Nazywa się Tomasz M. W świecie przestępczym nazywają go Bankierem, Oszustem lub Łochem (to frajer, który daje się oskubać). Jest podejrzanym i oskarżonym w wielu sprawach sądowych, a jednocześnie korzysta z nadzwyczajnego złagodzenia kary za zeznania obciążające innych. Zwolniono go z aresztu, w procesach odpowiada z wolnej stopy i dostaje łagodne wyroki, odsiadki w zawieszeniu, a grzywny sądy rozbijają mu na raty. Choć nie dostał statusu świadka koronnego, objęto go całodobową ochroną, umieszczono w tajnym mieszkaniu w nieznanym miejscu, a także zapewniono wikt i opierunek na koszt państwa.
Na spotkania z nami zajeżdża z obstawą. Najpierw teren sprawdzają funkcjonariusze z ochrony, potem pojawia się on – w kamizelce kuloodpornej. Podczas upału poci się niemiłosiernie.
Poślizg na Mydełku
Bankier jest cennym świadkiem, bo obciąża najważniejszych poznańskich gangsterów, m.in. słynną rodzinę Makowców, lichwiarza Mydełkę oraz Andrzeja K. i jego żołnierza Szopkę (którego dziewczyną była znana dzisiaj postać z telewizji; o jej roli Bankier też zeznaje).
Najwięcej ma do powiedzenia w sprawie kredytów wyłudzanych w poznańskich bankach. Uczestniczył w tym procederze jako jeden z mózgów całego przedsięwzięcia. Dzisiaj sam szacuje z lekka, że uzbierało się jakieś 18 mln zł. Ujawnia, kto z bankowców współpracował z gangiem, kto brał łapówki. Obciąża kilku adwokatów i przedstawicieli wymiaru sprawiedliwości (ci pierwsi pośredniczyli w przekazywaniu pieniędzy, ci drudzy mieli je brać).
Na czarnej liście Bankiera są też sprzedajni policjanci. To z ich powodu Tomasz stał się oczkiem w głowie funkcjonariuszy policyjnego Biura Spraw Wewnętrznych (BSW). Moment do tego był jak najbardziej odpowiedni, bo akurat w tym samym czasie przestali go hołubić oficerowie z CBŚ. Mieli powód – Tomasz poważnie obciążył kilku z nich. Prokuratorzy mają z tą częścią zeznań Bankiera kłopot. Podejrzewają, że świadek rzuca oskarżeniami w policjantów, których BSW chce akurat odstrzelić. W końcu to przecież oszust, który wciąż w coś gra i kłamie. Ale z opinii sądowo-psychologicznej wynika, że Tomasz M. „posiada wysoką inteligencję”, a w jego zeznaniach „nie stwierdza się cech konfabulacji”. Genetycznie nie jest obciążony, jego rodzina nie nosi cech patologii społecznej, chociaż występują w niej drobne problemy.
Ojciec w szponach hazardu, starszy brat skumplowany z poznańskimi gangsterami, wujek policjant. Tomasz odbił od rodziny, skończył na uniwerku politologię. Potem wyjazd do USA na saksy. Po roku wrócił z gotówką. Zainwestował w dyskotekę, potem w nocny klub, ale interesy mu nie szły. Znany w Poznaniu lokal dzierżawił od ludzi z gangów. Dostał nieformalne wymówienie. – Przyjechali do klubu Andrzej K., Złoty i Szopka – opowiada. – K. miał broń. Zostałem pobity. Kobieta towarzysząca gangsterom (tu pada prawdziwie imię i nazwisko osoby znanej z telewizji – przyp. aut.) opluła mnie. Straciłem wszystko.
Żeby odrobić straty, wdał się w gry finansowe: lipne leasingi i bankowe kredyty. Wyspecjalizował się w fałszywych zastawach: nieruchomości, na których hipoteki brano pożyczki, nabierały niebotycznej wartości. – Zwykłe chałupy zamieniały się na papierze w pałace, pastwiska w drogocenne tereny budowlane – opowiada. – Przekupieni urzędnicy bankowi nigdy nie sprawdzali, jak to, co przedstawiano w dokumentach, wygląda faktycznie i jaką ma wartość. Interes kręcił się jak złoto, Poznań leżał Bankierowi u stóp. Pieniądze płynęły już nie strumieniem, ale rzeką. W tej opowieści brakuje jednak puenty, w której bogaty jak szejk Tomasz M. odpływa na wyspy południowe, by korzystać z rozkoszy życia.
Chciałeś „Dług”, to go masz!
Przestępca Krzysztof W., ps. Kanada, w tej sprawie ważny świadek prokuratury, opowiada śledczym o Tomaszu M.: „Był dobry w tym, co robił, potrafił załatwić każdy kredyt, na każdą nieruchomość. Dlatego stał się osobą wartościową dla poznańskiego światka przestępczego. Nakładane były na niego haracze, które musiał miesięcznie płacić. Kiedy załatwiał kredyt, członkowie różnych grup przestępczych dogadywali się między sobą i na przykład jedna grupa wystawiała słupa, a od członka innej grupy musiał pożyczyć pieniądze potrzebne do załatwienia lewej dokumentacji. (...) Na mieście był traktowany jako łoch. Zawsze miał kasę i jak się go przycisnęło, to od razu ją wypłacał. Robione to było na jednym patencie, pożyczano mu drobną kwotę, następnie naliczano horrendalne odsetki, aby w ten sposób zmusić go do popełnienia kolejnych wyłudzeń kredytów, które następnie mu zabierali”.
Pętla długów Bankiera zaczęła się od lichwiarza Mydełko. Pożyczył od niego na tydzień 40 tys. zł na wysoki procent. Po tygodniu nie oddał, bo nie wypalił interes, jaki zaplanował. Właśnie wtedy zaczęto, jak mówi Kanada, „przyciskać Łocha”.
Kiedy poprosił Mydełkę o odroczenie spłaty odsetek, został po raz pierwszy pobity. Ma płacić co miesiąc i bez gadania! Zaczyna spieniężać rzeczy, sprzedawać zegarki. Dług cały czas narasta. – Pożyczam od jednych, aby oddać drugim. Wpadam w spiralę – opowiada. Pożycza od Tomasza P. (syn znanego przed laty działacza Solidarności; teraz odbywa wyrok 15 lat więzienia za porwanie biznesmena). Potem ten P. napada na Bankiera, uprowadza go z knajpy, w której się umówili. – Byłem związany streczem. Plucie, rażenie prądem, oddawanie na mnie moczu, strzelanie z paralizatora. Zdejmują mi skalp, tu mam bliznę (pokazuje szramę na głowie). Miałem ślad po wypadku samochodowym, uznali, że trzeba go poprawić, zrobić aureolę. I mówią, że tylko im mam płacić.
Pojechał do Mydełki poskarżyć się. Tam też zostaje pobity, żołnierz gangstera podcina mu ucho. Mydełko mówi: „Płacisz P. i płacisz mnie, bez gadania!”. Tomasz już wie, że to matnia. Wujek policjant organizuje mu spotkanie z kolegą z CBŚ. – Proszę, żeby nic nie było na protokół. Płaczę. Straciłem męstwo, honor, czuję się jak gówno. Policjant mówi, że to sprawa jak z filmu „Dług”. Dwa dni potem spotykam się w hotelu Merkury z Mydełką. Ten mówi: „zachciało ci się filmu »Dług«, to, kurwa, będziesz go miał”. Wywożą mnie z hotelu i dostaję taki wpierdol, że ledwo mogę chodzić. Na pożegnanie Mydełko mówi: „CBŚ, prokurator, możesz sobie iść, gdzie chcesz, nikt ci nie pomoże”.
W maju 2008 r. Tomasz M. zostaje aresztowany za wyłudzenia kredytowe. Traktuje to jak zbawienie. Na widzeniu ojciec pyta, jak się czuje. Odpowiada: odpoczywam!
Odpoczynek się kończy, kiedy pod celą odwiedza go trzech policjantów z CBŚ. – Mówią, że wiedzą, co działo się z moim życiem od kilku lat, o uprowadzeniach, o haraczach, jakie płaciłem. Wiedzą wszystko. Wyciągają dokumenty. To stenogramy podsłuchów telefonicznych. Mówią, że zostało zlecone moje zabójstwo. Jeżeli zacznę zeznawać, dostanę ochronę i nadzwyczajne złagodzenie.
Miasto wszystko słyszy
Zaczyna zeznawać w czerwcu 2008 r., a już po miesiącu dowiaduje się od ojca, że ludzie z miasta wiedzą, co i na kogo mówi śledczym. W kryminale spotykają go przygody: ktoś grozi mu na korytarzu, inny więzień przykłada mu nożyczki do szyi i przekazuje żądanie, żeby przestał zeznawać.
Do aresztu przychodzi jeden z szefów BSW, proponuje ochronę za współpracę. Tomasz chwyta się tego jak tonący brzytwy. – Ci z CBŚ obiecywali, że będę chroniony, ale kłamali, do mnie dostęp miał każdy. Dopiero jak przejęli mnie ci z BSW, trafiam do osobnej celi, nikt nie ma tu wstępu, co 3 miesiące jestem przewożony do innego aresztu – opowiada. W końcu wychodzi na wolność i jest traktowany przez BSW jak świadek koronny, dostaje obstawę czujną przez całą dobę. Ma łączność ze światem, telefony komórkowe i laptopa z Internetem. Łączy się przez Skype’a ze znajomym. Nagrywa tę rozmowę. Jego rozmówca mówi: „On (Mydełko) powiedział, że tam byłeś. Treść twoich zeznań... Wiedział, że byłeś i wiedział, co mówiłeś”. Bankier pyta, czemu rozmówca nie chce o tym zeznać policji? Słyszy odpowiedź: „Zaraz będzie wiedzieć pół miasta”. Może zeznać, ale tylko i wyłącznie jako świadek incognito.
Nagranie tej rozmowy przekazuje prokuratorce, ale ta nie powołuje rozmówcy ze Skype’a na świadka incognito, a stenogramu nagrania nie dołącza do akt sprawy. Wkrótce ta sama prokurator umarza śledztwo w sprawie uprowadzeń i pobić Tomasza M. Podstawa umorzenia: brak dowodów. Z uzasadnienia wynika, że przesłuchani Mydełko, Tomasz P. i inni wskazywani przez Bankiera jako sprawcy i zleceniodawcy porywania, grożenia śmiercią i tortur zgodnie zaprzeczyli tym faktom. Ich zeznania w uszach prokuratorki brzmiały wiarygodnie, a twierdzenia Tomasza M. przeciwnie.
Tomasz M. przy pomocy i prawdopodobnie za radą opiekunów z BSW złożył doniesienie na prokuratorkę i pomagającego jej w śledztwie policjanta z CBŚ. Zarzucił im, że działają na korzyść poznańskich gangsterów. Policjant miał ujawnić tajemnice śledztwa Młodemu Makowcowi, kiedy wspólnie ćwiczyli w jednej z poznańskich siłowni. Bankier dowiedział się o tym fakcie od funkcjonariusza BSW.
W rozmowie z nami oskarżany policjant przyznał, że spotkał w klubie fitness Makowca, ale nic mu nie ujawnił. Po prostu odpowiedział tamtemu na przywitanie, taka grzecznościowa wymiana zdań. Jak to możliwe, że policjant z CBŚ ćwiczy na siłowni wspólnie z gangsterami? – Komenda płaci nam za karty wstępu do wszystkich klubów fitness, to ogólnopolski program, aby policjanci podnosili sprawność – wyjaśnia. – Cały Poznań wiedział, że chodzą tam gangsterzy, moi szefowie też.
Śledztwo w sprawie rzekomej współpracy prokuratorki i policjanta z gangsterami prowadzi prokurator z Zielonej Góry. Kiedyś sam też był fałszywie oskarżany, przez wiele godzin składał wyjaśnienia przed kolegą prokuratorem z innego miasta. Pamięta, że to upokarzające doświadczenie. Zanim oczyszczono go z zarzutów, przeszedł przez piekło. To naturalne, że chcąc nie chcąc sympatyzuje z osobami pomawianymi przez przestępcę.
To nie nóż, to śrubokręt
Prokuratura w Gorzowie Wlkp. zajmuje się wyłudzeniami kredytów. Tomasz M. jest tutaj jednym z podejrzanych, ale też głównym świadkiem oskarżenia. Tym razem prokurator zajmujący się śledztwem uważa go za świadka bardzo wiarygodnego.
Kwestia wiarygodności Tomasza M. jest dla całej tej sprawy kluczowa. Czy zawodowy oszust może w ogóle być wiarygodny? Linia obrony osób oskarżanych przez Tomasza polega na podważaniu jego opowieści. Zawsze kręcił, kłamał, kluczył – nie zasługuje na wiarę.
Jacek N. (były policjant, którego zassał poznański półświatek, wielokrotnie karany za rozboje) i Paweł R. (karany m.in. za kradzieże i oszustwa) wystawiają Bankierowi cenzurkę. Pożyczał i nie oddawał. Wydawał na panienki i ciuchy, po prostu głupek. Nawet własnej rodziny nie oszczędził, wyłudził pieniądze od rodzonego brata (brat Tomasza potwierdza to później), zastawił mieszkanie matki. Nikt go nie bił, ludzie pożyczali mu kasę i chcieli odzyskać, więc czasem go poszturchano i tyle. Kłamie, że został pchnięty nożem. To był zwykły śrubokręt, dostał w okolice pachwiny. Nie jest prawdą, że go razili prądem. Chcieli go tylko wystraszyć. Dostał w pysk, posadzili go na krześle i owinęli streczem. Wszystko, aby wymusić oddanie długu.
W podobnym jak przestępcy duchu rozumowała prokuratorka, która umorzyła śledztwo w sprawie pobić Tomasza M. „Nie można wykluczyć, że zaciągał długi u osób z tego kręgu. Nie można też wykluczyć, że na tym tle dochodziło do nieporozumień lub nawet zachowań agresywnych w stosunku do Tomasza M.” – napisała w uzasadnieniu. Generalnie rzecz biorąc, tryb życia Tomasza M. narażał go na niebezpieczeństwo, a ryzyko, jakie ponosił, nie podlega ściganiu.
Bankier nie wierzy sądom, prokuratorom i policjantom (poza tymi z BSW). – Jedynego faceta z CBŚ, Pawła Aleksandrowicza, który był w mojej sprawie uczciwy, zmuszono do przejścia na emeryturę – mówi. Jeden z dawnych przełożonych Aleksandrowicza odpiera zarzut: – Kłamie, ten policjant sam odszedł, bez związku ze sprawą Tomasza M.
Paweł Aleksandrowicz, dzisiaj współwłaściciel agencji detektywistycznej, z goryczą wspomina swoją dymisję. W związku z zeznaniami Tomasza M. zrobił dossier Mydełki – z czego żyje, co zgłasza w urzędzie skarbowym. – Zarabiał pieniądze na lichwiarstwie. Spisałem jego kontakty, czerpał korzyści z udzielania pożyczek, działalności parabankowej, ale nie rejestrował umów w skarbówce. Notatkę przekazałem przełożonym. Mydełki nie ruszono, a jeden z moich szefów powiedział, że nie widzi możliwości dalszej współpracy ze mną. Przeniesiono mnie aż do Częstochowy. To było ewidentnie usunięcie w kąt, jak najdalej od tego dochodzenia. Wtedy odszedłem z policji – opowiada.
Tomasz M. nie ma dokąd odejść. Cały czas w drodze, ochrona wozi go z sądu do sądu, z prokuratury do prokuratury. Ostatnio bywa w warszawskiej centrali CBA, podobno składa tam zeznania dotyczące korupcji wśród prokuratorów i policjantów. Trudno się dziwić, że tego świadka nienawidzą nie tylko gangsterzy, ale i ci, którzy powinni ich ścigać.