Kraj

Spadkobiercy

Kto finansuje ruch posmoleński

Manifestacja zwolenników Telewizji Trwam i Radia Maryja na Rynku Głównym w Krakowie. Manifestacja zwolenników Telewizji Trwam i Radia Maryja na Rynku Głównym w Krakowie. Marek Lasyk/Reporter / East News
Ruchy i organizacje stawiające sobie za cel krzewienie myśli i kontynuację dzieła prezydenta Lecha Kaczyńskiego trudno zliczyć. Mają tę przewagę nad partiami, że finansować je może każdy i bez ograniczeń. Chociaż większość z nich to tak naprawdę przybudówki PiS.
Przedstawiciele polskich środowisk prawicowych na Placu Koszuta w Budapeszcie podczas obchodów węgierskiego Święta Narodowego.Andrzej Hrehorowicz/PAP Przedstawiciele polskich środowisk prawicowych na Placu Koszuta w Budapeszcie podczas obchodów węgierskiego Święta Narodowego.
W Polsce działa wiele ruchów i organizacji odwołujących się do pamięci ofiar katastrofy smoleńskiej.Teresa Oleszczuk/Polityka W Polsce działa wiele ruchów i organizacji odwołujących się do pamięci ofiar katastrofy smoleńskiej.

Można uważać ich za oszołomów, ale jedno trzeba im przyznać: potrafią się zorganizować – mówi znany poseł Platformy Obywatelskiej. Uroczyste obchody drugiej rocznicy katastrofy smoleńskiej – od Warszawy po najdalszą prowincję; „marsze w obronie wolnych mediów” (czyli Telewizji Trwam, której KRRiT nie przyznała miejsca na platformie cyfrowej) w niemal każdym większym mieście; Wielki Wyjazd na Węgry z poparciem dla premiera Viktora Orbána, w którym wzięło udział kilka tysięcy osób; manifestacje przeciwko zmniejszeniu liczby godzin historii w szkołach i przeciwko podniesieniu wieku emerytalnego – to akcje prawicowych ruchów tylko z ostatnich 2–3 tygodni. – Przeciętny obserwator sceny politycznej nie kojarzy organizacji, które stoją za tymi akcjami. Sukcesy idą na konto PiS. Te ruchy się z tym godzą – żyją z partią Jarosława Kaczyńskiego w symbiozie. To on decyduje, kto może odwoływać się do spuścizny jego brata, która jest dla tych ruchów głównym paliwem – przekonuje były polityk PiS, dziś członek ugrupowania Zbigniewa Ziobry.

Córka Marta wydziedzicza zdrajców

Rozmaite ruchy i organizacje chcące upamiętnić ofiary katastrofy smoleńskiej, kontynuować ich misję, domagające się wyjaśnienia okoliczności tragedii zaczęły powstawać już kilka tygodni po 10 kwietnia 2010 r. Zakładali je zarówno ludzie, którzy nie znali osobiście pasażerów Tu-154, jak i przyjaciele oraz rodziny ofiar.

Niespełna miesiąc po katastrofie dziennik „Polska. The Times” ogłosił, że córka Lecha i Marii Kaczyńskich – Marta, zamierza ustanowić fundację ich imienia i objąć jej prezesurę. W późniejszych publikacjach Kaczyńska tłumaczyła, że chce kontynuować charytatywną działalność mamy i realizować idee taty. A jej mąż – Marcin Dubieniecki, precyzował, że fundacja będzie się zajmować sprawami związanymi z miejscem Polski w świecie i ideą państwowości, ale w jej ramach będzie funkcjonował także Instytut im. Lecha Kaczyńskiego wydający książki, organizujący wykłady i seminaria. Parę miesięcy później koncepcja się zmieniła: fundacja miała, według Dubienieckiego, „utrwalać pamięć o zmarłym prezydencie i prowadzić działalność społeczną”, a instytut ma być think tankiem tworzącym analizy polityczne.

