Przed ponad dwoma laty na upuszczonym na podłogę i umieszczonym w naczyniu z wodą opłatku pojawiła się mała, czerwona plama. Wierni uznali, że zamienił się w ciało Chrystusa. Parafia poprosiła o opinię dwóch patomorfologów z Białegostoku, którzy odpisali, że istotnie, „przysłany materiał wskazuje na tkankę mięśnia sercowego, a przynajmniej ze wszystkich tkanek żywych organizmu najbardziej ją przypomina”. Uznano więc, że jest cud.
Co prawda w tym samym czasie kilku innych polskich naukowców zwracało uwagę za pośrednictwem mediów, że identyczne zjawisko – coś jak krwisty ślad pojawiający się na podłożu węglowodanowym - daje zwykła bakteria, zwana pałeczką krwawą. Że dla pewności należałoby może przeprowadzić jeszcze badania genetyczne. Głód cudu był jednak zbyt silny, żeby czekać. Do niewielkiej parafii, prócz tysięcy wiernych, zjechali też hierarchowie kościoła – arcybiskup białostocki Edward Ozorowski, szef Radia Maryja, redemptorysta Tadeusz Rydzyk, biskupi. Nie czekając na oficjalne stanowisko Kościoła w sprawie weryfikacji cudowności cudu.
Najwyraźniej coś się w tych sprawach zmieniło. Jeszcze w 1999 r. metropolita wrocławski kard. Henryk Gulbinowicz posunął się do nałożenia interdyktu na wiernych modlących się w Oławie - najbardziej głośnym ówczesnym sanktuarium. Kościół pouczał wiernych, że prawdziwa wiara może się obyć bez cudów. Z czasem po cichu, bez ostentacji, Kościół zmienił front, przesuwając się tym samym w stronę spontanicznego, ludowego katolicyzmu, z wszystkimi tego konsekwencjami. Wchłonął sanktuaria nigdy nie uznane oficjalnie, wziął pod opiekę ich budynki. Księża odprawiają tam msze.
W Sokółce wierni usłyszeli - że to oni zostali wybrani. Że są nadzieją dla świata. Uwierzyli natychmiast. Mniejsza o sam cud.