Kraj

Stabilizacja w gorączce

Żegnamy Sejm – co zrobił przez te cztery lata?

Kto z państwa jest za - proszę podnieść rękę i nacisnąć przycisk - tak Sejm przyjął ponad pół tysiąca ustaw. Kto z państwa jest za - proszę podnieść rękę i nacisnąć przycisk - tak Sejm przyjął ponad pół tysiąca ustaw. Stanislaw Sas / Forum
Dziś zaczyna się ostatnie w tej kadencji posiedzenie Sejmu RP. Piórem naszej czołowej komentatorki politycznej postanowiliśmy podsumować jego pracę.

Kończy kadencję Sejm rekordzista pod względem uchwalonych ustaw, których było prawie 520. Sejm, któremu dane było przejść przez katastrofę smoleńską, w której zginęli dwaj wicemarszałkowie oraz grupa znaczących merytorycznie i politycznie parlamentarzystów – jego skład znacznie się wymienił. Sejm w którym nie było, tak jak cztery lata wcześniej, partii jawnie populistycznych w rodzaju Samoobrony. W którym w wyniku wyborów zasiadły tylko cztery partie. Sejm, w którym po raz pierwszy jedna z komisji śledczych jednogłośnie przyjęła sprawozdanie, ale jednocześnie Sejm najbardziej zaciętej, by nie powiedzieć zajadłej, walki politycznej. Czy można go jednoznacznie ocenić?

Słabe lex, sed lex
Liczba uchwalonych ustaw mogłaby świadczyć o wyjątkowej pracowitości Sejmu, o jego dobrej merytorycznej jakości. Niestety świadczy o czymś wręcz przeciwnym. Wprawdzie inicjatorem większość ustaw nie byli posłowie, ale jednak – im więcej prawa, zwłaszcza uchwalonego niedbale, po wielekroć nowelizowanego, tym gorzej. Sejm obecnej kadencji jakości prawa nie poprawił, a nawet je dla doraźnych celów pogarszał.

Pierwszy z brzegu przykład to Kodeks wyborczy. Nareszcie doczekaliśmy się uporządkowanego zbioru ordynacji do wszystkich wyborów, ale cóż z tego, skoro kodeks sześć razy nowelizowano, aż wreszcie trafił przed Trybunał Konstytucyjny (TK), który część przepisów obalił (w tym głosowanie dwudniowe). Doroczne sprawozdania prezesa TK w tej sprawie wręcz nużą powtarzalnością – jakość prawa nie jest lepsza, szczęśliwie lepiej jest z wykonywaniem orzeczeń trybunału.

W tej kadencji poprawa nastąpiła dzięki Senatowi, który wziął się poważnie za narosłe przez lata zaległości. Co więc wypada wymienić przede wszystkich, gdy idzie o wkład Sejmu w reformowanie państwa? Niewątpliwie na czoło zmian o charakterze ustrojowym wybija się oddzielnie prokuratury od ministra sprawiedliwości, co ma uwolnić prokuraturę od bagażu gier politycznych, których była podmiotem i gwarantować jej rzeczywistą niezależność.

Nie udało się uchwalić zaproponowanych przez prezydenta Bronisława Komorowskiego zmian w konstytucji dostosowujących ją do naszego członkostwa w UE. Tradycyjnie już spór o kompetencje w polityce zagranicznej i niezdolność do kompromisu sprawiły, że te ważne kwestie nie zostały zrealizowane. Ten Sejm uchwalił jednak od dawna oczekiwane emerytury pomostowe i zdołał je nawet obronić przed wetem prezydenta Lecha Kaczyńskiego, co było rzadkim pokazem umiejętności zawierania kompromisu szerszego niż koalicja rządowa.