Początkowo Dubieniecki przekonywał, że pieniądze na działalność fundacji pochodzić będą z darowizn instytucji, „które poważnie podchodzą do tego, co prezydent zrobił w przeszłości dla nich (…), które dzięki wsparciu prezydenta Kaczyńskiego istnieją w kraju i mają się dobrze”. Na pytanie dziennikarza „Wprost”, czy chodzi o Spółdzielcze Kasy Oszczędnościowo-Kredytowe (Kaczyński był w latach 90. szefem fundacji, która tworzyła SKOK; jako prezydent skierował do Trybunału Konstytucyjnego ustawę, która miała m.in. podporządkować je zewnętrznemu nadzorowi), odparł, że tego nie wyklucza. Potem, gdy bulwarówki rozważały, czy Dubieniecki kupił sobie sportowe Porsche z 3 mln zł odszkodowania, które Kaczyńska dostała za śmierć rodziców, cała rodzina zaczęła zapewniać, że pieniądze z ubezpieczenia przeznaczone zostaną właśnie na działalność fundacji.

Chociaż fundacja imienia Lecha i Marii Kaczyńskich nie została do dziś powołana, córka prezydenckiej pary koncesjonuje prawo odwoływania się do dziedzictwa jej ojca. Odmówiła go najbliższym niegdyś współpracownikom Lecha Kaczyńskiego – Pawłowi Kowalowi, Elżbiecie Jakubiak, Michałowi Kamińskiemu i Adamowi Bielanowi, którzy odeszli z PiS do ugrupowania Polska Jest Najważniejsza. Już po przejściu do PJN podkreślali oni, że ideowe dziedzictwo byłego prezydenta jest dla nich bardzo ważne – zwłaszcza w sprawach związanych z polityką zagraniczną. Kaczyńska w tygodniku „Uważam Rze” mówiła, że nie mają do tej spuścizny prawa – bo prowadzili rozmowy z Januszem Palikotem. „Nie są, jak próbowali siebie nazywać, dziećmi Lecha Kaczyńskiego. Niektóre z tych osób od dawna nie były w kontakcie z moim tatą, a teraz publicznie przypisują sobie jakąś wyjątkową bliskość” – mówiła. A jej mąż dodawał w innych mediach, że jedynym politycznym spadkobiercą prezydenta jest jego brat. Dziś ludzie, którzy chcą nadać jakiejś organizacji imię Lecha Kaczyńskiego, wolą na wszelki wypadek pytać o zgodę Jarosława.

Starzy znajomi chcą realizować testament

W maju 2010 r., gdy wiadomo już było, że Jarosław Kaczyński wystartuje w wyborach prezydenckich, w różnych miastach zaczęły powstawać społeczne komitety popierające jego kandydaturę. Jednym z najprężniej działających był Trójmiejski Społeczny Komitet Poparcia Jarosława Kaczyńskiego na Urząd Prezydenta RP (w skrócie TSKP). Utworzyli go byli opozycjoniści (część poznała Lecha Kaczyńskiego jeszcze w czasach pierwszej Solidarności), naukowcy z Uniwersytetu Gdańskiego (gdzie Kaczyński niegdyś wykładał) oraz działacze SKOK. „Tragicznie zmarły Prezydent Lech Kaczyński w swoim ostatnim wywiadzie powiedział: »chcemy Polski tak silnej, jak to możliwe, i wpływowej, jak tylko się da«. Słowa te są dla nas testamentem i drogowskazem” – pisali powołując TSKP. I wyrażali przekonanie, że Jarosław Kaczyński będzie kontynuował politykę swego brata.

Zwykle działalność społecznych komitetów ogranicza się do publicznego ogłoszenia poparcia dla wybranego polityka. Działalność TSKP przypominała bardziej prace komitetu wyborczego, który finansuje i prowadzi kampanię. Z tą różnicą, że źródła finansowania komitetu wyborczego muszą być jawne, nie może on przyjmować żadnych datków mających wartość pieniężną od osób prawnych (firm, stowarzyszeń), a suma wpłat dokonywanych przez osobę fizyczną nie może przekroczyć w ciągu roku 15-krotności minimalnego wynagrodzenia za pracę. Ale TSKP te obostrzenia nie dotyczyły i nie musiał się z niczego rozliczać z PKW.

TSKP, który był ciałem nieformalnym, wspomagały dwie organizacje: Stowarzyszenie Godność, którego prezesem jest Czesław Nowak (były opozycjonista, potem poseł Porozumienia Centrum, a w 2007 r. kandydat PiS w wyborach parlamentarnych), oraz Fundacja Stoczni Gdańskiej, której szefuje Andrzej Jaworski – poseł PiS. Obie organizacje w różnych okresach gromadziły na swoich kontach pieniądze na działalność TSKP. Prośby o przekazywanie środków na „akcje informacyjne prowadzone przez komitet” zamieszczano w wydawanym przezeń „Biuletynie” z nadtytułem „Polska jest najważniejsza” (hasło kampanii Kaczyńskiego) i na stronie internetowej. Witryna informowała także o spotkaniach z Kaczyńskim, publikowała jego wywiady i wystąpienia, materiały komitetu wyborczego i sondaże.

Kilka dni przed I turą wyborów prezydenckich TSKP zorganizował darmowy koncert pieśni patriotycznych w wykonaniu Jana Pietrzaka i Lecha Makowieckiego – znów pod hasłem „Polska jest najważniejsza”.

Po przegranej Kaczyńskiego w wyborach członkowie TSKP w swoim oświadczeniu pisali, że przed nimi następne próby sił: „Jesteśmy Komitetem Poparcia Jarosława Kaczyńskiego w walce o Polskę”. Parę miesięcy później część z nich powołała Fundację Tożsamość i Solidarność (FTiS). W ubiegłym roku organizowała ona wyjazd z Trójmiasta do stolicy na obchody pierwszej rocznicy katastrofy smoleńskiej. „10 kwietnia wszyscy, bezdyskusyjnie, powinniśmy stawić się w Warszawie. (…) Jest to obowiązek i powinność tych, którzy nie zgadzają się na poddańczo-uległą postawę rządu” – wzywała. Uczestnicy eskapady poza opłatą za przejazd mogli wspomóc FTiS środkami na oprawę patriotyczną, czyli przygotowanie transparentów, kamizelek z napisem „Katyń 1940 – Katyń 2010. Pamiętamy” i zakup flag.

Na finiszu parlamentarnej kampanii wyborczej 2011 r. fundacja zorganizowała wystawę „Lech Kaczyński w służbie najjaśniejszej Rzeczypospolitej”. W sopockim parku im. Lecha i Marii Kaczyńskich rozstawiono wielkie plansze ze zdjęciami prezydenckiej pary i fragmentami wystąpień prezydenta. Wystawę otworzyli Marta Kaczyńska i Maciej Łopiński – były szef Gabinetu Prezydenta RP, wówczas kandydujący z listy PiS do Sejmu. W imprezie, która przyciągnęła wszystkie trójmiejskie media, brali udział także inni kandydaci PiS: Anna Fotyga, Zbigniew Kozak i Andrzej Gwiazda. Sponsorem przedsięwzięcia były SKOK. Z listy PiS kandydował wówczas na senatora prezes Krajowej SKOK Grzegorz Bierecki – z sukcesem.

Najnowszą inicjatywą fundacji jest zbiórka pieniędzy na tablicę upamiętniającą ofiary katastrofy. Datki można wrzucać do puszek w trójmiejskich oddziałach SKOK.

Nominat prezydenta chce podejmować bliskie mu tematy

W tym samym czasie co Trójmiejski Społeczny Komitet Poparcia rodziła się także inna pomorska inicjatywa odwołująca się do dziedzictwa Lecha Kaczyńskiego. – Krótko po katastrofie rozmawialiśmy ze znajomymi na Facebooku o tym, jak szybko skończyła się podniosła atmosfera, którą odczuwaliśmy w pierwszych dniach żałoby, o tym, jaką rolę odegrały w tym media. Przez kilka lat współpracowałem z Lechem Kaczyńskim, więc odczuwałem to dosyć dotkliwie – wspomina Andrzej Jaworski, poseł PiS i prezes Fundacji Stoczni Gdańskiej.

Gdy Kaczyński był prezydentem Warszawy, zrobił Jaworskiego szefem miejskiego Przedsiębiorstwa Gospodarki Maszynami Budownictwa. Potem, gdy Kaczyński został prezydentem Polski, Jaworski był jego doradcą ds. stoczniowych, a następnie prezesem Stoczni Gdańsk. Zasłynął organizując w Stoczni wiec poparcia dla rządu PiS (to podczas niego Jarosław Kaczyński wypowiedział sławne: „My jesteśmy tam gdzie wtedy, oni tam gdzie stało ZOMO”).

Grono facebookowych dyskutantów uznało, że warto byłoby powołać jakąś wspólną inicjatywę. W ramach Fundacji Stoczni Gdańskiej powstał wówczas instytut Polska Racja Stanu 2010. Siedziba PRS 2010 nie mieści się jednak w Stoczni, gdzie urzęduje fundacja, lecz w budynku w centrum Sopotu, należącym do trzech członków władz SKOK.

Na przełomie maja i czerwca 2010 r., gdy startowała prezydencka kampania wyborcza, do skrzynek pocztowych mieszkańców Trójmiasta trafił pierwszy numer gazety wydawanej pod szyldem Polskiej Racji Stanu 2010 „Magazynu Wybrzeża”. Redaktorem naczelnym był Andrzej Jaworski. 20-stronicowe bezpłatne pismo wydawano w nakładzie 55 tys. egzemplarzy. W kolejnych numerach publikowano artykuły promujące Jarosława Kaczyńskiego (do pierwszego numeru dołączono plakat jego komitetu), rozmowy z osobami popierającymi go w wyborach, obszerne wywiady z członkami władz SKOK i całostronicowe reklamy Kas. Po przegranej Jarosława Kaczyńskiego w wyborach „Magazyn” przestał się ukazywać. Ze sprawozdania Krajowej SKOK za 2010 r. wynika, że był jedynie doraźnie ukazującym się pismem, w którym reklamowały się Kasy. Konta komitetu wyborczego Jarosława Kaczyńskiego wesprzeć nie mogły – prawo pozwala na to tylko osobom fizycznym.

Wiosną 2011 r., tuż przed pierwszą rocznicą katastrofy smoleńskiej, Andrzej Jaworski dokonał nowego otwarcia swej inicjatywy – pod nieco zmienioną nazwą: Instytut Polska Racja Stanu 2010 im. Lecha Kaczyńskiego. Prezes PiS wyraził zgodę na wykorzystanie w nazwie imienia brata.

Instytut ma być think tankiem PiS. – Głównym jego zadaniem jest przygotowywanie rozwiązań gospodarczych, które będą podstawą do tworzenia projektów ustaw i podejmowania konkretnych decyzji politycznych. Podejmuje także tematy, które były szczególnie bliskie Lechowi Kaczyńskiemu, jak zagadnienia związane z prawem pracy i polityką energetyczną – tłumaczy Jaworski. Poza nim w prace Instytutu zaangażowali się posłowie PiS: Maks Kraczkowski i Tomasz Latos.

Na razie Instytut zorganizował debatę o energii jądrowej (w której wzięło udział kilkunastu naukowców), o specsłużbach (na którą przyszło znacznie więcej osób – bo prelegentem był Tomasz Kaczmarek, czyli agent Tomek) i w końcu o raporcie MAK dotyczącym katastrofy smoleńskiej (nazwisko Antoniego Macierewicza przyciągnęło około tysiąca słuchaczy).

Szerokie masy odwołują się do dziedzictwa

Po 10 kwietnia takich inicjatyw jak Trójmiejski Społeczny Komitet Poparcia Jarosława Kaczyńskiego na Urząd Prezydenta RP czy Instytut Polska Racja Stanu 2010 im. Lecha Kaczyńskiego powstało w całej Polsce wiele. – Po przegranej Kaczyńskiego w wyborach politycy PiS postanowili te ruchy jakoś skanalizować, zorganizować. Trochę z nadzieją, że współpraca z nimi nada partii nową energię, ale bardziej z obawy, że jeśli oni tego nie zrobią, zrobi to ktoś inny. Tak powstał pomysł utworzenia federacji inicjatyw posmoleńskich: Ruchu Społecznego im. Lecha Kaczyńskiego. Ma on umacniać więź ideową między organizacjami oraz koordynować i wspierać ich działania – mówi były polityk PiS, dziś jeden z ziobrystów. W ustach polityków PiS i prawicowych publicystów ta historia brzmi zupełnie inaczej: inicjatywa powołania Ruchu była oddolna, wyszła od komitetów społecznych.

Inauguracja Ruchu nastąpiła w pierwszą rocznicę katastrofy smoleńskiej – 10 kwietnia 2011 r. Do warszawskiej Sali Kongresowej zjechało prawie 3 tys. społeczników i polityków PiS. Ci pierwsi pisali w przyjętej przez aklamację deklaracji: „Obieramy za patrona śp. Lecha Kaczyńskiego, ponieważ sądzimy, że patriotyzm, wolność i godność, którymi kierował się w swoim życiu prywatnym i służbie publicznej, są najważniejszymi wartościami dla Polaków”. I dalej: „Depozytariuszem spuścizny ideowej, myśli politycznej i działań państwowych Prezydenta jest Jego brat – Jarosław Kaczyński”.

Kierujący pracami Ruchu Maciej Łopiński (autor tekstu deklaracji) tłumaczył później, jak to rozumie: „Nie widzę w Ruchu miejsca dla ludzi, którzy uważają, że są wierniejszymi spadkobiercami Lecha Kaczyńskiego niż jego brat. Przeciwstawianie spuścizny Lecha Kaczyńskiego Jarosławowi to dla mnie aberracja”.

Ruch był jednym z głównych bohaterów wyborczej konwencji PiS w sierpniu 2011 r. Występując przed zgromadzonymi Maciej Łopiński podkreślił konieczność powrotu do ideałów Lecha Kaczyńskiego, które pomogą wyjść państwu polskiemu z kryzysu. A wiceprzewodnicząca Ruchu dr Barbara Fedyszak-Radziejowska apelowała o wsparcie „formacji, która jest zdolna do wprowadzenia programu Lecha Kaczyńskiego w życie”. I dodawała, że tą partią jest PiS.

Uczestniczący w konwencji przedstawiciele ruchów i organizacji podpisali kolejną deklarację: „Chcemy takiej Polski, takiej Polski chciał Prezydent Lech Kaczyński. Odwołujemy się do Jego dziedzictwa i dlatego wspólnie popieramy program Prawa i Sprawiedliwości”.

Oficjalnie Ruch został zarejestrowany w październiku 2011 r. Zagadką jest, kto pokrywał wszystkie wcześniejsze koszty związane z jego powstaniem. Skarbnik Ruchu mecenas Paweł Mucha nie wie, kto płacił za wynajęcie Sali Kongresowej na inaugurację działalności, za występy artystów i przygotowanie prezentacji multimedialnych. Nie jest też w stanie powiedzieć, kto pokrył koszty wcześniejszej konferencji uzgodnieniowej w centrum konferencyjnym hotelu Windsor w Jachrance pod Warszawą, obiadu, na który zaproszono blisko tysiąc zgromadzonych osób, i autokarów, które wiozły uczestników z i do Warszawy. Według Muchy pewne jest jedno: pieniędzy nie wyłożył Ruch, bo skoro oficjalnie nie istniał, nie mógł też mieć wydatków.

Brat i jego towarzysze chcą spisać życiorys prezydenta

Na przełomie 2010 i 2011 r. w mediach pojawiła się informacja, że prawdopodobnie fundacja imienia Lecha i Marii Kaczyńskich, której utworzenie zapowiadali wcześniej córka prezydenckiej pary i jej mąż, zostanie powołana we współpracy z Jarosławem Kaczyńskim. W ostatnich dniach grudnia Dubieniecki mówił w RMF FM, że według niego fundacja powstanie na początku 2011 r. W styczniu 2011 r. Kaczyńska przekonywała, że jeszcze trzeba poczekać.

Tymczasem już od 13 grudnia 2010 r. działała fundacja Instytut im. Lecha Kaczyńskiego. Powstała z przekształcenia Fundacji Nowe Państwo, którą w 1997 r. założyli Jarosław Kaczyński, Krzysztof Czabański, ks. abp Tadeusz Gocłowski i trzy podmioty prawne. Przez wiele lat fundacja tkwiła w uśpieniu. Ale jest właścicielem sporego majątku. Należy do niej między innymi firma Srebrna. Ta zaś ma udziały w spółkach wydających tygodnik „Gazeta Polska”, miesięcznik „Nowe Państwo” i portal Niezależna.pl.

Przed katastrofą smoleńską sytuacja finansowa tych mediów nie wyglądała najlepiej. Miesięczna sprzedaż „GP” rzadko dobijała 25 tys. egz. Tygodnik miał długi, wisiała nad nim groźba bankructwa. Po 10 kwietnia 2010 r. katastrofa smoleńska, związane z nią śledztwo i rozmaite uroczystości upamiętniające ofiary tragedii stały się głównym paliwem „Gazety Polskiej”. Już w kwietniu 2010 r. sprzedaż tygodnika skoczyła o kilkanaście tysięcy egzemplarzy, a w kolejnych miesiącach – o kilkadziesiąt tysięcy. Jeśli „Gazeta Polska” zacznie przynosić zyski – wzbogaci się Instytut im. Lecha Kaczyńskiego. Sam PiS nie mógłby być jej udziałowcem – bo przepisy nie pozwalają partiom czerpać zysków z działalności gospodarczej. Instytut takie zyski może czerpać i nikt nie będzie się czepiał, jeśli przeznaczy jakieś kwoty np. na krzewienie myśli Lecha Kaczyńskiego. Nawet gdyby stało się to w samym środku kampanii wyborczej.

Od dwóch lat rośnie też popularność klubów „Gazety Polskiej” rozsianych po całym kraju. Przed katastrofą było ich 120, w ciągu roku po tragedii przybyła setka. Tworzą jedno z najaktywniejszych środowisk na prawicy. Organizują dziesiątki spotkań, imprez i koncertów, w znacznej części związanych z katastrofą smoleńską. W jej pierwszą rocznicę zorganizowały na placu Zamkowym w Warszawie koncert w hołdzie ofiarom katastrofy z udziałem Jana Pietrzaka, Przemysława Gintrowskiego i zespołu De Press, a kilka dni później – w rocznicę pogrzebu prezydenckiej pary na Wawelu – koncert „10 kwietnia In Memoriam” transmitowany poprzez telebimy na Rynku Głównym, gdzie zgromadziło się kilka tysięcy ludzi z całej Polski. Oba koncerty sponsorowały SKOK. To kluby „Gazety Polskiej” wyszły niedawno z inicjatywą „Wielkiego Wyjazdu na Węgry” podjętą później przez Ruch im. Lecha Kaczyńskiego i Solidarnych 2010. Stały się nieformalnym ugrupowaniem sprzymierzonym z PiS. A gdyby chciały ten sojusz zerwać lub rozluźnić – Jarosław Kaczyński ma narzędzie nacisku: udziały w „Gazecie Polskiej”.

PiS zręcznie wykorzystuje lukę w polskim prawie, pozwalającą prowadzić i finansować agitację wyborczą poza partiami i komitetami wyborczymi. W 2010 r. komitet Jarosława Kaczyńskiego wydał na prowadzenie kampanii 14,6 mln zł. Jego sprawozdanie zostało odrzucone przez PKW, bo kilka osób zapłaciło za materiały wyborcze z własnej kieszeni. Chodziło o kilka tysięcy złotych. W tamtych i kolejnych wyborach – samorządowych (2010 r.) i parlamentarnych (2011 r.) – rozmaite ruchy i komitety społeczne wydały poza oficjalną kampanią znacznie wyższe kwoty.

Spór o dziedzictwo ideowe po Lechu Kaczyńskim wydaje się rozstrzygnięty. Do jego imienia i dorobku mogą się odwoływać ci, którzy gotowi są współpracować z PiS. Jeśli tylko ktoś nie ma nadmiernie wygórowanych ambicji, współpraca może być obustronnie korzystna, bo dopuszczeni do dziedzictwa ideowego mogą zbić na nim spory kapitał. Nie tylko polityczny.

Polityka 15.2012 (2854) z dnia 11.04.2012; Temat tygodnia; s. 10
Oryginalny tytuł tekstu: "Spadkobiercy"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną