– Trzeba się będzie uzbroić w cierpliwość. Po tak dużym sukcesie ci, którzy zaplanowali atak, z pewnością opuścili prowincję, a może nawet kraj. Ale pracujemy w myśl zasady po nitce do kłębka i myślę, że ich dopadniemy – mówi jedna z osób znających kulisy poszukiwań. Ściganie sprawców aż do skutku zapowiedział już dzień po tragedii minister obrony Tomasz Siemoniak. – To sprawa honoru żołnierzy i naszych sumień – mówił. W tym punkcie wśród żołnierzy jest pełna zgoda.
Wątpliwości pojawiają się w kwestii, jaki los powinien spotkać zamachowców. Polska nie ma podpisanego z Afganistanem porozumienia o ekstradycji przestępców. Każdy złapany przez nas terrorysta musi być przekazany afgańskiej policji albo służbom specjalnym. Te po zweryfikowaniu materiału dowodowego powinny przekazać oskarżonego do sądu. Jednak wszechobecna korupcja i rosnące wpływy talibów bardzo komplikują sprawę. – Trzeba przyznać, że afgański wymiar sprawiedliwości obarczony jest różnymi nieprawidłowościami – mówi płk Piotr Łukasiewicz, doradca ministra obrony do spraw Afganistanu. – Zdarza się, że oskarżony zamiast na sali sądowej kończy z 36 kulami na pustyni. Ale są też przypadki, że ktoś w nie do końca jasnych okolicznościach ucieka z więzienia.
Tego drugiego scenariusza najbardziej obawiają się wojskowi. Nawet wśród najwyższych oficerów panuje przekonanie, że tym razem sprawy trzeba będzie wziąć we własne ręce. – Musimy dać jasny sygnał, że każdy atak na polskiego żołnierza spotka się z bezwzględną i adekwatną odpowiedzią – mówi gen. Waldemar Skrzypczak, doradca ministra Siemoniaka. Jednak rozkazu o zlikwidowaniu podejrzanych nikt nie wyda. Zasady użycia broni obowiązujące polski kontyngent w Afganistanie nie przewidują takiej możliwości.