Biskupi rzymskokatoliccy deklarują dobrą wolę i determinację. Ale po odjęciu kościelnej retoryki okazuje się, że w praktyce ofiary duchownych pedofilów są pozostawione same sobie. Od Kościoła mogą liczyć najwyżej na jakieś przeprosiny, a i to nie wiadomo. O odszkodowaniach niech zapomną, bo tu Kościół trzyma się świeckiego prawa jak tonący brzytwy.
Postulat, by odszkodowanie swym ofiarom płacili ich krzywdziciele w sutannach jest ze strony biskupów dość cyniczny, bo wiadomo, że księża świeccy nie są zwykle majętni, a księża zakonni ślubują ubóstwo, więc w ogóle nie mają z czego płacić.
Biskupi zasłaniają się tajemnicą spowiedzi, odmawiając pełnej współpracy w sprawach pedofilów z świeckimi prokuratorami. W innych krajach episkopaty katolickie do takiej współpracy zachęcają – na przykład w Belgii czy Irlandii.
Księżom, którym udowodni się pedofilię, może grozić tak zwane zeświecczenie, czyli przymusowy powrót do społeczeństwa świeckiego. Ponoć są takie przypadki i w Polsce, ale Kościół uchyla się od konkretów i nic bliżej o tym nie wiadomo.
Wiadomo zatem, że ksiądz pedofil z diecezji abp. Michalika, po prawomocnym wyroku sądowym zeświecczony nie został, i ma nadal możność kontaktowania się z dziećmi, tylko w innej parafii.
Nad polskimi kościelnymi wytycznymi w sprawie pedofilii w Kościele unosi się nieprzyjemny zapach. Z jednej strony Kościół u nas musi wypełnić polecenie biurokracji watykańskiej, która obecnie prowadzi globalną kampanię wizerunkową pod hasłem: zero tolerancji dla pedofilów w Kościele.
Ale z drugiej strony liczni polscy biskupi, na czele z najważniejszymi, zdają się święcie przekonani, że temat pedofilski został narzucony przez wrogów Kościoła i temu spiskowi antyklerykałów nie wolno ulec. Wystarczyło posłuchać wczoraj abp. Michalika, jak zaznaczał, iż oskarżanie duchownych o pedofilię może być fałszywe.
Cóż, jest na to proste rozwiązanie: właśnie pełna współpraca Kościoła ze świeckim wymiarem sprawiedliwości i przejrzystość informacyjna. Jak zero tolerancji, to zero.