie strony, co bardziej radykalni prawicowcy prezentują to jako katastrofę o wymiarze historycznym, a bardziej umiarkowani jako szybko postępującą erozję. Każda niedoróbka władzy, każda jej decyzja lub jej brak pokazywane są jako czyny z góry zamierzone i podpięte pod zamiar szkodzenia narodowi. Historyczne i wielopokoleniowe zaniedbania organizacyjne, niedomogi stare i dzisiejsze (notabene z wielkim udziałem społeczeństwa, które jest jakie jest) zapisywane są na konto tej właśnie władzy. Tak jak gdyby wszystko zaczęło się od zera w 2007 r. W skrajnej wizji działania władzy wpisane są w wielki – obcego pochodzenia – plan świadomego doprowadzenia do zaniku państwa.

Rozsypujące się państwo także na zewnątrz – co oczywiste – traci swoją osobowość i podmiotowość, frymarczy swoją suwerennością, uzależnia się od obcych mocarstw. Od Rosji i od Niemiec, to aksjomat, ale również od Brukseli. Geografia tych lęków jest ułożona wedle pewnego stopniowania i pewnego skłopotania. Najłatwiej idzie z Rosją, z którą właściwie – po katastrofie smoleńskiej – jesteśmy w stanie wojny i z którą jakiekolwiek rozmowy i kontakty rządu Tuska, jakiekolwiek próby tzw. normalizacji stosunków traktowane są wręcz jako zdrada, jako kontynuacja spisku smoleńskiego.

Pojawia się tu paradoks Kaczyńskiego – w jego wypowiedziach z jednej strony Rosja jawi się jak złowroga, wszechwładna siła, przejmująca wpływy w ościennych krajach, zmierzająca do ich aneksji, a z drugiej – słabe państwo na glinianych nogach, niezdolne do poważniejszej reakcji, wobec którego należy być twardym, trzeba tupnąć, to się wystraszy. Obie Rosje są prawicy potrzebne do konstruowania wewnętrznych politycznych strategii.

Trudniej trochę postępować z Niemcami, jako że są one naszym głównym partnerem we Wspólnej Europie, w której zresztą ważą też najwięcej; niemniej relacje polsko-niemieckie są cały czas przez prawicę traktowane bardzo nieufnie, z upowszechnianym przekonaniem, że pod stołem zawsze leży siekiera i że antypolska polityka niemiecka jest odwieczna, jak też wspólnota interesów niemiecko-rosyjskich.

Prawica nie zwalcza oficjalnie Unii Europejskiej, ale jej nie lubi, bo sam projekt Wspólnoty jest jej obcy, u swoich podstaw zagraża przecież tożsamości Polski. Nie zwalcza Unii, bo nie sposób do takiego programu i wezwania przekonać większości Polaków, ale cały czas sieje lęki, drwi i szydzi, szuka dla siebie szans we wszystkich dzisiejszych jej kłopotach i wątpliwościach, jak gdyby czeka na historyczną okazję, by ogłosić wielki odwrót. Na konserwatywnym topie zawsze były za to Stany Zjednoczone, ale i z nimi jest kłopot, od kiedy prezydentem jest Obama, wspierający ostatnio związki homoseksualne.

Prawica nie lubi i boi się Europy, zwłaszcza tej liberalnej i lewackiej, bo przedzierają się z niej do Polski wzorce i normy obyczajowe niepożądane i straszne, takie właśnie jak związki partnerskie, zapłodnienie metodą in vitro, eutanazja i apostazja, idee państwa świeckiego i społeczeństwa obywatelskiego, nowoczesnych praw człowieka. I nie ma jak tej napaści przeciwstawić się skutecznie, nie zamykając granic. No, jest kłopot. Konserwatyści nie przyjmują do wiadomości, że oto tworzą się nowe wzorce, tak jak kiedyś były nowe te, których dzisiaj bronią. Nowe, zanim stanie się stare, jest z definicji złe.

Prawica straszy ludzi liberalizmem – choć przecież tak naprawdę trudno dzisiaj w Tusku i jego kolegach dostrzec dawnych liberałów z początku lat 90. – jako doktryną z piekła rodem, jako chorobą, która zagraża polskiej tradycji i jej prawdziwym wartościom. To się zaczęło na dobre w kampanii wyborczej w 2005 r., gdy przeciwstawiono Polsce liberalnej Polskę solidarną i gdy stworzono fantom nieludzkiego liberalizmu, a z czasem wzbogacono go o nowe treści i nowe maski.

Do nich należą mocno dzisiaj eksponowane zagrożenia dla religii i chrześcijaństwa w ogóle, co widać przy okazji obrony Telewizji Trwam i interesów Kościoła. W tym tych jak najbardziej materialnych.

Liberałowie, zdaniem prawicy, są odwróceni od historii, i słusznie z ich punktu widzenia, bo nie mają się w końcu czym pochwalić, zanurzeni w gąszczu swoich interesów, które robią z pogrobowcami komunizmu i zgniłego kompromisu okrągłostołowego. Próbują zatem wykorzenić nauczanie historii z edukacji narodowej, a kulturę na swoisty sposób urynkowić, a w istocie ją zniszczyć i pozbawić polskich wartości.

Prawica właśnie na wychowanie historyczne kładzie olbrzymi nacisk, w nim widzi wielki kapitał polityczny i ideologiczny. Ciąg publikacji i wydawnictw, którym patronuje, ma pokazać jej sposób interpretacji przeszłości, który bardzo ściśle przylega do wszystkich lęków i zagrożeń współczesności i który ma być jedyną obowiązującą wersją patriotyzmu i polskości. Historia jest wielką nauką o przyczynach dawnych polskich klęsk – ku przestrodze, ale też wielkich polskich zwycięstw – ku nadziei. Zwycięstw może nie zawsze, a nawet raczej rzadko, na polu bitew, lecz zawsze na polu obrony polskości. W tej prawicowej opowieści ścisłe związanie przeszłości z teraźniejszością jest jej siłą, układa się w logiczny ścieg, wyplatany przecież – powiedzmy to wyraźnie – w niezgodzie z prawdą historyczną i z prawdą o Polsce współczesnej.

W konserwatywnej wizji opóźnianie tak zwanego postępu, kojarzonego niezmiennie z lewacką ekspansją kulturową, ma sens, bo spowalnia upadek świata i przywraca porządek moralny. Paradoksy konserwatyzmu, a więc fakt, że kiedyś do jego kanonu należały zakaz rozwodów, karanie homoseksualizmu, brak praw wyborczych kobiet, nie budzą zakłopotania u zwolenników tej ideologicznej opcji. Nie widzą oni tego, że zakazywanie związków partnerskich jest czymś bardzo podobnym do dawnych zakazów i tabu obyczajowych, które współcześnie wydają się kompletnie anachroniczne, żeby nie powiedzieć – nieludzkie. Konserwatywne amerykańskie Południe było gotowe w XIX w. umierać za tradycyjne wartości, w tym głównie niewolnictwo. Konfederaci uważali za honor walczyć o swój świat i uważali to za głęboko moralne. Po latach po niewolnictwie pozostał tylko palący wstyd i trzeba za nie bez końca przepraszać.

Konserwatyści wciąż toczą tę samą wojnę, nadal znajdują rubieże zaciekłej obrony, choćby wartości, za które byli gotowi wcześniej oddać życie, stały się teraz antywartościami. Niby walki wciąż nowe, ale tak samo beznadziejne jak swego czasu w Hiszpanii zwalczanie strojów bikini na plażach przez reżim Franco. Stało się inaczej: to znoszenie zakazów, poszerzanie prawa wyboru, tolerancja dla postaw i zachowań – w sensie moralnych dziejów Zachodu wygrały, ale prawica wciąż trwa na tych samych posterunkach. Ale aby nie wyglądało to aż tak beznadziejnie, pojawia się nowa wizja: Wielkiego Opamiętania, zatrzymania postępu…

Jest to nadzieja na konserwatywną rewolucję, na powrót do świata tradycyjnych wartości, do zwycięskiej religii, obyczajów sprzed stu lat, zakazów i nakazów wspólnoty, prawa naturalnego opartego na katolickim rycie. A także do narodowej „wielkości”. Węgierskie rządy Orbána są dla polskich konserwatystów tak atrakcyjne nie tylko dlatego, że służą jako dowód, że można politycznie po ośmiu latach wstać z politycznego grobu i przejąć władzę absolutną. Także dlatego, że zdają się być nadzieją, że da się środkami inżynierii społecznej zawrócić koło brukselskiej ideologii postępu i przekierować poglądy znacznej części obywateli w kierunku konserwatywnym.

I to wszystko ma się w Polsce dokonać w patriotycznej otoczce z dużą dawką mitu smoleńskiego. Bo współczesny polski konserwatyzm, ten dominujący, jest narodowo-religijny i niesłychanie uwikłany w bieżącą walkę polityczną. Bardziej niszowi przedstawiciele tej opcji, np. z pisma „Teologia Polityczna”, są wobec radykalnego tradycjonalizmu „ludu smoleńskiego” i syndromu insurekcji znacznie ostrożniejsi, ale prawica pisowska zarzuca im nadmierne teoretyzowanie i dzielenie włosa na czworo, kiedy teraz od konserwatystów wymaga się akcji bezpośredniej.

Wiara w odwrócenie tendencji i konserwatywną rewoltę to jeszcze jedno złudzenie polskiej prawicy. Skutkuje jednak uruchomieniem całego symbolicznego aparatu, gdzie przeszłość jest swoistą arkadią (choćby w sensie moralnym), a przyszłość gotowana przez obce siły powinna budzić strach i reakcję. Ta konserwatywna walka, mimo że w dłuższym trwaniu nie do wygrania, wpływa na polityczną chwilę, zabiera energię, angażuje kontrproduktywne emocje.

Zarządzanie lękami jest skutecznym sposobem uprawiania polityki, zwłaszcza takimi, które polityka wywołuje i podsyca. Ale duża część Polaków, jak widać na ulicach i w sondażach, wierzy prawicy, podzielając wiele z jej manifestowanych lęków, nie zawsze zadając sobie pytanie o to, jakie lęki ona wzbudzi, gdyby doszła do władzy i jaka to wizja przyszłości przepycha się do władzy w historycznych przebraniach?

Polityka 20.2012 (2858) z dnia 16.05.2012; Polityka; s. 22
Oryginalny tytuł tekstu: "Gabinet grozy"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Rynek

Jak portier związkowiec paraliżuje całą uczelnię. 80 mln na podwyżki wciąż leży na koncie

Pracownicy Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego od początku roku czekają na wypłatę podwyżek. Blokuje je Prawda, maleńki związek zawodowy założony przez portiera.

Marcin Piątek
20.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną