Tomasz Obara sprawę koalicji postawił jasno. Będzie milion złotych na Wolne Konopie, to będzie poparcie dla Ruchu Palikota. – Sprawdzałem tylko, czy stać go na współpracę z nami – tłumaczy dziś Obara, koordynator Inicjatywy Wolne Konopie. Palikot się jednak nie zgodził na zapłacenie tej dużej kwoty nawet w dwóch ratach. Wtedy Obara zrozumiał, że ważniejsza jest sprawa, i zmiękł. „Jak pana nie stać na bańkę, to zapalmy chociaż jointa na znak dobrej współpracy”.
Też odmówił, ale porozumienie o dobrej współpracy podpisał. Ruch deklarował w nim poparcie dla legalizacji marihuany i miejsca na listach dla 22 kandydatów Wolnych Konopi. Obiecał po zwycięstwie wypowiedzieć umowy międzynarodowe, które zobowiązują Polskę do przeciwdziałania narkomanii. (Deklaracja ta nic nie kosztowała, bo nikt wtedy nie wierzył w jakikolwiek mandat poselski. Ważniejsze było zdobycie poparcia nowego, liczącego się środowiska). Ponadto zapewniał wsparcie materialne – druk ulotek, plakatów, sprzęt nagłaśniający wykorzystywany w marszach Wolnych Konopi. – I nas to zadowalało – mówi Jakub Gajewski, który w imieniu Wolnych Konopi pertraktował przystąpienie do koalicji.
Oferta współpracy przyszła już w kwietniu, gdy Janusz Palikot jako pierwszy dostrzegł w palaczach trawy swych potencjalnych wyborców. Gajewski mówi, że do tej pory nikt nie traktował serio ruchu ludzi mających kontakt z konopiami; a według badań takich osób mogą być nawet 3 mln. – Palikot nie ukrywał, że chodziło mu o zrobienie interesu – mówi 29-letni Jakub Gajewski, z zawodu architekt krajobrazu, który od 13 lat pali codziennie i zupełnie, jak twierdzi, mu to nie szkodzi. – Chciał się przed wyborami pokazać w naszym towarzystwie.
Już miesiąc później miał okazję stanąć na placu Bankowym w Warszawie przed 12-tys. tłumem uczestników Marszu Wyzwolenia Konopi. Nic nie musiał mówić, bo od słów ważniejsze były gesty. Gdy ktoś podał mu pierwszego w życiu skręta, lider Ruchu zaciągnął się nim głęboko, a tłum wiwatował na jego cześć.
Ale wówczas między skrajną lewicą a skrajną prawicą zaczęła się walka o trawiasty elektorat. Nieoczekiwanie Janusz Korwin-Mikke, lider Nowej Prawicy, też dostrzegł te 3 mln potencjalnych głosów, po które nikt z polityków nie chciał się dotąd schylić. On również zaproponował działaczom Wolnych Konopi miejsca na swoich listach.
– Uznaliśmy, że nasza inicjatywa jest ponadpartyjna, i podpisaliśmy porozumienie także z Korwin-Mikkem – tłumaczy Gajewski, dodając, że Wolne Konopie wystawiły prawicowych kandydatów w Szczecinie, Krakowie i na Podhalu.
Wtedy doszło w Konopiach do pierwszych tarć i pęknięć, które podzieliły ruch na dwie części. Jeden z założycieli, Jędrzej Sadowski, uważał, że siłą inicjatywy jest jej apolityczność, a celem nadrzędnym wymierzanie klapsów politykom. „Ciężko będzie teraz przekonywać do naszych racji, bo temat się już kojarzył z oszołomstwem symbolizowanym przez Palikota” – tłumaczył Sadowski czytelnikom „Krytyki Politycznej”.
Z konopiami czy bez?
Tuż przed wyborami część działaczy Wolnych Konopi ogłosiła, że nie ma żadnej koalicji z Palikotem, bo ten ich oszukał. Sadowski udowadniał, że zaproponowane przez posła z Lublina zmiany w ustawie antynarkotykowej to pic i bubel prawny.
Konflikt trochę wygasł po wyborach, gdy okazało się, że WK wprowadziły do Sejmu dwóch posłów. Aktywiści legalizacji marihuany zaczęli szkolić posłów na tematy związane z polityką narkotykową. – W zamian Ruch ma już w styczniu złożyć w Sejmie gotową ustawę legalizującą marihuanę – mówi Gajewski.
Nie wiadomo tylko, czy działacze spod znaku liścia konopi pozostaną potem w koalicji z Palikotem. Kierowanie tłumem bez żadnych struktur przypomina zawracanie kijem Wisły. Tomasz Obara, który nadal uważa się za charyzmatycznego przywódcę WK, zapowiada, że rozpoczął już tworzenie wielkiej partii, niezależnej od RP. Ten 33-letni bezrobotny, bez zasiłku i bez zawodu, stał się medialną gwiazdą na początku roku, gdy 7 stycznia poszedł do marszałka Sejmu Grzegorza Schetyny z plackiem nafaszerowanym haszyszem. Zanim dotarł do gabinetu marszałka, został zatrzymany i aresztowany. Potem trafił na przymusowe leczenie, ale ze szpitala uciekł do Szwajcarii. W międzyczasie prowadził negocjacje koalicyjne. W końcu zrzekł się polskiego obywatelstwa i poprosił Szwajcarów o azyl polityczny.
„Nie mogę dłużej utożsamiać się z państwem, które prześladuje mnie, swojego obywatela, z powodu leczenia się medyczną marihuaną” – napisał w liście do prezydenta. – Od teraz walkę o nasze prawa będę już prowadził nie jako Polak, ale Europejczyk – mówi Obara, który jeszcze nie przesądził, czy nowa partia będzie współpracować z Ruchem Palikota.
– Jeśli wywiąże się z obietnicy i da nam te 30 tys. zł miesięcznie na utrzymanie warszawskiego biura Wolnych Konopi, to możemy iść razem – mówi Obara, którego denerwuje, że lider nie dotrzymuje obietnic. – Obiecał płacić po zwycięskich wyborach, ale na razie się ociąga.
Po pierwsze antyklerykalizm
Dla partii Racja Janusz Palikot był tylko kolejnym wehikułem, którym może dowieźć działaczy do parlamentu. Założona w 2002 r. przez byłego księdza Romana Kotlińskiego opierała się przez lata na jego tygodniku „Fakty i Mity”. Przez dziewięć lat Racja próbowała bezskutecznie wślizgnąć się do parlamentu. Sama nie była w stanie się zarejestrować. W 2005 r. bezskutecznie próbowała w sojuszu z Polską Partią Pracy. Dwa lata później z takim samym skutkiem z Lewicą i Demokratami. Dopiero przewodnicząca Teresa Jakubowska wyczuła koniunkturę. Na początku roku wysłała do Palikota esemesa z ofertą współpracy. – Oddzwonił dopiero po kilku miesiącach – wspomina. – Dla nas najbardziej istotny był antyklerykalizm, choć widziałam, że on nie zdaje sobie sprawy, jak groźną rolę odgrywa Kościół w Polsce.
Transakcja wiązana polegała na tym, że Racja dała swoje struktury, a Palikot miejsca na listach i lokomotywę marketingową w postaci własnego nazwiska.
O formalnej koalicji nie było mowy, bo zgodnie z ordynacją wyborczą taki sojusz mógłby liczyć na mandaty dopiero po przekroczeniu w skali kraju 8 proc. poparcia. – Plujemy sobie w brodę, bo najśmielsze nasze marzenia nie sięgały takiego pułapu – mówi wiceprzewodniczący Racji Ziemowit Bujko. Palikot miał wówczas gest i zaoferował Racji wszystkie dwójki na swoich listach (sondaże nie wróżyły sukcesu nawet jedynkom). Postawił jednak warunek, że każdy kandydat z dwójki będzie musiał ponieść koszty kampanii w wysokości co najmniej 20 tys. zł.
Z całej partii w swoją przyszłość zainwestował tylko inżynier z Kielc Jan Cedzyński i popierany przez Rację, ale niebędący z nią już związany redaktor naczelny „Faktów i Mitów” Roman Kotliński.
Bujko mówi, że jego partia, na którą według jego obliczeń zagłosowało 200 tys. osób, odniosła niespotykany sukces: po raz pierwszy wprowadziła do parlamentu swojego posła Jana Cedzyńskiego.
– Nie czujemy się więc w tym sojuszu pokrzywdzeni – mówi Bujko. Jego zdaniem Ruch Palikota był pospolitym ruszeniem i tworem przejściowym. Trwa właśnie reorganizacja i przekształcanie go w federację. Jeśli w takiej federacji uda się zachować niezależność, to zarząd krajowy Racji rozważy przystąpienie do niej. – Chociaż nam się nie podoba proponowany przez niego podatek liniowy – dodaje.
Przeciwko życiu pozagrobowemu
Trzy miesiące przed wyborami Janusz Palikot uderzył nawet do zapomnianej i dość kanapowej Krajowej Partii Emerytów i Rencistów. Emeryci od lat marzą o własnym parlamentarzyście. Były nawet programowe punkty wspólne. Ci od Palikota mówili emerytom, że państwo nie może tak traktować ludzi starszych skazując ich na wegetowanie.
Obiecywali załatwić w Sejmie sprawy socjalne rencistów i emerytów. – Co z tego – mówi Tadeusz Staniewski, sekretarz generalny KPEiR – skoro uwikłali się w sojusz z Racją i to oni nakręcają dziś Palikota.
Stanisławski twierdzi, że cienką nić programowego porozumienia zerwał nasilający się antyklerykalizm ludzi z Ruchu. – Ich skrajne poglądy antykościelne są nie do zaakceptowania przez większość naszych członków, którzy są starszymi osobami, wypatrującymi już swojego drugiego brzegu.
W konsekwencji sprawy socjalne okazały się dla KPEiR mniej ważne od światopoglądowych. Sekretarz Staniewski mówi, że sojusz z Ruchem Palikota pozbawiłby wielu członków KPEiR nadziei na przyszłość. – Bo my reprezentujemy środowiska zbliżających się do kresu swych dni. Większość członków ma jakąś wiarę w to, że istnieje życie po śmierci, negowanie tego przez koalicjanta byłoby nie do zniesienia.
Dlatego KPEiR poszła do wyborów z trochę mniej antyklerykalnym Sojuszem Lewicy Demokratycznej. Wystawili 25 kandydatów w całym kraju, z których do parlamentu nie dostał się nikt.
– Jest takie poczucie, że gdyby była inna koalicja, to być może znaleźlibyśmy się w Sejmie – mówi Staniewski. A tak znów 10 mln emerytów i rencistów nie ma swojego posła na Wiejskiej.
Łowienie w planktonie
Janusz Palikot wiedział, że tylko przyciągając do siebie świeże twarze jest w stanie przyciągnąć też nowych wyborców. Zanim jeszcze zarzucił sieci na medialną gwiazdę Kampanii Przeciw Homofobii – Roberta Biedronia, aktywiści Ruchu proponowali start w wyborach innym kandydatom z tego stowarzyszenia.
Do Tomasza Szypuły, prezesa Stowarzyszenia KPH, asystent Palikota zadzwonił kilka miesięcy przed wyborami, proponując dobre miejsce na liście.
W tym czasie podobne telefony rozdzwoniły się u lokalnych koordynatorów KPH. W sumie z list Ruchu wystartowało siedem osób, ale mandat zdobył tylko Biedroń. Szypuła mówi, że nie planuje żadnej koalicji z Ruchem Palikota. Bo, jak mówi, Kampania Przeciw Homofobii jest organizacją ponadpartyjną i nie może wchodzić w bliskie relacje z partiami, choć członkowie mogą na własną rękę działać, gdzie chcą.
– Istniejemy już 10 lat i gdybyśmy związali się z jedną partią, która nie przetrwa, to i nas mogłoby nie być – tłumaczy Szypuła.
Palikot zamierza przyciągnąć do siebie każde środowisko, które kojarzy się z lewicą. Teraz walka toczy się o Piotra Ikonowicza, lewicowego radykała, założyciela reaktywowanego w latach 80. PPS i działacza Kancelarii Sprawiedliwości Społecznej. Ikonowicz, który przed laty był posłem SLD, po kłótni z Leszkiem Millerem odszedł z partii, do niedawna uważany był za lewicowy plankton. Założona przez niego partia Nowa Lewica została w końcu wykreślona z rejestru partii. A on był zbyt radykalny, by jakakolwiek większa partia była zainteresowana współpracą z nim.
Teraz o jego względy zabiega i SLD, i Ruch Palikota. Janusz Palikot przebił na razie ofertę Millera, proponując finansowe wsparcie kancelarii Ikonowicza, a on sam powtarza tylko, że na tej rywalizacji może zyskać wyłącznie lewica.
Co będzie dalej? Jeśli Ruch Palikota podzieli się na wiele różnych ruchów, może to oznaczać bezruch każdego z nich.