Natychmiast po tym, jak Franciszek Smuda ogłosił nazwiska swoich wybrańców do szerokiej kadry na EURO (do turnieju może być zgłoszonych 23 zawodników) podniosły się głosy, że powołuje nie tych, co trzeba, że czemu X, a nie Y, a poza tym Z zasłużył, więc jego brak jest żywym dowodem na to, że selekcjoner nie zna się na swojej robocie. Można się było tego spodziewać - w kraju, gdzie jest co najmniej kilkanaście milionów selekcjonerów, wszystkim się nie dogodzi. Kwestionowanie przydatności poszczególnych zawodników do reprezentacji to zajęcie bezpieczne, gdyż równa się stawianiu hipotez nie do udowodnienia - skoro Y nie ma, to już się nie dowiemy, co by się stało, gdyby go Smuda jednak powołał.
Trener postawił na tych, których przez 2,5 roku pracy w kadrze najlepiej poznał, do których nabrał przekonania, że w chwili próby go nie zawiodą. Tak zresztą uzasadniał m.in. powołanie wygrzewającego w Celticu Glasgow ławkę rezerwowych Pawła Brożka ("może i nie gra w klubie, ale gdy dostawał szansę w reprezentacji, to stawał na wysokości zadania"). Większość wybrańców gra za granicą, głosy, by odważnie postawić na młodych przebojowych z polskiej ligi, są niepoważne. Trudno wskazać choćby jednego zawodnika młodego pokolenia, który zagrałby kilka dobrych spotkań z kolei. Poza tym kończący się sezon ligowy był tragicznie słaby. Kilku młodych (Kucharczyk, Kamiński, Wolski) jest w kadrze, niebawem przed reprezentacją cykl sparingów. Będzie się można przekonać, czy skacząc na głębsze wody, dają sobie radę.
Smudzie zależy na sukcesie w turnieju jak nikomu innemu, więc trudno przypuszczać, że dokonuje dywersji na samym sobie. Trzeba wierzyć w autorski pomysł trenera, zresztą doświadczenie wskazuje, że im bliżej turnieju, tym ta wiara będzie większa. Cóż zresztą innego pozostaje, skoro sam selekcjoner stwierdził że nie mamy zbyt wielu zawodników na miarę reprezentacji. Smutne, lecz prawdziwe.