Sukcesy i porażki
Uchwalono znaczną część pakietu ustaw reformujących służbę zdrowia, zmieniono system emerytalny i przesunięto część składki z OFE do ZUS. Posłowie rozpoczęli reformę finansów publicznych, ustalając tak zwaną regułę wydatkową. Wreszcie – zmieniono wiele przepisów prawnych na korzyść przedsiębiorców. Wprawdzie nie udało się stworzyć „przyjaznego państwa” - liczba ponad 500 uchwalonych ustaw sama w sobie jest zaprzeczeniem idei państwa przyjaznego, bez nadmiernej ingerencji w życie przedsiębiorców czy zwykłych obywateli - ale jednak w tej materii sporo uporządkowano, zwłaszcza w ostatnim roku (choć wiele zamierzeń zaczęło natychmiast utykać na szczeblu wykonawczym, a więc znów trzeba było sięgać po nowelizacje).

Należy też zauważyć pakiet ustaw reformujących naukę i szkolnictwo wyższe. To jedna z mniej docenianych reform rządu, chociaż to właśnie ona ma wielkie znaczenie dla przyszłości i rodziła się w często ostrym sporze ze środowiskami naukowymi i akademickimi.

Porażkę na całej linii poniósł Sejm gdy idzie o projekty ustaw medialnych. Pomysłów było wiele, projektów też, ustawy nawet uchwalano, ale albo kres zamierzeniom kładło weto Lecha Kaczyńskiego, albo w ostatecznym rachunku powielano te same błędy. Tak więc nie rozwiązano kwestii finansowania mediów publicznych ani realnego ich odpartyjnienia. Podobnie jak nie uregulowano kwestii zapłodnienia in vitro, mimo gotowych projektów ustaw. Sejm okazał się zbyt konserwatywny w swojej większości, by ryzykować głosowanie projektu bardziej liberalnego, a nawet po prostu oczywistego. Społeczny projekt całkowitego zakazu aborcji upadł ledwie pięcioma głosami, a wprowadzenie systemu kwot dla kobiet na listach wyborczych stało się przedmiotem bardzo ostrego sporu i tylko dzięki interwencji premiera stosowne przepisy udało się do ordynacji wprowadzić.

W cieniu wyborów
Tworzenie prawa jest podstawową czynnością Sejmu, ale kwestią nie mniej ważną jest stabilizowanie demokratycznego porządku, systemu politycznego i partyjnego. Mieliśmy w Polsce rzadki czas stabilizacji. Koalicja wyłoniona na początku kadencji przetrwała do końca i jak na polskie obyczaje w zupełnie dobrym stanie. Nawet kampania wyborcza nie spowodowała zbyt wielkiego rozdarcia i w sprawach dla rządu ważnych koalicja głosowała lojalnie. Nie były też te cztery lata czasem jakiegoś wielkiego politycznego bałaganu. Wprawdzie partie, zwłaszcza opozycyjne, czasem się dzieliły (rozpadło się ugrupowanie Lewica i Demokraci skutkiem czego SLD wrócił do korzeni, były secesje z PiS, w tym największa po wyborach prezydenckich, kiedy powstała Polska Jest Najważniejsza i zdołała nawet stworzyć własny klub), ale nie wpływało to na stabilność rządzącej koalicji, gdyż zmiany objęły głównie opozycję. Co z kolei jest w naszym kraju zjawiskiem powtarzalnym. Niełatwo być w opozycji przy zwartej większości.

Było to jednak lata opozycji twardej, zwłaszcza gdy miała oparcie w prezydencie. O nią rozbiły się pierwsze próby reformowania mediów, służby zdrowia. Jej głos zadecydował o zaniechaniu przez rząd kilku istotnych reform, choćby emerytur mundurowych, gdyż oczywistym było, że rozbije się ona o prezydenckie weto. Reformom nie sprzyjała nie tylko siła opozycji, ale cykl wyborów, które odbyły się w trakcie tej kadencji Sejmu. Można powiedzieć, że Sejm trwał w nieustannej kampanii – od wyborów europejskich, poprzez samorządowe, aż po przyspieszone prezydenckie i wreszcie aktualnie nadchodzące parlamentarne.

Nawet jeśli rola parlamentu była w tych przypadkach bierna, to wyborczy nastrój wpływał na tempo i jakość sejmowych prac, temperaturę życia kuluarowego, które stawało się ważniejsze niż obrady plenarne i na ostrość podziałów politycznych, które po smoleńskiej katastrofie przybrały wcześniej nieznany w polityce charakter – wręcz obsesyjnej nienawiści. Sprawiło to, że znikły resztki klasycznej - rzec można - politycznej polemiki, a w to miejsce pojawiła się brutalna walka na insynuacje, obrażanie, tak aby upokorzyć i dotknąć osobiście. W tym klimacie nie pojawiali się nowi ciekawi politycy, nie rosły polityczne kariery. Sejm rzeczywiście stawał się armią nadmiernie karnych i brutalnych żołnierzy.

Gdzie ci liderzy?
Gdy spojrzeć na Sejmy poprzednich kadencji, to jednak pojawiali się znakomici mówcy, były ważne polemiki, były istotne spory o kształt państwa i jego instytucji. Teraz była walka na wyniszczenie, bez większej myśli politycznej, taka opozycyjność totalna i w ślad za nią totalna koalicyjność, spychająca opozycję do narożnika.

Sejm nie był więc miejscem dialogu, ucierania się kompromisów, kształcenia kadr politycznych. Zbyt często stawał się natomiast miejscem kompromitacji, w czym prym wiodła komisja śledcza zwana naciskową, gdzie już wszystkie chwyty były dozwolone. Ta kadencja dowiodła zresztą, że komisje śledcze wymagają - jeśli w ogóle mają istnieć - gruntownego remontu. Jeżeli Sejm może się poszczycić tym, że przynajmniej ta badająca okoliczności porwania i zamordowania Krzysztofa Olewnika jednomyślnie przyjęła sprawozdanie, to jest to powód do chwały umiarkowanej.

Układy powiatowe nie budzą politycznych emocji - te zaczynają się tam, gdzie chodzi o wyższe szczeble władzy i tu „naciskowa” jest przykładem wszystkich możliwych patologii.

Bilans Sejmu kończącego swoją kadencję jest więc bardzo niejednoznaczny. Zapewnił nam stabilne rządy, ale sporo zdewastował w polityce i systemie prawnym. Nie wyrosły w nim osobowości, nie pojawili się ciekawi politycy. Janusz Palikot, który miał spory polityczny potencjał, przemknął skandalizując i zostawiając rozgrzebane „przyjazne państwo”.

Nie było też wielkich mówców. Najlepszym okazywał się zwykle premier. Podczas sejmowych debat objawił się polityczny talent i temperament ministra finansów Jacka Rostowskiego. Generalnie sprawdzali się ci, którzy mieli już długoletnie doświadczenie parlamentarne (na przykład Marek Borowski, Izabella Sierakowska, Ryszard Kalisz). Do czasu ozdobą obrad był Ludwik Dorn, który po opuszczeniu PiS nie miał już tak wielu możliwości występowania i stracił swoją polityczną wagę. Oczywiście na jakość Sejmu miała wpływ katastrofa smoleńska, w której zginęli czołowi politycy wszystkich praktycznie klubów. Wielu z nich nadawało polityczny i merytoryczny kształt najważniejszym debatom. Niektórzy, jak choćby wicemarszałek Krzysztof Putra, bywali właśnie krzewicielami idei kompromisu. Następcy – niestety - już nie sprostali.

Notowania Sejmu w opinii publicznej były zawsze niskie, niższe niż rządu, tym razem jednak były najniższe z dotychczasowych, co dowodzi zmęczenia nie tylko tym konkretnym parlamentem, ale polityką jako taką. Rzecz jednak w tym, że tę politykę uprawia się głównie w Sejmie – to tam w zasadniczej części kształtuje się wciąż obraz całej polityki.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Rynek

Jak portier związkowiec paraliżuje całą uczelnię. 80 mln na podwyżki wciąż leży na koncie

Pracownicy Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego od początku roku czekają na wypłatę podwyżek. Blokuje je Prawda, maleńki związek zawodowy założony przez portiera.

Marcin Piątek
20.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną